|
|
 |
|
Adam Barna
"Chmury i słońce
nad Łemkowyną"
"Choć rozproszyli nas od Odry do Donu, to zawsze
pragniemy wracać do swojego domu"
1. Wstęp
Na samym wstępie pragnę podkreślić, że niniejsze opracowanie jest
w części udokumentowanymi historycznymi dziejami Łemkowyny, przy czym,
większa część została napisana w oparciu o wcześniej publikowane
materiały w ich poszerzonej formie, zebrane z różnych źródeł np. zbiory
historyczne, wydania, opisy, przekazy, a najwięcej, na podstawie wiarygodnych
opowiadań oraz własnych przeżyć w okresie międzywojennym
i tragedii, jakie nastąpiły po drugiej wojnie światowej.
Próba napisania i wydania książki pod tytułęm "Chmury i słońce nad
Łemkowyną" jest przeglądem łemkowskiej historii i obyczajów, dla czytelnika
potrzebnym i interesującym, o ile weźmiemy pod uwagę, że wkrótce
możemy nie pamiętać o pochodzeniu narodu, po drugiej wojnie światowej
całkowicie odciętego od rodzinnych korzeni za sprawą przesiedleń na
Wschód i na Zachód. Sytuacji nie ułatwia również rozproszenie społeczności
łemkowskiej, niemal po całym świecie, wskutek XIX - wiecznej
emigracji zarobkowej, jak i późniejszych.
Dziś, istotnym problemem Łemków jest fakt, że większa część
starszego pokolenia nadal jest zdania, że pisanie i czytanie własnych
wydawnictw jest bezcelowe, ponieważ każdy dobrze wie i pamięta, jak było
dawniej i jak jest obecnie. Jednak własną historię powinien poznać każdy.
Nawet ten, kto miał okazję ją przeżyć, a tym bardziej młodzież. Młode
i przyszłe pokolenia Łemków. Jeśli starsi nie postarają się o przekazanie im
własnej historii, to cała społeczność wkrótce odejdzie w zapomnienie.
Moja publikacja nie ma charakteru naukowego, lecz jest opracowaniem
kronikarsko-wspomnieniowym, dlatego pragnieniem moim jest, aby
wyszedł z tego w miarę przystępny, prostym językiem napisany przegląd
łemkowskiej historii. Czy niniejsze wydanie okaże się udane i przydatne,
ocenią sami czytelnicy. Jeśli spotka się ono z pozytywną oceną, uznam, że
warto było podjąć się tak trudnego zadania, tym samym, spełnią się moje
oczekiwania.
Zdaję sobie też sprawę z tego, że poruszane w tej książce zagadnienia,
profesjonalnie nie są zajęciem dla jednej osoby, lecz dla szerszego
zespołu fachowców-historyków, etnografów, którzy w sposób obszerny
i dokumentalny przedstawiliby różne zagadnienia historyczne i publicystyczne.
Mam jednak nadzieję, że w niedługim czasie zajmie się tym młode
pokolenie. W międzyczasie pragnę pokazać czytelnikowi chmurną
i słoneczną Łemkowynę, taką, jaką sam miałem okazję oglądać i wiele
w niej przeżyć i opisać.
Na podstawie wydanych dotąd dostępnych prac o tematyce łemkowskiej,
doszedłem do wniosku, że wielu badaczy zajmowało się historią
Łemków w sposób obszerny, ale nie do końca przedstawili ją prawdziwie
i obiektywnie, czego będę starał się dowieść na stronach tej książki.
Ostatnio w moje ręce trafił bogaty spis wydawnictw bibliograficznych
o tematyce łemkowskiej z XIX i XX wieków. Spośród ponad 350
pozycji, kilkadziesiąt dotyczy okresu II wojny światowej i po jej zakończeniu.
Należy zauważyć, że nie ma w nich ani słowa o najbardziej istotnych
wydarzeniach, jakimi w latach 1940-1947 były przesiedlenia i wysiedlenia
ludności łemkowskiej.
Wspomniana bibliografia zawiera jedynie zagadnienia z zakresu:
- językoznawstwa ..................................................... 17 poz.
- pieśniarstwa . ......................................................... 16 poz.
- obrzędów i przysłów ............................................. 12 poz.
- kultury, ubioru, gospodarki, ekonomii ................. 10 poz.
Autorami tych opracowań byli językoznawcy, etnografowie oraz
historycy z Polski i Ukrainy, a także sami Łemkowie, którzy z różnych
powodów, m.in. z powodu trwającej do 1989 roku ostrej cenzury, nie mogli
(lub nie chcieli) poruszać spraw dotyczących masowych przesiedleń. Z tego
głównie powodu brakuje publikacji istotnych i najważniejszych. Tematów
historycznych, związanych z tragedią ludności łemkowskiej po drugiej
wojnie światowej. O ile polskim etnografom i historykom w niektórych
łemkowskich kwestiach udało się dość wiarygodnie przedstawić stan
faktyczny, to nie zgadzam się z wieloma teoriami. Przodkami Łemków nie
byli "Wołosi - Rumuni", jak twierdzi R. Reinfuss, lecz Biali Chorwaci,
a z dawnych osad ludność polska na pewno nie dawała się usuwać przez
osadników wołosko-ruskich. Nieprawdą jest też, że niektóre wsie na
Łemkowynie posiadają nazwy pochodzenia polskiego, o czym piszą dr
K. Pieradzka i J. Rieger. Wszystkie te zagadnienia należy wyjaśnić, co też
postaram się pokrótce uczynić w kolejnych rozdziałach tej książki.
Do największego zamieszania na Łemkowynie pod względem
świadomości historycznej, wprowadzanej też w szkołach w latach 1940-1945, przyczynili się Niemcy oraz ich pomocnicy: urzędnicy, nauczyciele
i policja ukraińska, którym okupanci przekazali władzę na obszarze Łemkowyny.
Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych czytelników czas okupacji i jej
następstwa mogą stać się przedmiotem poważnych wątpliwości, ponieważ
we wspomnianym okresie ludność łemkowska została poddana dobrowolnemu
i równocześnie przymusowemu podziałowi na różne opcje poglądowe:
łemkowską, ukraińską, rusińską, polską i nijaką. Niestety, powyższe podziały
funkcjonują po dzień dzisiejszy.
Jeżeli do tego dodamy jeszcze włączenie się naszych "sąsiadów"
i "wielkiego brata" do osłabienia niezależności łemkowskiej w Karpatach,
a także akcje po wyzwoleniu, jak choćby werbunek młodych Łemków do
Armii Czerwonej w latach 1944-1945, z równoczesnym prowadzeniem
wielkiej agitacji przesiedleńczej ludności łemkowskiej na Wschód w 1940
roku oraz w 1945-1946, a także ostateczne wysiedlenie, akcję "Wisła"
w 1947 roku przekonamy się, kto tak naprawdę przyczynił się kolejno do
wielkich tragedii Łemków.
Oczywiście wbrew woli rdzennych mieszkańców Beskidu Niskiego
i Sądeckiego. Działalność na terenie Łemkowyny w okresie II wojny
światowej różnych organizacji podziemnych dopełniła dzieła. Za przyzwoleniem
władz polskich i sowieckich prowadzone działania agitacyjne,
zmuszające do wyjazdu na radziecką Ukrainę zapoczątkowały planowaną
i prowadzoną od wieków przez "sąsiadów" powolną, lecz skuteczną politykę
usuwania ludności łemkowskiej z jej rodzinnych stron. W nawiązaniu do
przytoczonych wyżej faktów, wyłaniają się z nich i inne, a bodajże najważniejsze
i najboleśniejsze ich skutki.
Niemożliwe było i jest ustalenie stanu liczbowego z okresu okupacji
na Łemkowynie, spowodowane przymusowymi i niezewidencjonowanymi
ruchami ludności:
- młodzieży wysyłanej na przymusowe roboty do Niemiec,
- zwerbowanych do Armii Czerwonej i poległych na froncie,
- przesiedlonej ludności na Ukrainę w latach 1940 i 1945 - 1946,
szacowaną na około 70 - 75 % ludności.
Wymienione powyżej wydarzenia nie zostały też ocenione, jak
również, nie stanowiły przedmiotu żadnej publikacji do czasu całkowitej
likwidacji w 1947 roku. O ile akcja "Wisła", skrupulatnie rozliczona co do
liczby wysiedlonej ludności na około 30 % (co wyniosło bez pow. leskiego
28.710 osób), to tymczasem inne, związane z przymusowym opuszczaniem
Łemkowyny, były i pozostaną niewiadomymi faktami, "bezimiennymi"
liczbami, trudnymi do ustalenia nawet dla najbardziej dociekliwych
historyków.
Nie opisywane dotąd kwestie, w dużym stopniu zaważyły, że podjąłem
się tak trudnego tematu dla ratowania tego, co jeszcze jest możliwe do
ustalenia, w oparciu o posiadaną wiedzę i zebrane materiały. Są to tematy
dotyczące życia, obyczajów i kultury, a najbardziej, przyczyn ostatnich
tragedii Łemków, dotąd nie publikowanych, a jeżeli już, to tylko fragmentarycznie
i często nieobiektywnie. Jako mieszkaniec środkowej Łemkowyny
- Łemko z dziada pradziada pragnę w niniejszym opracowaniu zapoznać
czytelnika z faktami dla upowszechnienia ich szerszej społeczności,
będących często przykrą prawdą. Nie jestem etnografem ani historykiem,
lecz człowiekiem od wczesnej młodości starającym się poznać i mam
nadzieję, tym, który poznał Łemkowynę, wzdłuż i wszerz.
Tak więc, przedmiotem mojej pracy, jest znana mi kraina, leżąca po
północnej stronie Karpat, w której od niedawna, bo dopiero od początku XX
wieku, od powszechnie używanego słowa "łem" (jeno, tylko), jej mieszkańców
nazywano Łemkami, a ich krainę, Łemkowszczyzną. Sami jednak
Łemkowie nazywali ją Łemkowyną, co też będę czynił na kartach tej
książki. Pod koniec XX wieku, a szczególnie od 1989 roku wraz z upadkiem
w kraju dyktatury, upadła też cenzura. Nastąpił czas wolności słowa, a tym
samym i publikacji, co umożliwiło wielu autorom wydanie własnych
wspomnień i przeżyć.
W wielu przypadkach powstały cenne, szczegółowe opowieści,
często o dramatach, kładących się cieniem na życiu wielu, w okresie od
okupacji do zapanowania w Polsce demokracji. Ostatnie lata XX wieku
zaowocowały również licznymi publikacjami historycznymi na akademickim
poziomie autorstwa przedstawicieli młodego pokolenia Łemków,
urodzonych po akcji "Wisła" do jakich należą: dr Bogdan Horbal, dr Stefan
Dudra, Piotr Trochanowski, dr Helen Duć-Fajfer i wielu innych. Dotąd
ukazało się sporo wydawnictw o tematyce łemkowskiej, nazywanych
łemkoznawczymi o charakterze kronikarskim, wspomnieniowym i monograficznym.
W "Chmurach i słońcu nad Łemkowyną" będę pisał również o życiu
religijnym, oświacie, obyczajach, kulturze i gospodarce społeczności
łemkowskiej żyjącej w zwartej grupie do połowy XX wieku w Karpatach
oraz, z przerwą "wysiedleniową", do 1956 roku, kiedy nielicznym wysiedleńcom
udało się wrócić na ziemie ukochanej krainy. Pragnę uprzedzić,
w szczególności młodego czytelnika, że w przypadku każdego z zagadnień
poruszanych w niniejszej książce tematów, należy brać pod uwagę
różnorodność sytuacji, problemów, a najbardziej bogactwo tradycji, jakie
istniały i istnieją w każdej rodzinie, wsi, regionie. Znane było na Łemkowynie
powiedzenie, które warto pamiętać przy lekturze kolejnych rozdziałów:
"co wieś, ta sama pieśń" - tu odnoszące się do każdej dziedziny życia
gospodarczego, społecznego i kulturalnego.
Trzeba też pamiętać, że dawniej w Karpatach, w każdej łemkowskiej
rodzinie panowała zasada trzymania się twardo tego, co mówili starsi. Księża
nakazywali, a nauczyciele nauczali. Moje opisy, zaczerpnięte są
w większości z obszaru środkowej Łemkowyny, co nie znaczy, że dla
ludności z innych regionów będą one wyrocznią. Myślę, że warto poznać
oraz przypomnieć, a nie zaszkodzi porównać, tym bardziej że, co było
kiedyś, już nie wróci nigdy.
W tym miejscu warto przypomnieć stare i znane powiedzenie:
"Wielu uczonych twierdzi, że świat powstał z chaosu, a krytycy dodają do
tego jeszcze, że co zrobione lub napisane łatwiej jest poprawić niż rozpoczynać
od nowa". Świadomy tego, że publikacja nie jest pod wieloma
względami doskonałą, gdzie na pewno łatwiej będzie coś zmienić lub uzupełnić,
dlatego zachęcam do przeczytania i, ewentualnie, uzupełniania jej
nowymi publikacjami. Stara prawda mówi, że historię własną najlepiej
opisać samemu, gdyż napisana przez innych, może zostać zniekształcona.
"Pisanie własne" może okazać się korzystne dla wielu, a najbardziej
dla naszej historii, od dawna poniewieranej i zniekształcanej. Uważam, że
nasi rodacy i ich potomkowie docenią trud tego wydania, które poświęcam
60. rocznicy tragedii wysiedleńczej Łemków. Książkę tę poświęcam również
najbliższej rodzinie oraz wszystkim czytelnikom, miłującym prawdę,
zroszoną łzami i krwią tysięcy niewinnych ludzi, mieszkańców drogiej
i umiłowanej Łemkowyny.
"Chmury i słońce nad Łemkowyną" - przegląd łemkowskiej historii,
napisany w języku łemkowskim i polskim przeznaczam dla wszystkich tych,
którzy pragną poznać prawdziwą historię o Łemkach i ich rdzennych
ziemiach w północnych Karpatach, a szczególnie tym, którzy prosili mnie
o pomoc w poznaniu prawdy o Łemkach i ich historii. Często uczniom
i studentom piszącym prace z zakresu życia, obyczajów i kultury naszych
przodków.
Specjalne podziękowania składam Jerzemu Starzyńskiemu za
udostępnienie materiałów historycznych oraz zdjęć archiwalnych łemkowskich
strojów, narzędzi i innych zbiorów, znajdujących się w archiwum
Zespołu Pieśni i Tańca "Kyczera" w Legnicy.
Podziękowania należą się Annie Rydzanicz za stosowną i wnikliwą
korektę literacko-dokumentalną. Dziekuję również wszystkim moim zwolennikom,
którzy wspierali mnie duchowo i moralnie zachęcając do napisania
takiej książki oraz tym, którzy pomagali mi przy zbieraniu różnych
materiałów do tego opracowania - przeglądu moich marzeń.
Adam Barna
2. Plemiona i osady
Powstanie życia ludzkiego na ziemi określa się na wiele milionów lat
przed naszą erą. Na początku świata powstało wiele żywiołów, z którymi
przyszło się zmagać człowiekowi pierwotnemu. Woda, pioruny, słońce
i ziemia, na której od początku znajdowały się również i inne pomniejsze
żywioły: morza, jeziora, rzeki, góry, lasy, stepy, pustynie i wiele innych.
W Europie, później niż na innych kontynentach, miały miejsce wędrówki
plemion pierwotnych, z południa na północ, a także ze wschodu na zachód
i odwrotnie. Zmuszone do częstego przenoszenia się z miejsca na miejsce,
mniejszymi lub większymi gromadami, wędrowały w poszukiwaniu
pożywienia roślinnego i zwierzęcego. Prowadząc życie koczownicze,
zajmowały się zdobywaniem nowych terenów, celem zabezpieczania swego
bytu oraz tworzenia najpierw małych, a później większych osad i krain.
Pierwotne plemiona, szczególnie z braku odpowiednich i niezbędnych
narzędzi do pracy, do obrony własnej i do zdobywania pożywienia,
nieustannie narażone na wielki wysiłek organizacyjny i fizyczny. Ich
narzędzia obronne i myśliwskie, do zdobywania pożywienia, stanowiły
różnorodne maczugi drewniane. Pierwotni koczownicy posługiwali się
również wykonanymi z kamienia klinami, oskarami czy toporami.
To właśnie podczas obróbki kamiennej, poprzez łupanie i tarcie
kamienia o kamień, wynaleziony został ogień z iskry, który odgrywa istotne
znaczenie w życiu człowieka po dzień dzisiejszy. Pierwotne plemiona,
osiadłe w Karpatach, musiały być mocno zahartowane do życia w odmiennych
i ciężkich warunkach, pośród żywiołów górskich. Wielkich przestrzeni
leśnych, rzek i potoków, niezbędnych do życia, ale i potrafiących zniszczyć
cały ich dobytek. Lasy były schronieniem i zabezpieczeniem w drzewo,
gałęzie na szałasy mieszkalne, gdzie człowiek mógł ukryć się przed
deszczem i zimnem o każdej porze dnia i nocy, bezwzględnie na porę roku.
Naturalne źródło żywności w Karpatach stanowiły zdrowa woda
i upolowana lub wyhodowana zwierzyna oraz złowione ryby. Lasy i polany
górskie dostarczały produktów pochodzenia roślinnego, różnorodnych jagód,
malin, jeżyn oraz wielu gatunków grzybów. Życie pierwotnych plemion
przez długie stulecia i wieki wypełniały polowania na zwierzynę, łowienie
ryb i zbieranie runa leśnego. Historycy twierdzą, że nasze ziemie przed nami
zamieszkiwali plemiona Wenedów, w skład których wchodziły inne
plemiona słowiańskie: Antowie, Sklawini, Awarzy, zamieszkujący tereny
pomiędzy Wisłą a Dunajem.
Plemiona te w tamtych czasach nieznacznie różniły się między sobą
mową, zwyczajami i wierzeniami. Cześć oddawano bóstwom światła i ziemi,
Słońcu, Księżycowi, błyskawicom, piorunom, sędziwym dębom i innym.
Ówczesne plemiona zajmowały się głównie pasterstwem, myślistwem,
rybołówstwem i rolnictwem. W zależności od miejsca osiedlenia, nadawano
im nazwy.
Tych z lasów nazywano "drewlanami", żyjących na równinach
"polanami" zaś tych z gór nazywano: "horbatami - horwatami - chorwatami".
Później podzielono je zgodnie ze stronami świata, a mianowicie,
zachodnich nazwano "białymi", północnych "czarnymi", a południowych -
"czerwonymi". Osiedleńców na terenach górskich nazwano w VII wieku
"Białymi Horwatami", później "Białymi Chorwatami", czego dowodził
kronikarz Nestor. W następnych stuleciach, a szczególnie od IX wieku, Biali
Chorwaci sami określili, że są "Rusami","Rutenami", "Rusinami", co odkrył
i zapisał kronikarz Gall Anonim, jako plemiona pochodzenia słowiańskiego
od dawna aż po dzień dzisiejszy.
Plemiona chorwacko-rusińskie w latach 800-900 znalazły się pod
panowaniem Państwa Wielko-Morawskiego, gdzie działalność misyjną
prowadzili wysłannicy cesarza Bizancjum, śww. Cyryl i Metody oraz ich
uczniowie, Osław i Wiznog, przez których ówcześni mieszkańcy Moraw
i Karpat zostali ochrzczeni.
Wracając do czasów pierwotnych, ważnym jest fakt, że ówcześni
mieszkańcy Karpat swój pobyt w górach rozpoczynali od karczowania terenów
leśnych, położonych koło rzek i potoków, na nizinach górskich i niskich
wzniesieniach, dostępnych do zagospodarowania, które przeznaczano pod
budowę osad i zagród. Wykarczowane tereny przeznaczane były też pod
pastwiska, dla coraz bardziej rozwijającej się hodowli - owiec, kóz i bydła,
oraz innych czynności, związanych z pasterstwem, myślistwem i rybołówstwem.
Dopiero później, rozległe tereny pasterskie zamieniano na coraz
większe pola uprawne i z wiekami osady te zmieniały swój charakter
z pasterskiego na rolniczy, wyznaczający charakter wsi po dzień dzisiejszy.
Wraz z rozwojem osadnictwa, podnosił się poziom życia. Nastąpiła
naturalna potrzeba, z własnych produktów skóry, wyposażania ludności
w odzież i obuwie. W zakresie rolnictwa zajmowano się uprawą zbóż, stanowiących
podstawę pożywienia: owsa, jęczmienia i żyta, a także warzyw:
rzepy, kapusty i karpieli. Ziemniaki w Karpatach zaczęto uprawiać dopiero
w XVIII wieku i to w małych ilościach. Wcześniej popularna była uprawa
lnu, z którego produkowano olej oraz płótno na odzież i inne potrzebne
przedmioty. Całą wiedzę na temat pasterstwa oraz uprawy roślin karpaccy
osadnicy czerpali od sąsiadów z południa, z którymi od wieków utrzymywali
kontakty handlowe, polegające na wymianie owiec, kóz i bydła na
potrzebne im towary. Najczęściej za zboża otrzymywali tytoń, sól, odzież
i inne towary.
Po upadku Państwa Wielko-Morawskiego, ziemie zachodnich
i środkowych Karpat przeszły pod panowanie państwa czeskiego. Obszar
Karpat wschodnich po rzekę San i miasto Przemyśl w roku 981 dostały się
pod panowanie Rusi Kijowskiej w wyniku najazdu księcia Włodzimierza
Wielkiego na Chorwatów, o czym wspomina Nestor w "Powieści minionych
lat". Przez następnych 240 lat kroniki nie zanotowały godnych informacji
o życiu Chorwatów - Rusinów w Karpatach, dopiero w latach: 1241, 1259,
1287 o nasze góry otarły się ordy tatarskie, które po najeździe na Ruś,
zamierzały podbić całą Europę.
W pierwszym, zwycięskim pochodzie na Zachód, Tatarzy we
wschodnich Karpatach rozdzielili się na dwie ordy. Pierwsza, przez ziemie
węgierskie, udała się na Bałkany, a druga, trasą podkarpacką, przez
Przemyśl - Kraków dotarła aż pod Legnicę. Po klęsce odniesionej na
Legnickim Polu 9 kwietnia 1241 roku, w drodze powrotnej, dzikie oddziały
grabiły i pustoszyły zabierając w jasyr młodzież nie tylko po drodze, ale też,
w zdawałoby się, oddalonych wsiach, sięgając niekiedy i do wysokich
Karpat, gdzie ukrywała się zbiegła przed niewolą ludność.
Najazd wojsk tatarskich sprawił, że mieszkańcy Karpat zmuszeni byli
przenieść się w głąb gór, dokonując tam ponownego karczowania i lokowania
nowych osad na wyżej położonych terenach. W Karpatach jeszcze
przez siedem wieków krążyły przekazy międzypokoleniowe o Tatarach, a to
jeden z nich, zanotowany przez Gabriela Kostelnika, urodzonego w 1911 r.:
"Nasza wieś spalona była przez Tatarów około 1240 roku. Takie
krążą stare legendy, że zdarzyło się to w samą Wielkanoc, kiedy wszyscy
ludzie byli w cerkwi. Kiedy ludzie zobaczyli, że wieś się pali, wtedy wszyscy
starzy i dzieci, co do jednego, zamknęli się w cerkwi. Pozamykali drzwi,
płacząc modlili się do Boga, prosząc o ratunek przed Tatarami.
Wtedy, jak Tatarzy dowiedzieli się, że wszyscy ludzie schronili się
w cerkwi, rozpoczęli wyważać drzwi. Bóg wysłuchał błagania i nie pozwolił,
aby dostali się do niewoli tatarskiej, twierdząc że: "lepsza śmierć niż
tatarska niewola". Z tego pozostał nasz narodowy przekaz, że cerkiew we
wsi Binczarowa zapadła się pod ziemię ze wszystkimi ludźmi. To miejsce
teraz nazywają grobiskiem i ono znajduje się nad wioską, na równych
i pięknych łąkach, gdzie rankiem, każdej Wielkanocy z podziemi można
usłyszeć odgłosy dzwonów. Tam na łące istnieje mała zapadlina i miejsce to
było kiedyś ogrodzone"
Tego okresu dotyczy również artykuł Andrzeja Kopczy, pt.
"Mongołowie w Karpatach", z którego dowiadujemy się że: "W czasie
trzeciego najazdu tatarskiego na ziemie polskie z końcem 1287 roku wielka
orda tatarska pod dowództwem Nohaja przeszła wzdłuż gór karpackich od
Przemyśla aż do Nowego Sącza. Po zajęciu Nowego Sącza orda skierowała
się na podbój Krakowa, którego nie udało się zdobyć. Wrócili z powrotem do
Nowego Sącza i stamtąd zamierzali przejść przez Spisz na południe, na
Węgry. Tam w potyczkach w górskich i leśnych wertepach prawdopodobnie
zginął jakiś ważny wódz jednego plemienia tatarskiego. Z tego powodu ordy
tatarskie odstąpiły od zamiaru pójścia dalej na południe i skierowali się na
Wschód, skąd przybyli".
Kolejny przekaz, dotyczący czasów panowania króla Kazimierza
Wielkiego, gdzieś w XIV wieku, za przyczyną i przy pomocy samego króla,
na miejscu, gdzie kiedyś stała cerkiew, pomiędzy Binczarową a Boguszą,
wzniesiono kapliczkę z kamienia, która stoi po dzień dzisiejszy.
Zaś w okolicach Nowego Targu kroniki zanotowały, że w 1270 roku
z Jaworek, Szlachtowej, Białej i Czarnej Wody - czterech łemkowskich wsi,
nastąpiła migracja ludności rusińskiej, która z powodu przeludnienia chciała
przesiedlić się na drugą stronę Karpat do słowackich wsi: Poracz, Tepliczka
i Zawada. (Odnotowano z art. Nowe Życie, Nr.20, Preszow -1987 r.)
Historycy polscy twierdzą, że zakładanie wsi w Karpatach miało
miejsce w XIV - XVI wiekach, co zostało zapisane w dokumentach
historycznych. Natomiast, na podstawie przytoczonych źródeł, od czasów
śww. Cyryla i Metodego, poprzez najazdy tatarskie wynika, że już w IX-XIII wiekach istniały niektóre łemkowskie wsie. Z innych dokumentów
dowiadujemy się, że w XIV wieku zasięg osadnictwa rusińskiego na północy
sięgał do Rzeszowa i Krakowa, którym król i szlachta przygotowywali
ograniczenia swobód obywatelskich. Rusinom wstrzymywano możliwość
osiedlania się w podgórskich miasteczkach, takich jak: Sanok, Jaśliska,
Biecz, Muszyna.
Za Kazimierza Wielkiego, przy pomocy wiernych rycerzy, szlachty
polskiej, niemieckiej i czeskiej, krok po kroku latynizowano rdzenną ludność
rusińską. Jaskrawym przykładem przymusowej polonizacji jest dekret
właścicielki ziem dynowskich, szlachcianki Katarzyny Wapowskiej z dnia
23 stycznia 1593 roku, w którym postanawia: "Z tej zwierzchności, jaką nad
poddanymi dał nam sam Bóg, te rusińskie cerkwie na kościoły rzymskiej
wiary przerabiamy. Cerkwie w naszych wioskach: Bachorze, Wari,
Głodnym, Łubnie i Izdebkach oraz na przedmieściu dynowskim przerabiamy
na kościoły. Księżą naszej wiary mają nawracać Rusinów do kościoła
rzymskiego, chrzcić rusińskie dzieci i pilnować, aby u popów nie byli
chrzczeni".
Podobne wydarzeniom na wschodnim Podkarpaciu miały miejsce
również na zachodniej Łemkowynie. Tam, w 1626 roku, trzydzieści lat po
podpisaniu Unii Brzeskiej (1596 r.), biskup krakowski Marian Szyszkowski
wydał zakaz budowy obiektów sakralnych - cerkwi obrządku prawosławnego
w okolicach gminy Muszyna. W ten sposób starał się przyśpieszyć jej
wprowadzenie na Łemkowynie, co miało miejsce dopiero w 1692 roku, ale
zakazy takie mogły występować i wcześniej. Kolejny biskup krakowski,
Jakub Zadzik w 1636 roku wydał nakaz zamknięcia cerkwi w Tyliczu, którą
rozebrano w 1688 roku, a z uzyskanego materiału, po uzupełnieniu i dodaniu
nowego budulca, wybudowano kościół w Muszynie.
Zmiana sytuacji politycznej, ograniczenie swobód religijnych
w myśl zasady: "Cuius regio, eius religio" (łac.:Czyj kraj, tego religia)
sprzyjała i zasadom ówczesnego prawa, a ówczesne prawo ruskie okazało się
być przestarzałym pańszczyźnianych warunkach. W XV-XVII wiekach
wszystkie karpackie i podkarpackie wsie zakładano na obowiązującym
wtedy prawie wołoskim. Na jego warunkach powstawały nowe osady
i wspomniane wsie.
Niektórzy historycy polscy w XIX wieku, według nowo przyjętej
i bardzo wygodnej teorii, zwanej "wołoską kolonizacją" w zachodnich
Karpatach próbowali udowodnić, że Rusini nie są autochtonami tych ziem,
lecz przybyszami z Rumunii i Bałkanów.
Środowisko orientacji rusińskiej do dzisiaj wyklucza teorię, jakoby
Rusini byli pochodzenia wołoskiego-rumuńskiego, ponieważ Wołosi,
w przeciwieństwie do Chorwatów Rusinów, nie byli plemieniem słowiańskim.
Dodatkowym dowodem, potwierdzającym autochtoniczność Łemkowyny
są pamiątki religijne, a szczególnie niespotykany nigdzie styl
budowania cerkwi. Chrześcijaństwo wschodnie, praktykowane przez
Chorwatów - Rusinów na terenach południowej Polski w IX-XI wiekach
było stamtąd mocno wypierane przez misjonarzy niemieckich, dla których
największą barierą był język oraz cerkiewnosłowiańskie piśmiennictwo,
zaprowadzone przez śww. Cyryla i Metodego, kiedy na zachodzie językiem
piśmiennym była łacina.
W odniesieniu do książki dr Krystyny Pieradzkiej: "Na szlakach
Łemkowszczyzny - Kraków - 1939 r.", w której pisze, że nazewnictwo wielu
łemkowskich wsi etymologicznie jest polskie. Sądzę jednak, że zostały one
zamienione na polskie: Banycia na Banica, Bohusza na Bogusza, Czorne na
Czarne, Dołhe na Długie, Klymkiłka na Klimkówka, Korołewa na Królowa,
Matijowa na Maciejową , itp.
W odróżnieniu od dr Pieradzkiej, śmiem twierdzić, że również
polskie miasta najpierw miały, a niektóre posiadają do dzisiaj, nazwy
łemkowskie. Nazwa Piwniczna może mieć znaczenie dwojakie: pochodzić
od strony północnej (względem słowackiej) oraz od piwnicy, miejsca gdzie
przechowywano płody rolne, a których w mieście nie brakowało.
Grybów (łem.- Grybiw) nazwę zawdzięcza grzybom, zaś Sękowa
(dawna Sankowa) - sankom. Od wieków Rusini - Łemkowie wybierając się
zimową porą do Biecza lub Gorlic, z braku śniegu na drodze, musieli
zostawiać sanki w nizinnej Sankowej i dalej, do miasta iść piechotą lub
furmanką, co zdarza się i dzisiaj, kiedy mamy zimę śnieżną i mroźną
w górach, a odwilż na terenach podgórskich.
Podobnie w przypadku innych miast, Dukli, Iwonicza, Rymanowa,
Brzozowa, Dynowa, Krosna i Sanoka, które podczas zakładania posiadały
rusińskie nazwy: Rymaniw, Bereziw itd.
3. Położenie i krajobraz według pór roku
a. Położenie geograficzne
Od tego rozdziału pragnę przedstawić, zgodnie z tytułem książki,
dobre i złe okresy Łemkowyny, krainy po północnej stronie Karpat,
uściślając - jej historię. Profesor Roman Reinfuss w niektórych swoich
badaniach, pod względem terytorialnym posunął się trochę za daleko:
"Niektóre wsie były nawet celowo opróżniane z ludności polskiej,
ażeby powstało miejsce dla nowych osadników. Klasycznym tego przykładem
jest wieś Królowa (Korolewa Ruska)", i dalej "Podobnych przykładów
usuwania ludności polskiej dla zrobienia miejsca wołosko-ruskim
osadnikom było więcej, między innymi wymienić tu można pobliską
Binczarową i Boguszę - str. 11".
Odmienny pogląd przedstawia ten sam etnograf we wstępie tej samej
książki ("Śladami Łemków"):
"Zmiany, jakie zaszły na Łemkowszczyźnie mają jednak inny
charakter. Nie były one wynikiem płynnego ustępowania dnia wczorajszego
przed dzisiejszym, ale jednorazowego totalnego wstrząsu, który przerwał
naturalny łańcuch przemian i zniszczył dorobek kulturalny Łemków w sposób
dogłębny", zaś niżej czytamy: "Tragedia, jaka spotkała Łemków
w następstwie II wojny światowej, zwróciła na nich uwagę społeczeństwa.
Zaczęto się interesować, kim są ci Łemkowie, o których wie się tak mało,
a którzy od paru lat znaleźli się niemal w centrum uwagi, są przedmiotem
dyskusji i polemik".
Tu bardzo dziwnym wydaje się fakt, iż od XIII wieku Rusini -
Łemkowie, prawie tysiąc lat, żyli w państwie polskim będąc sąsiadami
Polaków i raptem, dopiero tragedia II wojny światowej, zwróciła na nich
uwagę społeczeństwa. Kim więc są Łemkowie? Opinia publiczna dowiaduje
się o ich istnieniu dopiero po dziesięciu wiekach bytności obok polskich
sąsiadów. W wielkim skrócie postaram się przedstawić, kim byli owi
"nieznani Łemkowie", gdzie i jak żyli, i co się z nimi stało. Na podstawie
mapy Romana Reinfussa z 1936 roku, moim zdaniem, trochę nieścisłej,
zobaczmy, gdzie mieszkali (niżej).
Nazwa "Łemkowie" i obszar przez nich zamieszkiwany odnosi się
jedynie do terenów po północnej stronie Karpat. Stoki południowe - leżące
po słowackiej stronie, gdzie nazwa "Łemko" wśród Rusinów słowackich nie
przyjęła się, a na Słowacji jest prawie nieznana, polscy etnografowie
określają, że zamieszkują je "Łemkowie słowaccy". Tam nadal nazywa się
ich "Rusinami". Nazwa "Łemkowie", powstała zaledwie na przełomie XIX
i XX wieku, banalnie od pojedynczego zaimka: "łem", oznaczającego po
polsku tyle, co: "jeno" lub "tylko", używanego powszechnie przez ludność
rusińską, zamieszkującą północne stoki Karpat, np:
- łem kus = tylko trochę,
- łem dajte = tylko dajcie,
- łem wozte = tylko weźcie.
W ten sposób rusińskie "łem" miało wpływ, najpierw na przezwisko
"Łemaki", później powszechnie przyjętą nazwę, Łemkowie. Odtąd,
w odniesieniu do terenów północnych Karpat będę pisał o Łemkach i ich
krainie - Łemkowynie.
Łemkowyna, po polsku Łemkowszczyzna, przyjęła się w kartografii
od XIX wieku i obejmuje obszar górski, pomiędzy rzekami Osławą na
wschodzie i Popradem na zachodzie, na której to przestrzeni, górskimi
grzbietami, ciągnie się naturalna granica, od Łupkowa do Piwnicznej
o długości około 150 kilometrów, a w linii prostej wynosi około 130
kilometrów.
Do czasów drugiej wojny światowej za obszar Łemkowyny
uważano też ziemie: leską, sanocką, część krośnieńskiej, a nawet okolice
Brzozowa, Dynowa i Rymanowa.
W książce Iwana Krasowskiego "Nazwiska galicyjskich Łemków
w XVIII wieku" - Lwów 1993 r. na podstawie katastrów z lat 1787-1788
zebrano kilka tysięcy nazwisk z 353 łemkowskich wsi. Po przeszło 160
latach ich liczba, z różnych przyczyn, a najbardziej wskutek latynizacji,
uległa zmniejszeniu prawie o połowę lub więcej. Stąd, w dalszej części
książki, w problematyce dotyczącej terenów południowo-wschodnich będą
występować rozważania i różne poglądy, co do struktury narodowościowej
i etnicznej wsi: łemkowskich, bojkowskich, ukraińskich i polskich, szczególnie
w powiatach: leskim, sanockim, brzozowskim oraz sąsiednich.
Po zakończeniu I wojny światowej, na terenach wschodniej Łemkowyny,
miały miejsce ruchy społeczne o charakterze narodowościowym.
Założona w 1918 roku Republika Komańczańska z siedzibą w Komańczy nie
utożsamiała się z Łemkowyną, deklarując przynależność do Ukrainy.
Do dziś, w różnych publikacjach i mediach, tereny wschodnie po
rzekę San, uważane są nadal jako łemkowskie. Odcinek granicy południowej,
od Łupkowa do Piwnicznej i dalej, w obydwu kierunkach, przestał istnieć za
sprawą pierwszego rozbioru Polski w 1772 roku, aż do 1918 roku -
odzyskania niepodległości Polski. Rusini przez 146 lat żyli w granicach
wielkiej monarchii austro-węgierskiej z wyjątkiem Rusinów Zakarpackich.
Niezależnie od tego, czy granica ze Słowacją istniała lub nie, od dawien
dawna, przełęcze - przejścia górskie, od wczesnych wieków były przejściami
granicznymi.
Najbardziej znanymi przełęczami i przejściami granicznymi
w Beskidzie Niskim od najdawniejszych czasów, znane były i są, szlaki
handlowe i turystyczne, wiodące na południe przez Przełęcz:
- Łupkowską - 640 m.n.p.m.,
- Dukielską - 500 m.n.p.m.,
- Beskid w Grabiu - 593 m.n.p.m.,
- Dujawa w Koniecznej - 556 m.n.p.m.,
- Pułaskiego w Bielicznej - 693 m.n.p.m.,
- Beskid w Izbach - 644 m.n.p.m.,
- Tylicką - 683 m.n.p.m.,
- Piwniczną - 690 m.n.p.m.,
Graniczne trakty od zawsze dla Łemków miały istotne znaczenie,
najbardziej handlowe, umożliwiające zdobycie towarów potrzebnych
w każdym gospodarstwie. Podążając na południe, przenosili swoje wyroby
na sprzedaż lub wymianę. W ostatnich latach otwarte zostały nowe szlaki
turystyczne w miejscowościach Czeremsie, Wysowej, Regetowie, Leluchowie,
Żegestowie i innych.
Najniżej położone przejścia w Beskidzie Niskim, w Łupkowie
i Barwinku były wielokrotnie wykorzystywane w celach militarnych.
Najbardziej przez wojska rosyjskie w latach: 1799, 1800, 1805, 1813 i 1814,
kiedy jako sojusznicy Austrii walczyły głównie z wojskami napoleońskimi.
Stąd idąc, gen. Kutuzow wyparł armię Napoleona za Alpy. W 1849 roku
stutysięczna armia pod dowództwem generała Paskiewicza wyruszała na
pomoc Austriakom w tłumieniu Wiosny Ludów na Węgrzech.
W 1872 roku stolica Austrii - Wiedeń została połączona linią
kolejową przez Przełęcz Łupkowską ze Lwowem. W 1914 roku wojska
carskiej Rosji wypierały wojska austriackie z Łemkowyny, ale w 1915 roku
pokonane, wracały do siebie na Wschód. Natomiast przejścia graniczne
w Grabiu, Koniecznej i Izbach, według przekazów ustnych, będące
łącznikiem pomiędzy miastami słowackimi a polskimi, zostały zbudowane
w latach 1788 1827. Główną tego przyczyną była pomoc głodującej
ludności rusińskiej po stronie północnej Karpat. Wielka bieda stała się
przyczyną masowych zgonów i wtedy, w celu zdobycia zboża i chleba,
zbudowano drogi, zwane "cesarkami".
Dalej od granicy, na szlakach handlowych, tzw. Pogórzu lokowano
mniejsze lub większe miasta, zamieszkiwane również przez ludność
rusińską: Sanok, Dynów, Rymanów, Brzozów, Iwonicz, Jaśliska, Dukla,
Krosno, Jasło, Biecz, Gorlice, Grybów, Krynica, Muszyna, Nowy Sącz
i Piwniczna, będące ośrodkami administracyjnymi dóbr książęcych,
biskupich i rodów magnackich. Mieściły się tam urzędy terenowej
administracji ze wszystkimi instytucjami handlowymi i kontrolnymi.
Krajobraz Łemkowyny tworzyły wielkie zielone lasy i pasma
górskie ze szczytami:
- Pasieka k. Komańczy - 846 m.n.p.m.
- Kyczera k. Wisłoka - 652 m.n.p.m.
- Kamień k. Lipowca - 862 m.n.p.m.
- Mareszka k. Wołowca - 854 m.n.p.m.
- Magura k. Małastowa - 814 m.n.p.m.
- Kozie Żebro k. Regetowa - 853 m.n.p.m.
- Lackowa k. Izb - 997 m.n.p.m.
- Jaworzyna k. Krynicy - 1114 m.n.p.m.
- Nad Kamieniem k. Barnowca - 1083 m.n.p.m.
- Runek k. Wierchomli M - 1080 m.n.p.m.
- Bukowa k. Wierchomli M - 1077 m.n.p.m.
- Pusta k. Wierchomli M - 1061 m.n.p.m.
- Kotylniczny W. k. Szczawnika - 1032 m.n.p.m.
Najbardziej powszechną nazwą wzniesień na Łemkowynie jest góra
Kyczera, najczęściej spotykana we wschodniej części Beskidu Niskiego.
W okolicach Wisłoka Wielkiego występuje aż w pięciu przypadkach. Po
jednym, nieopodal Zyndranowej, Smerekowca, Hańczowej, Uścia Gorlickiego
i Florynki. Znane wzniesienia to również Jaworzyna i Ostry Wierch.
Ponadto, wielu wzniesieniom, znajdującym się w pobliżu wsi lub
lasów, nadano ich nazwy. Poza wymienionymi przełęczami, przejściami
granicznymi, wsiami, miastami i wzniesieniami, na kształt krajobrazu
Łemkowyny wpływały rzeki i potoki. Niezwykle ważne pod względem
gospodarczym źródła wody pitnej i użytkowej. Woda, będąca źródłem życia,
a jednocześnie ogromnym żywiołem, szczególnie w górach, wyznaczała
rytm gospodarce. Jej nadmiar w górskich potokach i rzekach od zawsze niósł
za sobą niszczące powodzie, a brak opadów - klęski suszy. Pola, łąki
i pastwiska, zapewniające pokarm zwierzętom hodowlanym miały ogromne
znaczenie w wyżywieniu ludności w Karpatach. Niezwykle ważne były i są
lasy górskie - przede wszystkim skarbnica wszelkiego drzewostanu, ale też
wilgoci, ochłody, zapewniająca schronienie zwierzynie leśnej i ptactwu.
Przez Łemkowynę przepływały następujące potoki i rzeki wraz z ich
dopływami:
- Osława z Osławią, wpadające do Sanu,
- Wisłok i Moszczaniec, wpadające do Wisły,
- Jasiołka, Panna i Mszanka, wpadające do Wisłoki,
- Ryjak, Zawoja i Wisłoka, wpadające do Wisły,
- Ropa, Zdynia, Małastówka, wpadające do Wisłoki i do Wisły,
- Biała, Mostysza, wpadające do Dunajca,
- Kamienica, wpadająca do Dunajca,
- Poprad, Kryniczanka, Muszynka, wpadające do Dunajca.
Do każdej z wymienionych wyżej rzek wpływa wiele mniejszych
potoczków i potoków. Ich nazwy, podobnie jak w przypadku wzniesień,
pochodzą od nazw wsi, przez które przepływały. Stąd rzeki: Bartne,
Bednarka, Czarna, Mochnaczka, Piorunka, Repedzianka, Roztoka i inne.
W krajobrazie Łemkowyny od zawsze połacie leśne przeważały nad
terenami użytków rolnych, w tym gruntami ornymi i pastwiskami, w znacznym
stopniu. Dopiero w latach 1925-1945, struktura ta, uległa nieznacznemu
zmniejszeniu (65% lasów : 35 % użytków rolnych). Wobec dużego
przeludnienia we wsiach, zaistniała naturalna potrzeba zwiększenia powierzchni
użytków rolnych celem wyżywienia ludzi i inwentarza żywego.
Mniej zalesione obszary Łemkowyny do dziś to dolina podgórska
Wisłok Wielki - Jaśliska. Dalej, na zachód rozciąga się równina podgórska
w okolicach Pielgrzymki, Bednarki i Rozdziela. Inne płaszczyzny, mniej
zalesione występowały pomiędzy Konieczną, Żdynią, Gładyszowem, Smerekowcem
i Uściem Ruskim (Gorlickim) oraz pomiędzy Izbami, Banicą,
Czyrną, Piorunką i Berestem. Dawniej, na tych równinach podgórskich
i płaszczyznach stan zalesienia wynosił ok. 60% i był trochę słabszy.
Obecnie, po ponad 60. latach, tereny leśne i nieużytki rolne znacznie
zwiększyły się (około 75-80%), głównie z powodu zniknięcia z mapy
kilkudziesięciu wsi, najwięcej w pasie od Bartnego, Żdyni, w kierunku
wschodnim, aż do Łupkowa i dalej na wschód.
Wkomponowane naturalnie w całość, wzniesienia, potoki i rzeki
wraz z polami, lasami tworzą wyjątkowo piękny pejzaż Łemkowyny.
Osiedlanie się najstarszych plemion przyczyniło się do stopniowego
karczowania terenów leśnych. W przeciągu wieków, stale rozwijające się
osady ludzkie, przekształcały się w mniejsze lub duże wsie, nazywane przez
rdzennych mieszkańców "sełamy.
Najbardziej prężny pod wieloma względami, gospodarczym, ekonomicznym,
narodowym i kulturalnym okres rozwoju na Łemkowynie nastąpił
w latach 1925-1940. Będąc młodym mieszkańcem jednej ze średniej
wielkości wsi Beskidu Niskiego, starałem się mieć otwarty pogląd na
wszystko, co działo się wokół. W sąsiednich wsiach i powiecie, gdzie
czasami zdarzało mi się bywać z rodzicami. Sporo zapamiętałem, jak żyli
ludzie oraz urodę krajobrazu. W naszych górach od zawsze prawa natury
dyktowały jego piękno.
Wiosnę zapowiadał ciepły powiew wiatru i przylatujące z południa
ptaki. Jej tchnienie, kiedy wszystko dookoła budzi się z zimowego snu,
okrywając piękną i różnorodną zielenią, dziś opisać trudno. Drugi, niezapomniany
kolor mojej rodzinnej ziemi to złociste fale dojrzałych zbóż, a po
nich, przychodząca jesień z przepięknymi kolorami pożółkłych drzew,
rozmienionymi na wielobarwne odcienie liści, kiedy na sklepieniu błękitnego
nieba, co dzień i noc, przesuwa się złocista tarcza słońca i srebrzysty
księżyc. Nadejście zimy zaś zwiastowały zimne wiatry, wiejące od zachodu
oraz pierwsze śniegi, zauważane na wierzchołkach najwyższych gór Beskidu
Sądeckiego. Według niektórych starszych mieszkańców, to z piękna
krajobrazu tej ziemi zaczerpnięto barwy flagi narodowej Łemków
(w rozdz.14). Zieleni traw i lasów. Pomarańczu dojrzałych zbóż i czerwieni
jesiennych liści w złotawej poświacie księżyca. Błękitu ciemnego nieba.
b. Pory roku oraz związane z nimi obyczaje
Wiosna: Kiedy powiał ciepły wiatr i z ciepłych krajów zaczynały
powracać ptaki, wiadomo było, że z terenów Beskidu Niskiego, dalej na
zachód, nadchodzi prawdziwa wiosna. Coraz szybciej topniały śniegi na
miedzach pól, nad potokami i w lasach, gdzie mroźne wiatry utworzyły
twarde pokrywy. Od wschodu, na całej Łemkowynie trwał proces
przygotowywania się do prac polowych, aby z chwilą, kiedy nad polami
zaśpiewa skowronek, gospodarze mogli rozpocząć orkę pod zasiewy. Na
wschodniej Łemkowynie wiosna przychodziła zwykle wcześniej o tydzień,
czasem dwa, aby dotrzeć dalej, do centralnej i zachodniej części.
W międzyczasie każdy gospodarz zdążył odpowiednio przygotować do prac
wiosennych swój sprzęt ( pług, brony) oraz nasiona. Nie obywało się bez
tradycyjnych obrzędów. Przed wyjściem pierwszy raz w pole do orki
obowiązywał stary rytuał.
Starszy z rodziny brał święconą wodę (która w domu łemkowskim
jest stale) i z modlitwą, kropił gospodarza wraz z zaprzęgiem i workami
zboża siewnego. Wysiew zbóż jarych trwał kilka dni, w zależności od
pogody, która często płatała figle. I tu sprawdzało się znane porzekadło:
"Kwiecień - plecień, bo przeplata, trochę zimy, trochę lata". Po obsianiu pól
owsem, jęczmieniem i innymi zbożami jarymi, nadchodził czas sadzenia
ziemniaków i innych roślin okopowych. W zagrodach gospodynie wcześniej
sadzały kwoki na jajach kurzych, kaczych, gęsich i innych, aby po kilku
tygodniach mieć własnego chowu pisklęta. Nie próżnowały też wróble,
jaskółki, szpaki, zakładając swe gniazda pod strzechami lub w szczelinach
domów. Na wysokich drzewach, przed zwykle, nieżyczliwym im ludzkim
okiem, wiły gniazda wrony i sroki. Niechętnie widziane w zagrodach za
porywanie jaj i piskląt.
Na przednówku większość gospodarzy, zwykle z braku paszy, siana,
a nawet słomy, z niecierpliwością czekała nadejścia wiosny, aby można było
wypuścić owce i bydło na pastwiska. W niektórych gospodarstwach
podobny rytuał kropienia inwentarza żywego wodą święconą obowiązywał
również przed pierwszym wiosennym wypasem. Od tej chwili, na
pastwiskach rozbrzmiewały śpiewy pastuchów, które w okresie postów,
milkły. Łemkowie, zachowując tradycję, w tym czasie żadnych pieśni
ludowych ani w domach, a tym bardziej na polach, nie śpiewali.
Na miedzach, przy potokach i w lasach, pierwsza spośród drzew zakwitała
tarnina, później drzewa owocowe na miedzach oraz w sadach. W tym
samym czasie rozwijały się wszystkie drzewa liściaste w lasach, zagrodach
i na miedzach pól. Stadium rozwijania się liści o różnorodnym natężeniu
zieleni oraz kwitnienia wielobarwnymi kwiatami drzew owocowych to
najpiękniejszy okres wiosny, wyróżniający się nie tylko pod względem krasy
kolorów, ale intensywności zapachów.
Na kwiatach słychać brzęczenie najczęściej dzikich pszczół, ale
też przylatujących z własnych lub sąsiednich pasiek. Wraz z rozpoczęciem
prac polowych, gospodynie i dziewczęta w zagrodach, koło domów
zakładały ogródki kwiatowe i warzywne, którymi zajmowały się aż do
późnej jesieni. Niezwykle ważną czynnością gospodyń było bielenie płótna
w wiosennym słońcu, utkanego w zimie na krosnach lub u wiejskich tkaczy.
W tamtych czasach nie znano żadnych środków wybielających. Płótno,
prosto z warsztatu tkackiego było surowe i szare, nie nadające się do szycia
i noszenia. Bielenie polegało na tym, że płótno szare rozścielano i spryskiwano
parę razy nad wodą oraz suszono na słońcu przez kilkanaście dni,
dzięki czemu, w naturalny sposób przemieniało się w pożądaną biel. Po
upraniu i wyschnięciu, nadawało się do uszycia koszul, spodni, obrusów,
prześcieradeł lub ręczników itp. Płótno parciane, grubsze i gorszego gatunku
niekoniecznie bielono. Zwykle przeznaczane do uszycia worków, płacht,
derek i innych rzeczy użytku gospodarczego, zaś bielone nadawało się na
prześcieradła, spodnie, spódnice i inne.
Późną wiosną na łąkach i miedzach zbierano wiele różnych i pożytecznych
ziół, wykorzystywanych do celów leczniczych i spożywczych.
Zebrany kminek, szczaw, miętę, rumianek, dziurawiec, piołun, krwawnik,
centurię oraz różne rodzaje babek suszono i gromadzono w domowej
apteczce, którą latem i jesienią uzupełniano o kwiat lipy, dziką różę, głóg
i inne rośliny. Zwykle od połowy czerwca rozpoczynały się sianokosy.
Najpierw koszono koniczynę, lucernę, tymotkę, przelot (bołhaj) i trawy,
a wszystko przy użyciu kosy suszono na r o g a l a c h (sochach). Siano
łąkowe koszono na pokosy i suszono bezpośrednio na nich z roztrząsaniem
i przewracaniem trawy, aby szybciej wysychała. Nieprzewidywalna
w górach, często zmienna pogoda nauczyła gospodarzy, że zawsze trzeba
umieć szybko zebrać suche siano, wykorzystać każdą chwilę.
Lato w Karpatach, podobnie jak wiosna, jest okresem prac
polowych. Po sianokosach szybko nadchodziły żniwa, będące skarbnicą
chleba. Wcześniej, w kwitnących zbożach ozimych rozlegał się radosny
śpiew przepiórek, dający nadzieję łemkowskim rodzinom na nowy chleb.
Wielu, po trudnym okresie przednówka, wsłuchując się w ten żywy świergot
"pid-pilit, pid-pala", cieszyło się, że rośnie nowe zboże na placek.
Żniwa rozpoczynały się zbiorem lnu, który dojrzewał najwcześniej.
W jego uprawie bardzo istotne było wyrywanie chwastów. Wobec braku
środków chwastobójczych, pielęgnacja lnu ograniczała się do ręcznego
plewienia nieczystych pól. Zebrane wiązki lnu, bez traw i chwastów, zanim
trafiły na warsztat tkacki, poddawane były długiej obróbce. Wyrwane źdźbła
lnu w niedużych wiązankach, najpierw suszone były bezpośrednio na polu,
ustawione główkami do góry, aby szybciej wysychały nasiona i łodygi.
Nasiona, dopiero po kilku tygodniach, już dobrze wyschnięte wyłuskiwano
i tłuczono k i j a n k ą na kamieniu. Wiązki, pozbawione nasion, na łąkach
lub ścierniskach poddawano dalszemu procesowi, tzw. r o s z e n i u. Cienko
rozścielone na ziemi łodygi lnu w ciągu kilku tygodni, w sposób naturalny,
pod wpływem rosy, deszczu i słońca ulegały powolnemu kruszeniu
i butwieniu. Wtedy łamano łodygi, by ze zdrowych i mocnych włókien lnu
oddzielić paździerze. Kiedy gospodyni uznała, że roszenie należy zakończyć,
od nowa zbierano źdźbła - łodygi lnu. Wiązano je w podobne wiązki i po
wysuszeniu składano na strychu, poddając dalszemu procesowi, aby
docelowo wyprodukować lniane włókna.
Właściwe żniwa jednak rozpoczynały się od zbiorów zbóż ozimych,
żyta i pszenicy, które dojrzewały kilka dni wcześniej. Żyto, tradycyjnie żęto
tylko sierpami, bardzo dokładnie, ponieważ w Karpatach słoma żytnia miała
wielorakie i ważne zastosowanie. Podczas pięknej pogody nie tylko rankiem
na pola wychodziły dziewczęta i kobiety z sierpami. Piękną tradycją
w niektórych wsiach i rodzinach było żęcie żyta w jasny księżycowy
wieczór. Łączono przyjemne z pożytecznym. Wieczorem było chłodniej,
więc można było pośpiewać przy świetle księżyca, no i, spotkać się gronie
młodzieży.
W Karpatach letnie wieczory i noce były cieplejsze niż na nizinach,
co miało też towarzyskie znaczenie. Snopy żyta, zżęte wieczorem z powodu
porannej rosy, były wiązane dopiero po wyschnięciu. W ostatnich latach,
przed wysiedleniem, w koszeniu żyta pomagali mężczyźni, przez tzw.
podkaszanie k a p e r ą i podbieranie snopków zamiast żęcia sierpami, co
przyśpieszało zbiór żyta. Powiązane snopy układano w specjalne czterokątne
stożki na drewnianych kołkach, na czubku których nakładano snopek dla
zapewnienia dobrej jakości ziarna. Okryte w ten sposób zboże szybciej
wysychało, a w razie deszczowej pogody, nie kiełkowało w stogach.
W dalszej kolejności dojrzewały inne zboża ozime i jare: żyto, pszenica,
owies, jęczmień, orkisz, które koszono kosą - grabkami na równe pokosy.
Przy dobrej pogodzie wysychały. Grabiono je na większe snopy, wiązane
powrósłami, przygotowanymi jeszcze przed nadejściem żniw. W razie złej
pogody, zboża musiały być dosuszane przez przewracanie pokosów.
Koszenie zbóż ozimych i jarych, poza żytem z jego suszeniem i wiązaniem,
starano się wykonywać tak, aby snopy nie pozostawały długo na polach.
Z uwagi na zmienną pogodę, suche zboża zwożono na strychy
domów, do stodół i do innych pomieszczeń. Tuż przed wysiedleniem,
zamiast na strychach, układano je w odpowiednie sterty w zagrodach.
Ułatwiało to późniejsze omłoty przy użyciu młocarń. Przy żniwach
pracowali wszyscy domownicy, dorośli, a czasem musiały pomagać nawet
dzieci w wieku szkolnym. W Karpatach żniwa rozpoczynały się trochę
później, co związane było z przesuniętą, w stosunku do innych regionów,
wegetacją roślin. Jeżeli przedłużały się, z powodu urodzaju lub złej pogody,
to na zachodniej Łemkowynie bywało, że żniwa zahaczały o część cyklu
jesiennego. Stożki i mendle zbóż na stokach krótko tworzyły bardzo piękny
pejzaż, niestety prawie końca górskiego lata.
Latem później dojrzewały też uprawiane warzywa: marchew, cebula
ogórki i inne. Pomidory znane były dopiero później i to we wschodniej
części Beskidu Niskiego. W innych rejonach, ze względu na krótki okres
wegetacji, nie zawsze zdążyły dojrzeć, a uprawy szklarniowe nie były
wówczas w Karpatach znane. Na miedzach i polanach leśnych zbierano
owoce leśne, jagody, borówki, maliny, a później jesienią, jeżyny. Sady
i rosnące na miedzach drzewa w latach urodzaju oblepione gradem owoców,
a szczególnie czereśniami, później wiśniami, śliwkami, jabłoniami
i gruszami wpisały się w pejzaż łemkowskich wsi.
Warto wiedzieć, że w okresie międzywojennym wszędzie na Łemkowynie,
lasy oraz polany i zagajniki leśne (poza lasami państwowymi) były
w pełni zagospodarowane. Na każdym skrawku zieleni pasły się krowy
i owce, zjadając nawet chwasty leśne. Zaś wszystkie powalone drzewa
i gałęzie z lasów zwożono do gospodarstw na opał lub spalano przy
pasterskich ogniskach. Można zaryzykować stwierdzeniem, że lasy
chłopskie w Karpatach, oczyszczone z chwastów i chrustu, wyglądały jak
parki miejskie.
Jesień w Karpaty przychodziła niespodziewanie. Kiedy zniknęły z pól
stożki zbóż, gospodarzom pozostały tylko uprawy roślin okopowych,
ziemniaków, kapusty i karpieli. Opustoszałe pola, coraz krótsze dni,
zimniejsze noce, świadczyły, że w górach już jesień. W drugiej połowie
września rozpoczynały się ręczne wykopki ziemniaków, ciągnące się nawet
przez miesiąc. W uprawach wszystkich okopowych posługiwano się
pługiem, bronami i motyką. O zmechanizowanym sprzęcie nie mogło być
mowy, gdyż strome położenie pól uniemożliwiało zastosowanie i tak
nieznanych wówczas koparek mechanicznych.
Ostry klimat narzucał gospodarzom sposób przechowywania
ziemniaków w okresie zimy. W Karpatach, w zasadzie nie stosowano
kopcowania z uwagi na długie i ciężkie zimy. Gromadzono je w piwnicach,
znajdujących się pod budynkami lub w komorach, a także w piwnicach
budowanych pod wzniesieniami, najczęściej koło potoków górskich.
Wykopki ziemniaków odbywały się razem z ich sortowaniem. Większe
przeznaczano do spożycia, mniejsze do sadzenia, a najmniejsze i uszkodzone
na karmę dla świń. Tak posortowane, zwożono do domów dwa razy
dziennie, oszczędzając tym samym siły pracujących. Oznaką wykopków był
widoczny z oddali, unoszący się po polach dym palonych tam ognisk.
Pieczone w nich ziemniaki, często zastępowały domowe posiłki, ponieważ
gospodynie nie miały czasu na ich przygotowywanie. W domu zaś, w tym
czasie najczęściej przygotowywano placki ziemniaczane, pieczone na
liściach klonu lub kapusty, które z masłem lub serem stanowiły przepyszne
śniadania, obiady i kolacje.
Tuż po wykopkach, niektórzy rolnicy obsiewali kartofliska żytem
lub pszenicą ozimą. Kobiety natomiast zajmowały się obróbką lnu. Słomę
lnianą, zalegającą strychy, trzeba było jeszcze raz dobrze wysuszyć, gdyż
tylko wtedy można było na t e r l i c y (hwadżelnycy) oddzielić paździerze
od włókien lnianych. Mocna i wytrwała musiała być ręka kobiety, aby
wygładzić (międlić) wiele dziesiątek wiązanek słomy lnianej dziennie, co
trwało ponad tydzień czasu. Wygładzone z paździerzy pasma lniane należało
wyczesać na specjalnej, gęstej drucianej szczotce, aby pozbyć się resztek
paździerzy i oddzielić włókna słabsze od mocnych i długich. Z włókien
grubszych i słabszych tkano grubsze, parciane płótno, zwane paczesnym.
Wyczesane pasma lniane wiązano w niewielkie zwitki, które musiały czekać
do zimy, kiedy to odbywało się tradycyjne przędzenie lnu.
Tymczasem wszystkie drzewa liściaste w lasach, na polach oraz
zagrodach przed zimą zamieniły zieleń na barwy jesieni, które za parę
tygodni, po przejściu pierwszych przymrozków opadną, co zwiastuje szybkie
nadejście zimy. U schyłku jesieni, drzewa w swej krasie kolorów, zieleni,
żółci, pomarańczu, czerwieni i brązów tworzyły najpiękniejszy krajobraz
jesienny na Łemkowynie, zapamiętany prawie przez każdego mieszkańca
tych ziem.
Równocześnie, z obróbką słomy lnianej, przed sezonem zimowym,
a najczęściej przed postem bożonarodzeniowym ludność łemkowska na
wszystkich wsiach, od Łupkowa do Piwnicznej, przygotowywała na zimę
własnego wyrobu olej lniany, w kuchni stanowiący omastę przez długi czas
bożonarodzeniowego postu (Fyłypiwky) i okres zimowy. Każdy, kto miał
większą ilość nasienia lnianego, ten podsuszone zanosił do wiejskiego
olejarza. Produkcja oleju była prostym procesem, zapewniającym ludności
ważny składnik pożywienia. Czyste i dobrze wysuszone nasiona wsypywano
do wielkiej s t ę p y (drewnianego moździerza), gdzie dla ułatwienia
tłuczono je nożnym s t ę p o r e m, aż do wytworzenia się pachnącej pulpy
lnianej, którą wkładano do kilku małych i mocnych woreczków lnianych,
celem ich podgrzania na metalowej płycie do odpowiedniej temperatury
(80*). Obok stał żelazny stół z rowkami i dokręcanym śrubami blatem, na
którym kładziono gorące worki z pulpą i przykładano tym blatem. Następnie,
przez powolne dokręcanie go śrubami, następowało powolne wyciskanie
pachnącego oleju. Olej ten, aby mógł być długo przechowywany, przed
spożyciem trzeba było przegotować. Stosowany mógł być tylko jako
omasta do wszystkich potraw, szczególnie w okresach postów. Był bardzo
wydajny, zwykle do zupy kapuścianej dla całej rodziny wystarczała jedna
łyżka. W trosce o ciągłość jego posiadania, sąsiedzi i rodziny umawiali się,
na zmianę produkując i dzieląc się świeżym. Pozostałością po produkcji
oleju był suchy i twardy makuch lniany, który po rozkruszeniu i rozmoczeniu,
podawano jako paszę dla cieląt i świń.
Latem i jesienią, w wolnych chwilach zaradni gospodarze starali się
zwozić i gromadzić drzewo, potrzebne w każdej rodzinie przez cały czas do
przygotowywania posiłków i paszy dla świń oraz na długą zimę do
ogrzewania chyż. W drewno opałowe zaopatrywano się przez cały rok, tym
bardziej, że do palenia w piecach domowych nadawało się drewno suche.
Cięto je ręcznie, gdyż elektryczność na łemkowskie wsie do czasu
wysiedlenia jeszcze nie dotarła. W zależności od potrzeb, na odpowiednio
większe i całkiem małe klocki, do pieców kuchennych i pieców do pieczenia
chleba, który znajdował się w każdej chyży. W lasach Łemkowyny
przeważały buki, więc najczęściej zwożone drewno opałowe było bukowe,
twarde i wydajniejsze przy spalaniu, nie bez znaczenia w każdym
gospodarstwie, podczas srogiej zimy. W Karpatach drewnem sosnowym
palono w piecach bardzo mało, ze względu na jego miękkość i smołę, którą
bez dobrych kominów dymnych w izbach można było się zaczadzić.
W dodatku spalało się ono bardzo szybko, a więc potrzeba go było dwa razy
więcej. Z prac polowych pod koniec jesieni pozostał jeszcze tylko zbiór
karpieli, rzepy, dyni i kapusty. Karpiele i rzepa stanowiły paszę dla świń,
bydła, owiec i kóz. Sadzone i uprawiane na glebach bez nawożenia,
zapewniały dobre zbiory. Karpiele i dynia były też spożywane przez ludzi,
choć mało kaloryczne. Nie miało to jednak znaczenia dla biednych i wieloosobowych
rodzin, gdzie często były podstawą pożywienia.
Najbardziej znaną rośliną okopową poza ziemniakami była kapusta,
której nie mogło zabraknąć w łemkowskiej rodzinie, więc w każdym
gospodarst-wie sadzono jej dobry zagon lub dwa, aby jesienią, po zakwaszeniu,
wystarczyło na cały rok. Poszatkowaną i zakiszoną w beczce lub
dwóch, odpowiednio często oczyszczaną, udawało się przechować najdłużej
ze wszystkich jarzyn i warzyw.
Późną jesienią, a nawet i zimą na rolników czekała najcięższa praca -
omłoty wszystkich zbóż. Do lat dwudziestych XX wieku, w niektórych
zagrodach nie znano mechanicznych młockarń, więc posługiwano się
ręcznymi cepami. Takie omłoty ciągnęły się tygodniami, w zależności od
urodzaju i majętności gospodarstwa, a także dlatego, że były wykonywane
często w pojedynkę, jeżeli w rodzinie nie było drugiej dorosłej, zdrowej
osoby. Z wielu względów, przy omłotach żyta zwykle pracowali we dwójkę,
gospodarz z gospodynią. Dawniej - słoma żytnia była bardzo potrzebna
w każdym gospodarstwie. Kręcono z niej k i c z k i na wszelkie pokrycia
dachowe, powrósła do wiązania zbóż w czasie żniw, ocieplano nią izby
mieszkalne przed zimą i uszczelniano okna, cięto sieczkę dla koni i świń.
Tam, gdzie w rodzinie byli mężczyźni, omłoty wszystkich zbóż
przebiegały sprawnie i szybko. Ciężko zaś, gdzie ręcznie musiały młócić
kobiety i dziewczęta. Ogólnie, niełatwo było przy owsie i grochu, gdyż tu
cepy były mało skuteczne, szczególnie dlatego, że z plewy i łusek trzeba
było wyłuskać nasiona. W dawniejszych czasach rolnicy mieli problemy
również z czyszczeniem wymłóconego zboża i nasion. Tu skuteczne były
tylko: drewniana łopata do rozrzucania zboża na klepisku, płachta do
zdmuchiwania plew i przetak (sito) do odsiewu zanieczyszczeń cięższych -
kamieni, gliny, chwastów. Sito w rękach kobiety pozwalało na otrzymywanie
czystego, nadającego się do przechowywania, zboża i nasion.
Dopiero z początkiem XX wieku pierwszą maszyną, ułatwiającą
czyszczenie zbóż i nasion, jaką zaczęto stosować, był młynek (roszta).
Wyposażony w wiatraki i sita przy użyciu korby, uruchamiał je. Taką
maszynę zwykle obsługiwały dwie osoby. Jednocześnie wydmuchiwał on
plewy, a odpowiednie sita sortowały zboże na dobre i gorsze p o ś l a d.
Po pierwszej wojnie światowej na łemkowskich wsiach pojawiły się
ręczne, z napędem na korbę, młocarnie. Takie urządzenie zwykle uruchamiane
było siłą czterech osób. Do metalowego bębna z zębami wpychano
kłosy zbóż, a szybko obracający się bęben wykruszał z kłosów ziarno, które
padało pod młocarnię. Tymczasem, wypadającą słomę odbierano i wytrząsano,
aby ułożyć w stodole. W ten sposób młócono owies, jęczmień, orkisz,
pszenicę i żyto jare. Żyto ozime, którego słomę stosowano w wymienionych
wyżej celach, młócono starym sposobem. Zwykle, nowoczesne młocarnie
kupowało wspólnie kilku gospodarzy, wzajemnie pomagających sobie przy
omłotach. Gospodarzowi pomagali sąsiedzi, a później, chodząc na tzw.
odrobek, pracował w ich zagrodach. Mimo udogodnień, nadal potrzebna była
siła rąk. Zasadniczą pracą były omłoty cepami trwające kilka miesięcy.
Później z pomocą młocarni, trwały kilka dni. Odciążyło to też
kobiety, które pomagały w lżejszych pracach. Wkrótce znaleziono kolejne
udogodnienie k i e r a t, ciągnięty przez konie lub woły, zamiast czterech
osób, uruchamiał mechanizm transmisyjny tej samej młocarni. Jego użycie
spowodowało zmniejszenie liczby ludzi przy pracy, dla których była ona
teraz dużo lżejszą. W latach czterdziestych XX wieku, w niektórych wsiach
stosowano nawet młocarnie napędzane silnikiem spalinowym, które z kolei,
wyeliminowały kieraty, jak i wytrząsacze słomy, wspomniane młynki
czyszczące wymłócone zboże, co sprawiło prawie o połowę zmniejszenie
liczby obsługujących je ludzi i inwentarza żywego. Ręcznie młócono tylko
len, groch oraz żyto ozime.
Zima w górach przychodzi bardzo szybko. Śnieg zazwyczaj leży od
połowy listopada do połowy kwietnia, zgodnie ludowym porzekadłem:
"Światy Mychał na sywym koniu pryichał" (8 listopada) i "Na Zwiastowanie
zimy wymiatanie"(25 marca). Naturalnie, według kalendarza juliańskiego,
gdzie Nowy Rok zaczyna się trzynaście dni później, więc w obowiązującym
powszechnie kalendarzu gregoriańskim, odpowiednio 21 listopada
i 7 kwietnia. Gospodarze, którzy dotąd nie zdążyli przygotować drewna
na opał, zmuszeni byli czynić to w większym pośpiechu. Kiedy spadł śnieg,
trzeba było powiązać bydło i konie w stajniach, a owce i kozy ogrodzić
w kojcach stajennych. Odtąd inwentarz karmiono i pojono dwa razy
dziennie, przez co najmniej pięć miesięcy. Konie dostawały koniczynę,
lucernę, a najczęściej siano. Ciężko pracującym dodawano obroku - owies
z sieczką. Bydło zaś dostawało słomę ze zbóż jarych, niekiedy z dodatkiem
siana. Owce i kozy karmiono sianem, słomą i odrobiną warzyw. Konie
pojono w stajni, a bydło, owce i kozy pędzono do, jeśli znajdował się
w pobliżu, wodopoju, niezamarzającej rzeczki lub potoku. Wodę do pojenia
inwentarza żywego i na potrzeby własne czerpano w studniach znajdujących
się w każdej zagrodzie wiejskiej.
Zimą, bezkresną bielą śniegu okrywały się lasy, pola i domy. We wsiach
z każdego komina wydostające się smugi dymu na tle karpackich
wierzchołków tworzyły, jedyny w swoim rodzaju, zimowy pejzaż. Mimo
pogrążonej w zimowym śnie przyrody, w gospodarstwie nadal było dużo
pracy. Oprócz karmienia zwierząt gospodarskich, przędziono len i wełnę,
pleciono na drutach, wykonywano gonty oraz inne prace. Właściciele owiec
nawet dwa razy w roku strzygli wełnę, przechowywaną w workach i suchych
miejscach do zimy. Wełną przeważnie zajmowali się mężczyźni, ponieważ
w tym czasie kobiety przetwarzały słomę lnianą. Przebierano ją, skubano
i gręplowano, aby móc wyczesać na specjalnej metalowej szczotce. Tak
wyprostowana i oczyszczona, nadawała się do przędzenia, co przeważnie, na
wrzecionach, a później na kołowrotkach również robili mężczyźni. Nici
wełniane, podobnie jak i lniane, zwijano na tzw. ł o k c i e.
Wtedy też, kobiety i dziewczęta poświęcały uwagę zwitkom lnianym
i włóknom parcianym, z których przędziono nici i tkano płótna. W tym celu
przygotowywano pasma i włókna lnu oraz kądziele i wrzeciona, przy
których pracowano od rana do wieczora. W okresie międzywojennym
wynaleziono kądziele maszynowe, zwane kołowrotkami, znacznie ułatwiające
gospodyniom dotąd długą i mozolną pracę. Przędzenie lnu było też
okazją do towarzyskich spotkań, tzw. w i e c z o r n i c. Przez co najmniej
cztery tygodnie grudnia, od poniedziałku do piątku, zwykle dwie do trzech
godzin, wieczorami, w domu którejś z gospodyń spotykały się panny
i mężatki. W każdej wsi, w zależności od chęci zorganizowania spotkań,
było ich kilka. Najbardziej z tego cieszyły się dziewczęta. W czasach, kiedy
nie było energii elektrycznej, a zatem radia i telewizji, wieczornice, zwane
weczirkamy były pożytecznym sposobem na spędzanie długich zimowych
wieczorów. Przy przędzeniu lnu śpiewano kolędy, bawiono się w rozmaite
gry. W spotkaniach uczestniczyli też chłopcy, którzy przygotowując się do
wigilijnego i bożonarodzeniowego kolędowania, opowiadali żarty i dowcipy
oraz grali w karty, warcaby, loterię i inne gry towarzyskie. Dawno, dawno
temu, wieczornice odbywały się przy świetle palonych pod okapem szczap
z drewna świerkowego, następnie przy świetle jednej lub dwóch lamp
naftowych. Nigdy też, mimo dopisujących humorów, nie spotykało się
z chuligańskich wybryków czy nadużywania alkoholu.
Wytworzony len był mocny, w dobrym gatunku, ale bywał też
i parciany. Nici zaś zwijano na łokcie przy pomocy tzw. m o t o w i d e ł.
Wieloosobowa rodzina na uszycie odzieży przygotowywała średnio po
kilkadziesiąt łokci jednej i drugiej przędzy, a kto posiadał owce, to także
kilkanaście łokci przędzy wełnianej.
Wieczornice kończyły się przed świętami Bożego Narodzenia
uroczystą postną kolacją, zwaną ł a m a ń c z y k i e m, tj. łamaniem kądzieli
(patyków) wraz z podziękowaniem gospodyni i gospodarzowi za
udostępnienie izby oraz opał, naftę i wiążący się z ich przygotowywaniem,
trud. Łamańczyk był też okazją do zaproszenia na wieczornice w przyszłym
roku, gdyż tradycją sąsiedzką oraz honorem było urządzanie tych niezwykle
ważnych w życiu kulturalnym wsi wieczorów.
Po zakończeniu przędzenia, najczęściej zaraz po świętach Bożego
Narodzenia, gospodarze i gospodynie organizowali we własnym zakresie lub
poszukiwali tkaczy do tkania płótna lnianego i wełnianego. W łemkow-skich
wsiach, od Łupkowa do Piwnicznej, różnie z tym bywało. W niektó-rych
miejscowościach, większość gospodarstw posiadała krosna - własne
warsztaty tkackie i we własnym zakresie wytwarzano wszelkie rodzaje
i jakości płótna, od parcianego po piękne obrusy, dywany i dywaniki.
O jako-ści płótna, lnianego oraz wełnianego, stanowiły nici. Przędzione
równo i twardo, zapewniały elastyczność niciom osnowy, najważniejszego
jego składnika.
Nieuważne ich zerwanie się, powodowało czasem nieodwracalne
skutki - skazy na płótnie, co naturalnie obniżało jego jakość, trwałość
i wartość. Utkane płótno bielono wiosną. W niektórych wsiach korzystano
z usług tkaczy. Ich warsztaty tkackie, proste w konstrukcji, o wymiarach
2.5 m x 1.5 m, które mieściły się swobodnie w kącie niewielkiej izby.
Uzupełnie-niem krosien były urządzenia pomocnicze, które razem stanowiły
warsztat tkacki. Tak więc, k r z y ż a k służył do naciągania łokci lnianych
i wełnianych oraz nawijania nici na szpule duże i małe szpulki, s z p u l a r
do nawijania nici na szpule duże i małe szpulki, o s n o w n i c a do
nawijania osnowy - podstawowej części do nawijania odpowiedniej długości
płótna lub wełny.
Krosna składały się z dwóch walców, do nawijania i rozwijania
osnowy oraz równoczesnego nawijania utkanego płótna lub wełny
z urządzeniami pomocniczymi. N i c z e l n i c e (dwie sztuki) rozdzielające
nici osnowy na górne i dolne, do przeplatania osnowy służyły dwa pedały
nożne przesuwające niczelnice w dół i górę. Do ubijania przeplatanych nici
w osnowie służyło b e r d o - przyrząd stalowy od którego zależała twardość
i gęstość płótna oraz c z o n e k w kształcie łódeczki z małą szpulką
przesuwającą nić poprzeczną między górną i dolną osnową, ubijaną
wspomnianym berdem.
Na krosnach tkano płótno cienkie, parciane i wełniane. Ze względu
na różną grubość nici, w zależności od rodzaju płótna, odpowiednio dostosowywano-
niczelnice, berdo i czonek. Zwykle kobiety i dziewczęta, zdarzało
się, że i chłopcy, z czarnej lub białej przędzy wełnianej na drutach dziergali
swetry, pończochy i rękawice dla rodziny i sąsiadów. Tkanie płótna
wełnianego odbywało się taką samą metodą jak płótna lnianego. Jeśli ze
zwykłego płótna wełnianego zamierzano uzyskać sukno grube i użyteczne,
niezbędna była dodatkowa czynność, tzw. f o l u s z. Folusze znajdowały się
tylko w niektórych wsiach, gdzie nad rzeką w pomieszczeniach podobnych
do młynów wodnych, znajdowały się palenisko i kocioł do grzania wody
oraz koryto i zanurzone w nim koło płatowe do mieszania wody.
Co najmniej trzech gospodarzy, posiadających płótno wełniane,
umawiało się na wyjazd do któregoś z foluszy. Na wóz, oprócz płótna,
ładowano sporo suchego drewna i całodobowy prowiant dla siebie i koni. Po
dotarciu na miejsce, do koryta wkładano płótno wełniane i nagrzewano sporo
wody, którą na przemian z wodą zimną polewano w korycie płótno
wełniane, przewracane przy pomocy koła płatowego. Przez dzień i noc,
płótno wełniane w korycie, pod wpływem zmiennej temperatury wody,
powolnie zamieniało się w sukno grube i gęste, z którego po wyciągnięciu
i wysuszeniu można było szyć, charakterystyczną dla Łemków odzież. Dla
mężczyzn szyto c z u h y (płaszcze z frędzlami), c h o ł o s z n i e (spodnie
zimowe), k a p o t y i ł a j b y k i (rodzaj kamizelki) oraz h u ń k i dla
kobiet i dziewcząt.
Ciąg dalszy nastąpi...
Tytuły następnych rozdziałów
4. Ustrój feudalny i jego skutki
a) Pańszczyzna
b) Zbójnicy
c) Konfederaci na Łemkowynie 1768-1770
d) Upadek pańszczyzny. Emigracja
5. Pierwsza wojna światowa 1914-1918. Cmentarze
a) Talerhof
b) Nadzieja na wolność 1918-1921
6. Okres międzywojenny 1918-1939
a) Ruch religijny 1926-1936
b) Odpusty
c) Oświata
d) Obyczaje i tradycje
e) Kultura
f) Gospodarka
g) Rzemiosło i przemysł wiejski
7. Łemkowyna w drugiej wojnie światowej 1939-1945
a) Okupacja
b) Zielona granica
c) Ruch oporu
d) Kontyngenty
e) Udział Łemków w zakończ. II wojny światowej 1944-45
8. Nieodwracalne tragedie po II wojnie światowej
a) Przesiedlenia na Wschód w latach 1940 i 1945-46
b) Akcja "Wisła" 1947 r. i jej skutki
c) Łemkowie ofiarami COP w Jaworznie
d) Życie na wygnaniu 1947 - 1956
9. Ratowanie tożsamości narodowej po 1956 r.
a) Powroty, organiz. społeczne, zespoły artystyczne,
b) Organiz. społeczne, Watry, szkolnictwo
10. Łemkowyna po 60 latach - jej rozwój i zniszczenia
a) Wykaz nieistniejących wsi
b) Kącik łemkowskich dziejów i ciekawostek
11. Asymilacja
12. Zakończenie
13. Bibliografia - źródła
beskid-niski.pl na Facebooku
|
|
 |
5119 Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
|