O tej trasie myślałem od dawna. Żółty szlak biegnący przez Góry Grybowskie, najdalej na zachód wysunięte pasmo Beskidu Niskiego. Zawsze jednak coś stało na przeszkodzie - pogoda, inne plany, brak czasu... Wreszcie - korzystając z kilkudniowego pobytu u rodziny w Gorlicach - mogłem w niedzielę 16 X wybrać się do Florynki, by ruszyć w stronę Nowego Sącza.
Niedzielny poranek był wyjątkowo mroźny (ciocia powiedziała mi potem, że było w nocy minus siedem stopni!). Chodziłem tam i z powrotem po przystanku PKS koło kościoła w Ropicy Polskiej, czekając na "Voyagera" relacji Gorlice-Krynica. O godzinie 8.10 podjechał oczekiwany bus. W środku było dużo cieplej niż na zewnątrz, co jednak nie znaczy, że gorąco (w Grybowie kierowca wysiadł, by się ogrzać w słońcu!).
Ok. godziny 8.50 wysiadłem na przystanku przy szkole we Florynce. Chwilę wcześniej mignął mi przed oczami zachodniogalicyjski cmentarz wojenny nr 126, na którym leżą honwedzi co to według tzw. miejscowej tradycji "zarąbali się wzajemnie po pijanemu". Impreza musiała być niezła, skoro według dokumentów archiwalnych leży ich tam 87! Poza tym dziwnym trafem na "Sto Dwudziestce Szóstce" są też jacyś Rosjanie (w liczbie 16 poległych). Czyżby węgierscy pospolitacy zaprosili ich na "party"? Dobra rada na przyszłość: nie wierzcie we wszystkie bzdury, które wypisuje Roman Frodyma
Krótki marsz chodnikiem wzdłuż trasy na Krynicę i skręt za stacją benzynową w prawo na asfaltową drogę pnącą się w głąb gór zamykających dolinę. Piękne widoki, bezchmurne niebo i szron na trawie... Czegoż chcieć więcej?
W końcu asfalt zamienia się w zwykłą polną drogę, ale ta po pewnym czasie w lesie dochodzi do asfaltu. Tam ściągam z siebie zbędne warstwy odzieży, bo w słońcu jest już naprawdę przyjemnie. Dalszy marsz, znów zamiana asfaltu w błotnistą drogę leśną. Pierwszy szczyt - Ubocz - jest coraz bliżej.
W lesie robię sobie postój na herbatkę i oddech, bo tempo mam ostre (czyli takie, jakie lubię najbardziej
). Potem wznowienie marszu, wejście na szczyt. No cóż - szczyt jak szczyt. Szału nie ma
Niemniej jest to całe 700 m n.p.m. wyżej niż leży rynek w moim rodzinnym mieście, stąd trzeba SMS-owo pozdrowić rodzinkę, znajomych, kochan... koleżankę
itd.
Skrzyżowanie szlaków niebieskiego z żółtym to okazja, by sprawdzić, jak tam stoję z czasówkami. Well - jest nieźle. Wg "Beskidu Niskiego" ExpressMapu powinienem tu dotrzeć za 25 minut
Jak to Czesi mawiają - "Jedemy dal"
Odcinek zaraz za skrzyżowaniem był chyba najlepszą ilustracją hipotetycznego dialogu między Beskidem Niskim a turystą:
- Co skubańcu, myślałeś, że przejdziesz tędy bez błota?!
Droga jak w średniowieczu po tygodniowych opadach deszczu i przejechaniu 1000 wozów...
Mijam kolejne szczyty. Zauważyłem, że stale w zacienionych miejscach jest szron, a na szczytach (same "osiemsetki" póki co) jest go tyle, że wygląda, jakby w nocy napadało trochę śniegu!
Czerszla... Wg czasówki na drogowskazie we Florynce powinienem tu być tuż przed godziną 12. Czasówka została daleko z tyłu, a ja rozpoczynam zejście. Ja *** - jak ktoś myśli, że na zachodniej ścianie Lackowej jest stromo, to zapraszam go na północne zbocze Czerszli. Na szczęście było sucho, a ziemia zdążyła odmarznąć, ale hamowanie w pełnym biegu o drzewo nawet z wyciągniętymi asekuracyjnie rękami jest przeżyciem podnoszącym adrenalinę lepiej niż wędrówka po Orle Perci w Tatrach
Na minipolance urządzam sobie postój. Śniadanko, jabłuszko, herbatka, widoczki, opalanko... Przez chwilę siedzę nawet bez koszulki - i nie czuję wcale zimno. Drzewa zasłaniają mnie od wiatru. Bajka!
Kozie Żebro. 880 m n.p.m. Kto by pomyślał, że to najwyższy szczyt na trasie? Pewnie większość turystów chodzących po BN kojarzy KŻ koło Wysowej
Zresztą na trasie miałem inne "dublety", takie jak Tokarnia (drugi szczyt o tej nazwie jest pod Komańczą) czy też Jaworzyna (choćby ta koło Koniecznej)
Podczas zejścia z jakiegoś szczytu spory kawałek za Kozim Żebrem zauważam dwójkę turystów. Z przodu dziewczyna z kijkami, z tyłu chłopak z plecakiem sugerującym, że szturmuje co najmniej K-2
Właśnie wtedy włączyła mi się faza na bieganie. Ruszyłem w dół zbocza i w tempie przedwojennej "Lukstorpedy" zacząłem mknąć w dół zbocza kamienistą drogą. Rzuciłem "cześć!" dziewczynie i - pędząc coraz szybciej - tak samo pozdrowiłem chłopaka. Pewnie pomyśleli, że mają do czynienia z "kamikadze-turystą"
Jeśli czytają tą relację, serdecznie pozdrawiam
Wyszedłem na dużą polanę. Idealne miejsce na postój! Piękne widoki na Beskid Niski z jednej i Beskid Sądecki z drugiej strony. Siadam sobie bliżej przeciwległego krańca łąki (w stosunku do tego, z którego wyszedłem), siadam i opieram się o ogrodzenie pastwiska. Czas na piknik!
Nagle słyszę słaby odgłos, jakby ktoś wbijał gwoździe. Stopniowo dźwięk przybliża się. To dzwonek. Czyżby krowy wychodziły na pastwisko. Okazało się, że nie. Owieczki! Ależ klimatyczne widoczek - owieczki na pochyłej łące i góry w tle!
Wygrzewając się w jesiennym słońcu (kolejne opalanie w krótkim rękawku) odbieram SMS-y od toma1915 i od znajomych (wyłączyłem komórkę, bo kiepsko z zasięgiem, a ja mam tylko pół baterii). Dzwonię do zdobywcy Koziego Żebra pod Wysową (co to się już widokami na Tatry stamtąd zdążył na tym forum pochwalić
). Pogawędka, a potem telefon do "drajwerki". Who is she? Tajemnica
Ze względu na porę (było po godzinie 13) postanowiłem nie iść dalej grzbietem do Jamnicy, tylko zejść do Frycowej (trasa Nowy Sącz-Krynica). Tak też zrobiłem. Najpierw trzeba było iść jeszcze kawałek żółtym szlakiem grzbietem, potem skręcić w asfaltową drogę w lewo i nią aż na dół doliny. Zanim zacząłem schodzić, mogłem podziwiać widok na Nowy Sącz.
Stanąłem w pobliżu zakrętu, gdzie droga zaczyna iść wzdłuż rzeki Kamienicy. Wiedziałem, że nieopodal jest kładka, ja jednak często potrafię wybrać trudniej. jakieś 40-50 m od asfaltu stanąłem przed rzeką, zdjąłem buty oraz skarpety i... przeszedłem Kamienicę wpław
I za to lubię Beskid Niski
PS Zdjęcia znajdziecie tu
http://forum.sudety.it/viewtopic.php?t=2976