|
|
|
|
Adam Barna
"Chmury i słońce
nad Łemkowyną"
"Choć rozproszyli nas od Odry do Donu, to zawsze
pragniemy wracać do swojego domu"
CZĘŚĆ III-ia
6. Okres międzywojenny 1918-1939
Po uniewinniających wyrokach sądowych przywódców Republiki
Łemkowskiej ucichły emocje i rozpoczął się trudny okres odbudowy tego, co
zostało zniszczone w czasie działań wojennych na 3/4 Łemkowszczyzny. Cały
obszar, zaniedbany potem z powodu wiecowania, troski o przyszłość
społeczeństwa, wymagał niemałych zabiegów. Stan gospodarki nie
zadowalał ani zwolenników opcji rusofilskiej, ani ukraińskiej. Nowo
powstałe państwo polskie w swoim programie gospodarczo - społecznym nie
przewidywało również poprawy ani gospodarczej, ani materialnej względem
zamieszkujących ją mniejszości narodowych.
Uzdrowienie sytuacji gospodarczej, społecznej i ekonomicznej na
Łemkowynie wymagało rozwiązania najważniejszych problemów:
- ciężkich i trudnych warunków rolnictwa i hodowli na terenach
górskich, często nawiedzanych klęskami żywiołowymi,
- problemu oświaty, wynikającego przede wszystkim z latynizacji
i ukrainizacji Kościoła grekokatolickiego.
Sejm Rzeczypospolitej ustawą z dnia 15 czerwca 1928 roku zamienił
nazwy: "rusiński" i "Rusin" na odpowiednio, "ukraiński" - "Ukrainiec", tym
samym dokonując nadużycia wobec żyjącej w kraju ponad 140 tysięcznej
grupy ludności łemkowskiej.
Łemkowie do połowy XX wieku stanowili jedną z liczniejszych
grup narodowości rusińskich w Europie. Trudne warunki życia na północnych
stokach środkowych Karpat przy zaniedbaniu ze strony władz
austriackich (1772-1918) doprowadziły do skrajnej izolacji. Do tego, po
pierwszej wojnie światowej, dążenia Polski sanacyjnej do ich zasymilowania
sprawiły, że kontrastowa polityka władz na przestrzeni kilku wieków
doprowadziła Łemków do "wymuszonego separatyzmu". W niektórych
przypadkach, u starszego pokolenia, pokutuje on po dzień dzisiejszy.
Przejawy nieufności wielu obawiających się o los przyszłych
pokoleń są nadal żywe. Niewykluczone, że Łemkowie, żyjący w "swoim
karpackim świecie", byli i są jednym z najbardziej archaicznych narodów
w Europie. Będąc małą grupą, żyjącą w znacznym rozproszeniu, zdaniem
niektórych, powinni wyrzec się poczucia swojej tożsamości i stać się
Ukraińcami lub Polakami, co w świetle ostatniego spisu ludności, po części
nabiera realnego kształtu. Do narodowości łemkowskiej przyznało się
niespełna sześć tysięcy obywateli. Doświadczeni akcjami przesiedleńczymi
minionego wieku w swoim separatyzmie upatrują jedynego ratunku dla
tożsamości następnych pokoleń.
Wracając do poprawy stanu gospodarczego na Łemkowynie, to
w latach 30-tych na wsiach nastąpiły wielkie zmiany. Z krajobrazu zniknęły
kurne chaty, będące w tamtym czasie oznaką zacofania. Ich likwidacja
polegała na tym, że dla odpływu dymu z palenisk piecowych nad okapem,
budowano kominy dymne, wychodzące ponad pokrycia dachowe.
Wcześniej, dym rozchodził się po izbie, sieni oraz po całym strychu,
wypełnionym zbożem, sianem, słomą i sprzętem gospodarczym.
a. Ruch religijny 1926-1936
W latach 875-880 Osław i Wiznog, uczniowie św. Cyryla i Metodego,
wysłanników cesarza Bizancjum, na terenie Moraw i Karpat chrystianizowali
miejscową ludność w obrządku wschodnim. W 1054 roku w świecie
chrześcijańskim doszło do schizmy, kiedy to posłowie - legat papieski
kardynał Humbert w cerkwi św. Sofijskiego Soboru w Konstantynopolu
z nakazu papieża Leona IX złożyli na ołtarzu klątwę niezgody odnośnie
kanonów wiary. Od tej pory nastąpił podział dotąd jednej wiary chrześcijańskiej
na wschodnią - prawosławną i zachodnią - katolicką. Taki podział
trwał kilka stuleci. Dopiero w latach 1590-1595 na terenach brzesko-
wołyńskich trwały tajne agitacje wsród herarchów cerkwi prawosławnej na
temat przystąpienia do unii z Rzymem. W 1594 roku przygotowano warunki
przystapienia do unii, które omawiano i podpisano na synodzie brzeskim 12
czerwca 1595 roku. W gronie hierarchów, którzy podpisali projekt unijny
znalazło się pięciu biskupów. Między nimi byli; bp.włodzimierski Hipacy
Pociej i bp. łucki Cyryl Terlecki, którzy zostali mianowani pełnomocnikami
delegacji, jaka miała udać się do Rzymu. Już 14 września 1595 roku na dwa
dni przed wyjazdem okazałego orszaku z Krakowa do Rzymu, król Zygmunt
III Waza ogłosił swoim wiernym poddaństwo prawosławnych do Rzymu.
W grudniu 1595 r. obaj hierarchowie z orszakiem stanęli przed
papieżem Klemensem VIII i trzydziestoma trzema kardynałami oraz tłumem
innych biskupów i dostojników państwowych, gdzie oddali pokłon papierzowi.
Całując jego buty na klęczkach, przedstawili cel swej wizyty, a także
podpisali przysięgę na wierność i posłuszeństwo Kościołowi rzymskiemu.
Dnia 21 stycznia 1596 roku papież Klemens VIII podpisał akt Unii.
Na pamiątkę tego wydarzenia wybito złote i srebrne medale
z wizerunkiem klęczących biskupów prawosławnych przed papieżem.
Dopiero po 94 latach w 1692 roku, prawosławna diecezja przemyska,
w skład której wchodziła Łemkowyna, przyjęła postanowienia unijne
zaakceptowane w 1596 roku. Później w 1926 roku, po dalszych 234 latach
trwania unii brzeskiej na Łemkowynie rozpoczął się powrót wiernych do
wiary przodków - do prawosławia. Schizma w 1054 roku doprowadziła do
podziału na chrześcijański Wschód ze stolicą w Konstantynopolu oraz
Zachód ze stolicą papieską w Watykanie. Prawosławie w swoich zasadach
wiary i kanonów opiera się na tradycjach wiary apostolskiej z pierwszych
wieków oraz postanowieniach pierwszych siedmiu Soborów Powszechnych.
Odtąd, Kościół rzymskokatolicki swoimi reformami skrócił lub
zaniechał niektórych kanonów religijnych i dogmatów, coraz bardziej
oddalając się od prawosławia.
Główne zmiany to wprowadzenie Eucharystii w jednej postaci
(opłatek) zamiast chleba i wina (Ciało i Krew), dogmat "Filioque"
(pochodzenie Ducha Świętego od Boga Ojca i Syna Bożego w Symbolu
Wiary zamiast Boga Ojca), nieomylności papieża, celibat duchowieństwa,
stosowanie odpustów, zaniechanie wielu postów, wprowadzenie muzyki
w świątyniach oraz innymi zmianami.
Dawni wierni Cerkwi prawosławnej żyjąc w dawnej świadomości,
lecz uciskani przez kler, postanowili odstąpić od Unii. Z opowiadań
wiernych dowiadujemy się, że głównymi czynnikami mającymi wpływ na
zwrot do prawosławia, były próby wykorzenienia z serc ludzkich, starej
wiary i obyczajów przodków, a szczególnie usunięcia z liturgii przez młody
kler słowa "prawosławny", zastępując je słowem prawowierny lub katolicki".
Uznano to za powolną i skuteczną latynizację nabożeństw, co zdaniem
wiernych było sprzeczne z dawnym porozumieniem unijnym, zapewniającym
niezmienną formę liturgii wschodniej. Księża pobierali od wiernych
coraz większe opłaty za posługi duszpasterskie: chrzty, śluby i pogrzeby oraz
inne, wynikające z rozbudowy struktur administracji cerkiewnej. Młodzi
absolwenci seminariów duchownych mieli wpojony nowy styl pracy
duszpasterskiej. W konfrontacji z poprzednikami dla wielu wiernych okazał
się kontrowersyjny.
Parafie posiadały duże obszary pól, łąk i pastwisk oraz lasów, na
których wierni, podobnie jak w czasach feudalizmu, musieli odrabiać
"pańszczyznę". Publikacje z tamtego okresu podają, że były to "przejścia"
z wyznania grekokatolickiego do prawosławia, a faktycznie, pod względem
dogmatycznym były to powroty do wiary przodków. Na Łemkowynie 234
lata trwania unii nie miały charakteru przejścia lecz ciągłości. Wierni,
formalnie uznając zwierzchność papieża, liturgicznie pozostali prawosławni.
Precedens powrotu miał miejsce 26 listopada 1926 roku we wsi Tylawa
w powiecie krośnieńskiem, gdzie wierni wystąpili przeciw swemu proboszczowi.
Wydarzenie to, nazywane "schizmą tylawską", zapoczątkowało
masową falę powrotów w innych wsiach.
W latach 1926-1936, tylko na Łemkowynie, według wiarygodnych
źródeł, powróciło do wiary przodków, w całości lub w części, 62 wsie z 30-35 tysiącami wiernych. Podobny ruch miał również miejsce w Galicji i na
ziemi lubelsko-chełmskiej. Wystąpienie z Cerkwi unickiej wiązało się
z pozostawieniem majątku parafii, który prawnie należał do biskupa
przemyskiego. Powracający do Prawosławia musieli budować nowe
świątynie i plebanie. W okresie 1926-1936 lat w 44 wsiach powstały nowe
cerkwie nazywane czasowniami oraz 21 plebanie. W poszczególnych
powiatach, procentowo, liczba prawosławnych kształtowała się nastepująco:
- nowosądecki - 20 % ludności
- gorlicki - 30 % ludności
- jasielski - 50 % ludności
- krośnieński - 45 % ludności
We wsiach ogarniętych falą powrotów nastąpiło odrodzenie się życia
religijnego, przejawiające się ogromnym zaangażowaniem wspólnot
parafialnych. W ponad 1/5 wsi, gdzie prawosławnych rodzin było nie więcej
niż 30-40, wierni byli w stanie wybudować własne czasownie, jak np.
w Banicy k/Krzywej, Bielicznej, Ciechanii, Lipnej, Wawrzce, Wilszni
i innych. Na uwagę zasługuje fakt, że z wspomnianych 44 czasowni,
w czterech (Bartne, Bodaki, Kwiatoń i Regetów) modlą się wierni, którzy
powrócili po 1956 roku z wygnania.
W powiecie nowosądeckim, w 12 wsiach prawosławni wybudowali 10
czasowni (Bogusza, Binczarowa, Czyrna, Florynka, Jaszkowa, Kamianna,
Królowa Ruska, Milik, Piorunka i Wawrzka) oraz 5 plebanii. Cerkwie
w Boguszy, Kamiannej i Wawrzce zamieniono po 1947 roku na kościoły
katolickie.
W powiecie gorlickim w 24 wsiach wzniesiono 17 czasowni
i 9 plebanii. Do największych parafii powiatu należały: Bartne, Czarne, Izby,
Radocyna, Uście Ruskie, Śnietnica i Wołowiec.
W powiecie jasielskim na 15 wsi postawiono 10 czasowni
i 4 plebanie. Więcej prawosławnych posiadały: Ciechania, Desznica,
Polany, Świątkowa Wielka i Mała, Świerżowa Ruska, Wyszowatka
i Żydowskie, gdzie stały aż trzy cerkwie.
W powiecie krośnieńskim powróciło 11 wsi, gdzie stanęło
10 czasowni i 3 plebanie. Hyrowa, Mszana, Tylawa, Terściana, Smereczne
i Wilsznia oraz, z trzema cerkwiami, Lipowiec to wsie o przeważającej
liczbie prawosławnych.
Wszystkie unickie obiekty sakralne, cerkwie i plebanie, prawnie
należały do struktur greckokatolickich. Prawosławni w początkowym okresie
nie mieli gdzie odprawiać nabożeństw, choć oni sami lub ich przodkowie
budowali pozostawione cerkwie i plebanie. Wraz ze zmianą konfesji, chrzty,
śluby i pogrzeby do chwili wybudowania nowych, odbywały się najczęściej
w domach wiernych.
Zdarzało się też, że nabożeństwa odprawiano na cmentarzach, pod
krzyżami lub innych prowizorycznych warunkach, na jakie stać było
wiernych. Po kilku miesiącach podobnej tułaczki, proboszczowie i wierni
rozpoczęli starania o zezwolenie na budowę. Pisano podania do władz
powiatowych. Starostwa powiatowe, w wielu przypadkach, nie pragnąc na
swoim terenie prawosławia, zwyczajnie nie dawały odpowiedzi.
W niektórych wsiach, ludzie bez zgody władz, własnym sposobem budowali
na gruntach ofiarowanych przez wiernych drewniane obiekty, najczęściej
bez krzyża. Podczas kontroli władz tłumaczono, że są to budowle czasowe,
stąd wszystkie cerkwie na Łemkowynie wzniesione w latach 1928-1938
nazwano czasowniami. Nieco później, w latach 30. wydawano zezwolenia na
budowę cerkwi, najczęściej z jednym krzyżem.
Dla powstrzymania procesu masowych odstępstw od Cerkwi greckokatolickiej,
w lutym 1934 roku na mocy porozumienia Watykanu z Rzeczypospolitą Polską powołano Apostolską Administrację Łemkowyny
z siedzibą w Rymanowie, później w Sanoku dla dekanatów w Bukowsku,
Gorlicach, Grybowie, Dynowie, Dukli, Krośnie, Muszynie, Rymanowie
i Sanoku. Jej zadaniem było nadanie łemkowskiego charakteru Cerkwi
greckokatolickiej. Zaprzestano jej ukrainizacji oraz wprowadzania reform
duszpastersko-liturgicznych powołując się na staroruskie tradycje. Od
marca 1935 roku AAŁ kierował ksiądz Bazyli Maściuch z Nowej Wsi
k. Krynicy, były więzień Talerhofu, któremu udało się osłabić ruch
powrotów do prawosławia, stosując drastyczne środki. Duchownych,
skłaniających się ku latynizacji lub ukrainizacji w łemkowskich parafiach,
wysyłał na Wschód. Zaprzestano także kształcenia kadr przyszłego
duchowieństwa w seminariach we Lwowie i Przemyślu, wysyłając do
Krakowa, Częstochowy i Dubna. Księża grekokatoliccy łagodniej zaczęli
odnosić się do wszystkich wiernych, co niewątpliwie zahamowało
niepożądane procesy. W marcu 1936 roku ks. Maściuch zmarł nagle na
zawał serca, obarczany przez niektórych za niewłaściwe administrowanie.
Tymczasowym zarządcą AAŁ został ks. Jan Polański, a że miał on poglądy
podobne do poprzednika, nie został zatwierdzony na nowego
przewodniczącego Apostolskiej Administracji Łemkowyny.
b. Odpusty
Do czasów wysiedlenia od lat, w niektórych łemkowskich wsiach,
niezależnie od uroczystości parafialnych kiermeszy, odbywały się uroczystości
religijne - odpusty. Nazwa "odpust" oznaczała darowanie grzechów.
Odpusty na Łemkowynie miały charakter spotkań modlitewnych w różnych
intencjach, np. zdrowia, powodzenia w życiu i odpuszczenia grzechów.
Tradycyjnie odbywały się w Wysowej na Świętej Górze Jawor, Krynicy
Wsi, Brunarach Wyżnich, Śnietnicy, Czarnem, Hyrowej oraz innych
miejscowościach.
Na miejsce odbywającego się odpustu, z sąsiednich parafii wierni
szli procesyjnie śpiewając religijne pieśni. Bywało, że przyjeżdżali biskupi,
a wtedy odpust miał szczególne znaczenie. Po zakończonych uroczystościach
handlarze z rozłożonymi kramami oferowali słodycze i pamiątki.
1. Wysowa - Święta Góra Jawor. 21 września 1925 roku, w święto
Narodzenia Przenajświętszej Bogarodzicy, trzem kobietom z Wysowej
wracającym wieczorem z odpustu w Gabołtowie na Słowacji, na szczycie
góry Jawor ukazało się jasne światło. Wystraszone, w pośpiechu zeszły do
Wysowej. Następnego dnia weszły ponownie na górę. Zjawisko powtórzyło
się, a jedna z kobiet, wdowa Firyja w tym blasku ujrzała postać Matki
Boskiej. Niespotykaną jasność, bijącą z tego miejsca, widziało również wielu
mieszkańców Wysowej. W miejscu ukazania się Matki Bożej i z Jej nakazu
należało postawić krzyż, zbudować kaplicę oraz ikonę z Jej wizerunkiem.
Wkrótce, na górę Jawor zaczęli ściągać okoliczni mieszkańcy. Wybiło tam
cudowne źródło wody, przy którym wielu chorych przybyłych na miejsce
objawienia się Matki Bożej, przy Jej pomocy, doznawało uzdrowień. Po
czterech latach od pierwszego wydarzenia, 14 października 1929 roku na
Św. Górze Jawor wzniesiono kaplicę pw. Opieki Matki Bożej (Pokrow).
Odtąd, co roku 14 października, zaczęły przybywać tu tysiące pielgrzymów
z Polski i Słowacji.
Po drugiej wojnie światowej polskie władze zakazały zgromadzeń
w strefie przygranicznej, a kaplica na Św. Górze Jawor dla żołnierzy Wojska
Ochrony Pogranicza stała się schronieniem przed deszczem i zimnem oraz
szaletem. Wtedy zaczęły się pojawiać niewytłumaczalne zjawiska. Widziano
łunę palącej się kaplicy. Nie było jednak dymu, a na miejscu okazywało się,
że świątynia stoi nietknięta. Innym razem, WOP-istom ukazały się
samozapalające świece w jej wnętrzu. Po wysiedleniach ludzi na Wschód
i Zachód kaplica popadła w ruinę.
Po 1956 roku zaczęli powracać wysiedleni mieszkańcy Wysowej i do
innych wsi. Rozpoczęli starania o uzyskanie zgody na remont i odprawianie
nabożeństw na Św. Górze Jawor, co uzyskano w 1969 roku. Mimo tego,
pierwsze nabożeństwo odprawiono w końcu lat 50. W tamtym okresie
ponaprawiano w kaplicy pozrywane podłogi oraz ściany.
W połowie lat 60. studenci krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych
pod kierunkiem profesora Adama Stalony-Dobrzańskiego wykonali
polichromie. Od 1996 roku nabożeństwa na Św. Górze Jawor odprawiane są
pięć razy w roku. Pierwsze odbywa się w piątą niedzielę po Wielkanocy.
Największe zgromadzenie pielgrzymów z całej Polski - 12 lipca w dzień Św.
Św. Apostołów Piotra i Pawła, kiedy to pielgrzymi przynoszą i zostawiają na
Świętej Górze swoje krzyże życia. Następne nabożeństwa to święta:
Wniebowzięcia Matki Bożej - 28.VIII, Narodzenia Marii Panny - 21.IX oraz
Opieki Matki Bożej 14.X
2. Krynica Wieś W parafii odpust organizowano w dzień Św.
Apostołów Piotra i Pawła (12.VII). Przybywali wierni z pobliskich
i dalszych wsi pomodlić się do Św. Apostołów, Boga Ojca, Syna i Św.
Ducha oraz Bogarodzicy o zdrowie, powodzenie i odpuszczenie grzechów.
3. Brunary Wyżne W tej parafii na odpust 19 sierpnia w święto
Przemienienia Pańskiego (Spasa) przychodzili procesyjnie wierni
z sąsiednich wsi.
4. Śnietnica W 1930 roku wybudowano tu cerkiew prawosławną.
Odtąd, na 19 sierpnia - święto Przemienienia Pańskiego (Spasa) ustanowiono
odpust, na który przybywali wierni z Bielicznej, Izb, Banicy,
Wawrzki, Florynki i innych wsi.
5. Czarne Każdego roku, począwszy od 6 września 1934 roku -
20. rocznicy rozstrzelania księdza Maksyma Sandowicza oraz w 20. rocznicę
ofiar Talerhofu, w pierwszą niedzielę września każdego roku postanowiono
obchodzić uroczystości upamiętniające te wydarzenia. Co roku, z daleka
w sobotę, a z pobliskich wsi w niedzielę, przychodziły procesje z wieńcami
i kwiatami. Głównym punktem uroczystości była liturgia w cerkwi
prawosławnej w Czarnem, a nabożeństwo żałobne oraz składanie wieńców
odbywało się pod pomnikiem ofiar Talerhofu przy kaplicy wzniesionej nad
wsią. Ten, swoistego rodzaju, pomnik stał 1.5 kilometra od cerkwi
i 4 kilometry w linii prostej od Zdyni, miejsca narodzin ks. Maksyma
Sandowicza. Każdego roku procesja idąca od cerkwi była tak długa, że
rozciągała się od kaplicy do cerkwi. Szacowano, że w uroczystym marszu
brało udział około 5-8 tysięcy wiernych, głównie z Bartnego, Banicy,
Boguszy, Ciechanii, Florynki, Izb, Świątkowej, Tylawy i wielu innych.
W latach parzystych: 1934, 1936, 1938 w uroczystościach brał udział biskup
ostrogski Szymon. Wtedy, jak i w latach: 1935 i 1937 honorowym gościem
był więzień Talerhofu, ks. Dymitr Chylak. Na obchody do Czarnego, parafii
ks. Jerzego Pawłyszyna, od 1935 roku dziekana Okręgu Łemkowskiego
licznie przybywali duchowni, zwykle 15-18 księży.
6. Binczarowa Miejscowa parafia gościła procesje wiernych
z okolicznych wsi w dniu 14 października na Pokrow, święto Opieki Matki
Bożej.
7. Hyrowa 14 października na Pokrow, szczególnie w okresie
międzywojennym, pielgrzymowano do cudotwórczej Ikony Matki Bożej,
która w niewiadomy sposób przywędrowała tu ze Słowacji. Tego dnia
odbywały się uroczystości odpustowe z udziałem licznych grup pielgrzymujących
nawet ze Słowacji, ponieważ na pograniczu polsko-słowackim
hyrowską ikonę otaczano wielkim kultem.
c. Oświata
Tradycje szkolnictwa na Łemkowszczyźnie sięgają XVII wieku,
jednak źródła dotyczące szkół wiejskich są bardzo skromne. Na ziemiach
polskich, przed pierwszym rozbiorem do 1772 roku, nie wprowadzano
szkolnictwa publicznego. Nauczanie odbywało się w przyparafialnych
szkołach, kościelnych oraz cerkiewnych, co uzależnione było od zamożności
danej parafii. Łemkowskie parafie, w większości niezamożne, nie stać było
na kształcenie dzieci. W zamożniejszych wsiach podstawą utrzymania szkół
parafialnych były dochody z gruntów parafialnych, gdzie głównie płacono
zbożem. Krakowski biskup Jakub Zadzik, na mocy dokumentu z dnia 13
lutego 1638 roku, założył szkołę w Powroźniku. Na jej utrzymanie nałożył
na poddanych opłatę roczną, po korcu owsa dla prowadzącego ją księdza:
"dzieci sołtysów i poddanych w (polskiej) i ruskiej nauce oraz uczyć ich
polskiego pisma, pacierza i obrzędów cerkiewnych". Należy przypuszczać, że
był to ksiądz prawosławny (od 1692 r. unicki). Na podobnych zasadach
funkcjonowały szkoły w Bereście, Binczarowej, Brunarach, Królowej
Ruskiej, Florynce, Miliku. Dla ich utrzymania wierni ofiarowywali kawałki
własnych gruntów.
W XVIII wieku za prowadzenie szkół parafialnych chłopi płacili
pieniędzmi lub zbożem. Odnaleziony dokument świadczy, że w 1780 roku
w dziekanacie muszyńskim było 36 parafii, gdzie tylko cztery wsie nie
posiadały szkoły. W raporcie wizytatora szkolnego Bolesława Kumora
czytamy: "każdego badacza uderza tak gęsta sieć szkolnictwa cerkiewnego
na Sądecczyźnie w porównaniu do sieci szkół przy parafiach łacińskich
przed 1772 r.". Wynika z tego, że szkół cerkiewnych było więcej, ale były
one niewątpliwie uboższe od kościelnych. W szkołach cerkiewnych program
nauczania, oparty na księgach cerkiewnych, zakładał: "Ćwiczyć dziatki
w odprawianiu kanonów, czytania Psałterza, śpiewania wieczerni, jutrzni,
liturgii świętej i inszego, według obrządku cerkwi Matki naszej wschodniego
nabożeństwa". Na tym kończył się ówczesny system edukacji we wsiach.
Szlachta, będąca w ich posiadaniu, uznawała, że "więcej do życia ludności
wiejskiej nie jest potrzebne".
Duże zmiany zaszły w następnym stuleciu. W 1863 roku, prawie po
stu latach panowania monarchii habsburskiej, sporządzony został spis szkół
publicznych i parafialnych, który pozwala wnikliwiej ocenić stan ówczesnego
szkolnictwa. Na jego podstawie można stwierdzić, że w niektórych
rejonach szkół publicznych było więcej niż parafialnych. Niezależnie jednak
od charakteru szkolnictwa, w małym stopniu korzystano z możliwości
edukacji. Liczba dzieci uczęszczających do szkół, w stosunku do liczby
mieszkańców danej wsi, była niepokojąco niska. Wyższą frekwencję
w szkołach obserwujemy w powiecie muszyńskim (Nowy Targ - Nowy Sącz
- Grybów), gdzie sięgała ona powyżej 50 % oprócz: Mochnaczki,
Żegiestowa, Florynki i Szlachtowej. Najbardziej niekorzystna sytuacja
istniała w powiatach wschodniej i środkowej Łemkowyny. Jednak
najmniejszą popularnością cieszyły się szkoły parafialne, uważane jako
placówki "bez uprawnień".
Nieobecność dzieci w szkołach rodzice najczęściej usprawiedliwiali
bardzo trudnymi warunkami materialnymi rodzin, najczęściej wielodzietnich.
Głównie brak odzieży i obuwia, szczególnie zimą, gdyż wiosną,
latem i jesienią ludzie na wsiach najczęściej chodzili boso oraz głód przyczyniały
się, że dzieci zostawały w domu.
Do połowy XIX wieku system szkolnictwa opierał się na szkołach
jednoklasowych, rzadziej dwuklasowych. Szkoły czteroklasowe zaczęły
funkcjonować dopiero od lat 30. XX wieku. W początkowym okresie, na
Łemkowynie językiem wykładowym był język rusiński. Język ruski -
ukraiński wprowadzono w niektórych szkołach dopiero przed pierwszą
wojną światową. W dawniejszych czasach nauczycielami najczęściej byli
miejscowi proboszczowie i diacy czyli psalmiści, znający cyrylicę, którą
pisane były starocerkiewne księgi.
Stosunek władz austriackich do ludności rusińskiej był różny.
Najlepiej było tuż po I rozbiorze Polski, kiedy Rosja była sojusznikiem
i wspierała Austrię w wojnach z Włochami i Francją, a także w tłumieniu
powstania na Węgrzech. Później, kiedy wpływy rosyjskie coraz bardziej
zaczęły przeważać w Galicji i na Bałkanach. Wiedeń obawiając się zagrożenia
ze Wschodu, nagle zmienił front w stosunku do Rusinów. W Galicji
i na Łemkowynie miejsca pracy w urzędach i szkołach coraz częściej
obsadzano Polakami i Ukraińcami. W połowie XIX wieku wraz z rozwojem
szkolnictwa na Łemkowynie powstawały organizacje wiejskie o charakterze
społeczno - kulturalnym.
Jedną z nich było Towarzystwo im. Michała Kaczkowskiego
założone w 1873 roku, organizujące we wsiach czytelnie prorusińskie.
Powszechnie uważano je za prorosyjskie tylko dlatego, że czytelnie
oferowały książki i czasopisma w języku rosyjskim. Trzeba podkreślić, że
ludność wiejska za literaturę własną uznawała książki o tematyce religijnej.
Natomiast literatura rosyjska, choć dostępna, dla większości była
niezrozumiała, dostępna była tylko dla miejscowej inteligencji. Od 1906
roku do niektórych wsi docierały z Galicji wydawnictwa ukraińskie
w ramach działalności Towarzystwa "Proświta", ale nie wszędzie trafiały
one na podatny grunt wśród ludności łemkowskiej.
Po zatwierdzeniu granic państwa polskiego, od 1922 roku do szkół
łemkowskich polskie władze oświatowe kierowały nauczycieli narodowości
polskiej. Nieliczną grupę nauczycieli Łemków zatrudniano w miejscowościach
zamieszkiwanych przez ludność polską. Najczęściej jednak pozostawali
oni bez pracy, zajmując się gospodarstwem. Doskonałym przykładem
polityki państwa wobec inteligencji łemkowskiej jest Paweł Choroszczak
z Boguszy. Wykształcony w Wiedniu inżynier budownictwa, z powodu
braku pracy, zajmował się własnym gospodarstwem.
Artur Bata w książce pt. "Bieszczady w ogniu" o sytuacji
w sanacyjnej Polsce pisze: "Władze ograniczały działanie ustawy językowej
z 1925 roku dotyczącej posługiwania się jezykiem ukraińskim. Zwalniano
masowo z pracy nauczycieli ukraińskich, wprowadzano bariery, utrudniające
rozwój działalności społecznej, samorządowej i spóldzielczej Ukraińców" -
Łemków (przyp. autora).
Po dziesięciu latach swoistej dyskryminacji, w 1932 roku
w powiatach: sanockim i leskim wystąpiły bunty chłopskie. Podczas ich
tłumienia, wojsko polskie zabiło sześciu chłopów i raniło ponad 200 osób,
a także aresztowało ponad tysiąc osób. W następstwie tych wydarzeń,
władze oświatowe od 1932/33 roku szkolnego w szkołach łemkowskich
wprowadziły naukę języka łemkowskiego z "Bukwara" i "Pierwszej
czytanki" dla klas pierwszej i drugiej. Łemkowskiego uczyli Polacy na
bardzo niskim poziomie, z uwzględnieniem czytania, pisania i opowiadania,
ale bez gramatyki. Po czterech latach, w roku szkolnym 1935/36 został on
usunięty z programu szkolnego. Odtąd nauka odbywała się wyłącznie
w języku polskim na poziomie czterech klas szkoły podstawowej,
z możliwością przedłużenia edukacji w klasie czwartej o trzy lata. Podczas
siedmiu lat uczęszczania do szkoły, zaliczano cztery klasy. Program klasy
czwartej zakładał przez trzy lata: poszerzone nauczanie języka polskiego
oraz lekcje geografii, historii, śpiewu i prac ręcznych. Znajomość
matematyki sięgała wykonywania podstawowych czterech działań
w zakresie dodawania, odejmowania, mnożenia i dzielenia, ale tylko
w niskich przedziałach - w granicach tysięcznych. W okresie
międzywojennym, w kwestii nauczania języka łemkowskiego, było gorzej
niż za panowania monarchii austro - węgierskiej. Wcześniej pozostawała
ona w gestii poszczególnych parafii i ich proboszczów uczących religii
w szkołach i wygłaszanych kazaniach. Po wycofaniu łemkowskiego ze
szkół, jego nauczaniem, co prawda w węższym zakresie, zajęły się
Towarzystwo im. M.Kaczkowskiego i Proświta.
W czasie okupacji, w latach 1939 - 1945, wszystkie szkoły wiejskie
na Łemkowynie hitlerowcy przekazali urzędnikom i nauczycielom ukraińskim.
W niektórych szkołach nadal uczyli miejscowi nauczyciele, którzy po
przeszkoleniu mogli zajmować się nauczaniem początkowym. Od 1936 roku,
wraz z wycofaniem języka łemkowskiego ze szkół, usunięto alfabet
cyrylicki, a w latach okupacji trzeba było ją od nowa wprowadzać od
podstaw, by uczyć języka ukraińskiego. W programie nauczania były dwa
języki, oprócz ukraińskiego, niemiecki.
W ośrodkach gminnych: Dukli, Krempnej, Gładyszowie, Uściu
Ruskim, Krynicy oraz tam, gdzie były większe skupiska dzieci i młodzieży
organizowano mityngi - zbiorowe pokazy artystyczne szkół wiejskich,
szczególnie przed wakacjami letnimi lub z okazji świąt narodowych.
W Krynicy, w czasie okupacji funkcjonowało gimnazjum na poziomie
szkoły średniej, w którym uczyła się młodzież z całej Łemkowyny.
W czasie edukacji musiała utrzymywać się sama, bez pomocy władz
szkolnych i okupanta. W latach późniejszych, tj. 1943-1944, starszych
uczniów tej szkoły werbowano jako ochotników do funkcjonującej
w strukturach wojsk hitlerowskich dywizji "Hałyczyna", która brała udział
na froncie wschodnim.
Dostęp do szkół średnich i wyższych młodzież łemkowska miała
bardzo ograniczony z powodu oddalenia wsi od miast oraz braku środków na
utrzymanie uczniów podczas nauki w mieście.
Bursy
Prawie równocześnie z zakładaniem na wsiach szkół publicznych
i parafialnych w XIX wieku, w miastach powstawały szkoły średnie, zwane
bursami. Na Łemkowynie było ich cztery: w Nowym Sączu, Gorlicach
i dwie - męska i żeńska - w Sanoku.
Ruska Bursa w Nowym Sączu - założona w 1898 roku. Do grona
członków i jej założycieli należeli:
- ks. Teofil Kaczmarczyk - proboszcz z Bińczarowej
- ks. Gabriel Hnatyszak - proboszcz z Krynicy
- ks. Józef Mochnacki - proboszcz z Łabowej
- ks. Jan Durkot - proboszcz z Szlachtowej
- ks. Miron Czerlunczakiewycz - proboszcz z Banicy
- ks. Emilian Wengrynowicz - proboszcz z Maciejowej
- Wasyl Jaworski - właśc.szybów naft., poseł do parl.austr.
- Piotr Liniński - nacz. sądu w N. Sączu
- Jan Czerkawski - naucz. gimn. w N. Sączu
- Jan Iwaniszów - urzędnik z Nowego Sącza
- Wasyl Twardziewicz - urzędnik z Nowego Sącza.
W pierwszym roku szkolnym w nowosądeckiej Ruskiej Bursie uczyło się
dwudziestu wychowanków. Dwa lata później stan bursaków zwiększył się
trzykrotnie dzięki pomocy finansowej emigrantów z Ameryki i innych
darczyńców, jak pochodzący z Wierchomli Benedykt Miejski ze Lwowa. Za
darowaną przez niego sumę 6000 reńskich austriackich zakupiono w Nowym
Sączu dwa budynki przy ulicy Jagiellońskiej z jednym morgiem przylegającego
do posesji gruntu. Na cześć tak hojnego darczyńcy, nowosądecka
instytucja, przyjęła nazwę "Ruska Bursa im. B. Miejskiego w Nowym
Sączu". W 1901 roku sponsor ten wraz z innym członkiem bursy, Piotrem
Linińskim założyli "Ukraińską Bursę", dzięki której mogło kształcić się
w niej około 50 bursaków.
Działaność w mieście dwóch, podobnych w charakterze instytucji,
prezentujących jednak odmienne opcje, rodziła konflikt interesów i związane
z tym problemy. Ruska Bursa w Nowym Sączu funkcjonowała do 4 sierpnia
1914 roku. W pierwszym tygodniu wojny część członków i starszych
bursaków aresztowano. Innych wywieziono do obozu w Talerhofie lub
osadzono w więzieniu w Wiedniu, gdzie byli sądzeni w tzw. Procesach
Wiedeńskich.
Uczniami Ruskiej Bursy w Nowym Sączu byli między innymi:
ks. Maksym Sandowicz, ks. Jan Polański, Dymitr Wysłocki (ps.Iwan Hunianka),
Iwan Rusenko, Michał Nesterak, Iwan Andrejko, Tytus Bohaczyk
i wielu innych. Po pierwszej wojnie światowej Urząd Miejski w Nowym
Sączu złożył do sądu wniosek o ustanowienie kuratora majątkowego Ruskiej
Bursy. Został nim adwokat M. Kierdela, który bez porozumienia
z członkami Towarzystwa Ruskiej Bursy złożył wniosek do Sądu o zezwolenie
na sprzedaż całej posiadłości, na co oczywiście otrzymał zgodę.
W wyniku takiej decyzji, cały majątek Ruskiej Bursy nabył na
własność Urząd Miasta w Nowym Sączu kontraktem z dnia 30 września
1921 roku za kwotę 935.634 marek polskich, co wkrótce stanowiło
równowartość pudełka zapałek lub dwóch bochenków chleba. Sprawa
o zwrot łemkowskiej instytucji ciągnęła się w sądach pięć lat finał znajdując
w Sądzie Najwyższym w Warszawie. Prawnie przyznano racje społeczności
łemkowskiej, lecz zabrakło wówczas osoby władnej do przejęcia majątku od
władz terenowych. Wkrótce wybuchła druga wojna światowa, a po niej
nastąpiły represje wysiedleńcze.
Ruska Bursa w Gorlicach - założona została w 1906 roku,
a zarejestrowana oficjalnie w 1908 roku staraniem założycieli i członków:
ks. W. Kuryłło, ks. M. Jurczakiewicza, ks. H. Maksymowicza, ks. M. Durkota,
ks. W. Kałużynieckiego. D.Bubniaka i H.Gala.
W 1909 roku posiadała dwupiętrowy budynek, sad i parę hektarów
ziemi przy ul. Sienkiewicza 24. Podobnie, jak inne tego typu instytucje,
utrzymywała się dzięki pomocy emigrantów z Ameryki. W tym samym roku
mieszkało i uczyło się w niej 39 uczniów, m.in.: S.Pyż, T.Wójtowicz,
Jadłowski, Wysłocki, Bubniak, Sandowicz, bracia Durkotowie, bracia
Chylakowie. Do 1914 roku jej działalność nie budziła żadnych zastrzeżeń,
zarówno pod względem prowadzonych zajęć, jak i zabezpieczenia bursaków.
Wybuch pierwszej wojny światowej przyczynił się do jej zamknięcia
i uwięzienia jej kierownika, Damiana Bubniaka. Kuratorem majątku Ruskiej
Bursy w Gorlicach sąd wyznaczył adwokata Przybylskiego. W czasie
ofensywy gorlickiej, w maju 1915 roku budynku nie ominęły zniszczenia
wojenne. W 1917 roku majątkiem Ruskiej Bursy zainteresowali się księżą
grekokatoliccy, co wykorzystał kurator dla własnych celów. Mecenas
Przybylski zrzekł się kurateli, aby poprzez nowo powołanego kuratora mógł
starać się o jej zakup. Z łatwością nabył całą posiadłość za 60 tysięcy koron
polskich, dokonując w niej remontów i przeróbek, co trwało do 1921 roku.
W tym samym roku powstał nowy zarząd Ruskiej Bursy w składzie: J. Kaczmarczyk,
W. Małecki, D. Bubniak, o.W. Kałużyniecki, o.J. Durkot, A. Cyslak,
W.Mochnacki i H.Gal.Złożono pozew do sądu o odzyskanie mienia.
Sprawa ciągnęła się w sądach trzech instancji i dała pozytywny rezultat.
Należało tylko pokryć wszystkie koszty procesów oraz zwrócić dotychczasowemu
właścicielowi wartość zakupu i przeprowadzonych remontów.
Znów nie zawiedli emigranci z Ameryki, ale żeby w 1928 roku
Ruska Bursa w Gorlicach powróciła do prawowitych właścicieli, trzeba było
sprzedać większość gruntów przylegających do niej. Przygotowywania do jej
uruchomienia trwały trzy lata. W 1931 roku, po 17 latach, Ruska Bursa
w Gorlicach miała nowych uczniów. Była nowoczesną placówką z zainstalowanymi
toaletami, dobrze wyposażoną biblioteką, aparatem radiowym
i boiskiem sportowym.
W 1936 roku korzystało z niej 43 uczniów szkoły publicznej
i gimnazjum. Zachował się imienny spis uczniów z 1938 roku z którego
wiemy, ze byli to bursacy z:
- pow. gorlickiego - 25
- pow. nowosądeckiego - 6
- pow. jasielskiego i krośnieńskiego - 3
- pow. sanockiego i leskiego - 4
Byli w tym, pochodzenia chłopskiego 35 uczniów i 3-ch z rodzin
inteligenckich. W 1939 roku powtórzyła się historia z pierwszej wojny
światowej, gdzie w aresztach znalazło się wielu członków zarządu. W czasie
okupacji niemieckiej nad szkolnictwem na Łemkowynie nadzór przejęli
urzędnicy i nauczyciele ukraińscy. Wysiedlenia po drugiej wojnie światowej
sprawiły, że sprawy własnościowe Ruskiej Bursy na wiele lat zostały
odsunięte na dalszy plan.
Dnia 14 grudnia 1950 roku Ruska Bursa w Gorlicach przeszła na
własność Skarbu Państwa z jednoczesnym przekazaniem jej w użytkowanie
Ogólnemu Szpitalowi w Gorlicach. Kiedy po 1956 roku nastąpiła odwilż
polityczna i Łemkowie mogli wracać z ziem zachodniej Polski do powiatu
gorlickiego, powróciło na swój koszt kilkaset rodzin. W 1989 roku, wraz
z rozwojem demokracji, zaczęły powstać różne organizacje społecznokulturalne
mniejszości narodowych. Wtedy powstała idea reaktywowania
dawnej Ruskiej Bursy w Gorlicach.
Dnia 1 czerwca 1991 roku w Uściu Gorlickim zwołano zebranie
założycielskie Stowarzyszenia Ruska Bursa, które zostało zarejestrowane
w Sądzie Wojewódzkim w Nowym Sączu 22 października 1991 roku.
Podjęto też starania o dawną własność. Jesienią 1994 roku Ogólny Szpital
w Gorlicach opuścił znajdujące się w złym stanie technicznym budynki
dawnego internatu. 31 marca 1995 roku w Starostwie Powiatowym
w Gorlicach podpisano umowę na użytkowanie Bursy przez Stowarzyszenie
Ruska Bursa do czasu prawnego ustalenia jej właściciela. Jak dotąd,
w budynku mieściły się siedziby:
- Biura Stowarzyszenia Ruskiej Bursy,
- Zespołu Pieśni i Tańca Łemkowyna,
- Biura i muzeum Obywatelskiego Kręgu Łemków w Polsce "Hos
podar" z Bielanki.
O przejęcie budynku Ruskiej Bursy ubiegało się również Zjednoczenie
Łemków w Gorlicach.
d. Obyczaje i tradycje
Na całej Łemkowynie obyczaje kultywowane na danej wsi były
podobne do sąsiednich miejscowości lub też miały własny, odmienny od
pozostałych, koloryt. Z dawien dawna, obyczaje i tradycje przekazywane
z pokolenia na pokolenie, powoli zanikały lub zmieniane przez kolejne
pokolenia, ulegały modyfikacjom. Zasadniczo, większość z nich zachowała
się do drugiej wojny światowej. W związku z masowymi przesiedleniami
i wysiedleniami, w wielu środowiskach zostały uproszczone, a w niektórych,
całkiem zanikły lub wymieszały się z innymi miejscowymi.
W trosce o zachowanie choć w zapisach, postaram przyjrzeć się
ważniejszym tradycjom i obyczajom. Już w rozdziale trzecim opisałem
niektóre, związane z pracą w gospodarstwie w poszczególnych porach roku.
Przyjrzyjmy się teraz obyczajom i tradycjom świątecznym w danych
regionach Łemkowyny:
Nowy Rok
Na Łemkowynie Nowy Rok nie był obchodzony hucznie, co
wynikało z posługiwania się dwoma kalendarzami. Według kalendarza
gregoriańskiego, powszechnie stosowanego w większości państw świata,
zawsze wypada w czasie postu bożonarodzeniowego i traktowany jest jako
początek roku "urzędowego". Z kolei, Nowy Rok, według kalendarza
juliańskiego w obrządku wschodnim, wypada 14 stycznia. W tym dniu
Kościoły wschodnie obchodzą zgodnie z rytuałem hebrajskim dzień
Obrzezania Pańskiego oraz pamięć św. Bazylego, biskupa Cezarei, autora
św. Liturgii Uprzednio Uświęconych Darów odprawianej 12 razy w roku,
głównie w okresie Wielkiego Postu.
Na Łemkowynie było tradycją, że w Nowy Rok pierwszym gościem
w każdym domu powinien być mężczyzna, co gospodarzom zapowiadało
powodzenie we wszystkich poczynaniach w całym roku. Tego dnia kobiety
unikały wizyt w domach rodziny i sąsiadów. W razie ewentualnego
niepowodzenia, np. rodzinnego - złe kojarzenia małżeńskie, choroby czy
w handlu nie chciały być posądzone o przyniesienie nieszczęścia.
Wigilia - Welyja ( Światyj Weczer ) - 6 stycznia / 24 grudnia
Do Wigilii zwanej Welyją wszystkie rodziny przygotowywały się
bardzo uroczyście. Tego dnia, od rana do kolacji, wszystkich, z wyjątkiem
małych dzieci i osób chorych, obowiązywał srogi post. Spożywano chleb,
pieczone ziemniaki z kiszoną kapustą, okraszoną olejem lnianym, popijając
wodą, herbatą lub kompotem z suszonych owoców. Na ten wieczór gospodynie
przygotowywały dwanaście postnych potraw:
Chleb, czosnek, sól, cebulę, śledzie i ryby, kapustę, barszcz
z buraków, "kiesełycia" - żur z mąki i płatków owsianych z ziemniakami,
grzyby, pierogi z różnym nadzieniem pośnym, kompot z suszonych owoców.
W niektórych wsiach, tego dnia, wszystkie drzewa owocowe koło domu
i w ogrodzie obwiązywano słomianym powrósłem, aby w nadchodzącym
roku lepiej owocowały. W Karpatach sadów było mało, czego główną
przyczyną były ostre i mroźne zimy, w wyniku których delikatne drzewa
wymarzały i nie owocowały. Obwiązywanie drzewek owocowych słomą
zapewniało też ochronę przed obgryzającymi zimą korę zającami.
Dawniej na Łemkowynie, kiedy jeszcze nie znano choinek, w kącie
za stołem stawiano snop niewymłóconego zboża. W czasie okupacji,
w niektórych podmiejskich wsiach pojawiały się choinki, nazywane jalyczkamy.
Przystrajano je łańcuszkami ze słomy, bibuły oraz jabłkami, ciastkami
i cukierkami, a gdzieniegdzie, choć rzadko, zamiast światełek stawiano małe
świeczki. Pod stołem gospodarz układał narzędzia stolarskie, (św. Józefa)
siekierę i piłę oraz inne narzędzia rolnicze codziennego użytku.
Przed ukazaniem się pierwszej gwiazdy, rozpoczynano przygotowywania
do Wigilii - Świętego Wieczoru. Gospodarz z dziećmi szli do
stajni, aby ze zwierzetami podzielić się chlebem i solą i "podsłuchać mowy
zwierząt". Wracając, przynosili słomę i siano z pozdrowieniem: "Na
szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok". Domownicy odpowiadali tymi
samymi słowami. Słomą zaścielano ławki i miejsce pod stołem, a trochę
siana dawano na stół, przykrywając go czystym obrusem, na którym
stawiano chleb (prosforę) i czosnek oraz naczynie ze świecą i łyżki stołowe -
drewniane, później aluminiowe - metalowe.
Przed Wigilią cała rodzina szła do pobliskiej rzeki lub potoku,
a jeżeli takich nie było w pobliżu, to do studni, aby tam obmyć twarz zimną
wodą. Nabierano trochę wody do cebrzyka, który z tym samym pozdrowieniem
stawiano w kącie koło snopa zboża. Dzieci pilnowały pojawienia
się na niebie gwiazdy i wtedy cała rodzina stawała dookoła stołu, na którym
zapalano świeczkę, a gospodyni w międzyczasie układała miski z potrawami.
Wigilię rozpoczynano od wspólnej modlitwy, po której gospodarz
z miski zaczerpnąwszy łyżką trzy razy zupę, wlewał ją do cebrzyka.
Następnie, jako pierwszym daniem, dzielił się ze wszystkimi
prosforą - przaśnym chlebem, eucharystycznym symbolem ciała Jezusa.
Potem spożywano, symbolizujące zdrowie i bogactwo, czosnek z solą.
Z każdej potrawy odlewano po trzy łyżki do cebrzyka, które miało być
przeznaczone dla bydła. W niektórych rodzinach, ale dopiero w ostatnich
latach przed wysiedleniem, stawiano butelkę wina. Dawniej każdą strawę
spożywano z jednej miski, nabierając drewnianą łyżką. Tradycją było też
zostawianie w każdej misce troszkę potraw, co miało gwarantować dostatek
jedzenia przez cały rok. Na stole obowiązkowo kładziono wolną łyżkę dla
wędrownego gościa. Na zakończenie śpiewano troparion święta lub kolędy.
Po kolacji gaszono świecę, uważnie obserwując, w którą stronę
skieruje się jej dym. Ponieważ dawniej wszystkie chaty były kurne, to i dym
uchodził tylko drzwiami, co w niektórych domach uważano za zły znak dla
rodziny w nadchodzącym roku. Zwykle taka wróżba nie sprawdzała się, ale
ten przesąd przetrwał w niektórych domach do czasów współczesnych. Po
kolacji myto i wiązano łyżki powrósełkiem z siana, co zapewniało pastuchom,
że w nadchodzącym roku ich bydło, owce i kozy będą trzymać się
razem. W niektórych domach śpiewając kolędy, oczekiwano na przyjście
kolędników. Ci, często z gwiazdą, chodzili tego wieczoru po domach, a jeśli
nie zdążyli odwiedzić wszystkich, to kolędowanie kończyli następnego dnia
po południu. W niektórych wsiach występy kolędników przekształcały się
w widowiska sceniczne trwające do święta Jordanu.
Wieczorem, po Wigilii prawie wszyscy domownicy, z wyjątkiem
małych dzieci i osób chorych, udawali się do cerkwi na połączone nabożeństwa,
podczas których śpiewano dużo kolęd. Tradycją było również, że po
Wigilii nie sprzątano izby, aby przypominała stajenkę betlejemską. Czekano
do drugiego dnia świąt i wtedy dziewczęta wynosząc śmiecie, miały zwyczaj
pohukiwać do gór i lasów. Wyczekiwały z której strony odbije się echo,
z tej w nowym roku los uśmiechnie się do dziewczyny i nadejdzie ukochany.
Nie wszyscy wiedzą też, że było to prawie niewykonalne, bo zimą po śniegu
nie niesie się żaden pogłos, a zatem, powołując się tylko na taką wróżbę,
znikąd było wyczekiwanie kawalera.
Dnia 14 stycznia świętowano Nowy Rok, a 18-go, według
obrządku wschodniego przed świętem Epifanii przypada druga Wigilia -
Szczedryj Weczer. I w ten dzień obowiązywał ostry post. Nie było już
rytuałów wigilijnych, tylko kolacja przy świecy. W dzień Jordanu we
wszystkich parafiach odbywało się święcenie wody na skutych lodem
rzekach, więc przed poświęceniem robiono przeręble. Po Św. Liturgii wierni
z procesją, krzyżem, dwoma chorągwiami udawali się nad rzekę i tam ksiądz
dokonywał aktu poświęcenia wody. Wierni nabierali czystą wodę i zanosili
do domu, gdzie w trakcie roku używano jej nie tylko do picia, ale kropiono
przed rozpoczęciem i na zakończenie ważnych prac w rodzinie. Najpierw
jednak, po wypiciu na zdrowie kilku łyków, oczekiwano na tzw. "kolędę".
Znamiennym jest fakt, że święcona woda w czystym i zamykanym
pojemniku nie psuje się wcale.
Służba u obcych
Pierwszy dzień po Jordanie na Łemkowynie był dniem służby i ich
rodzin. Sytuacja materialna panująca w czasach pańszczyźnianych oraz
później w wielu rodzinach była bardzo ciężka. Niektóre rodziny zmuszone
były oddawać swoje starsze dzieci na służbę do zamożniejszych rodzin,
bezdzietnych lub na służbę "do Żyda". Zwykle służące dzieci przychodziły
na święta do domu i dzień po Jordanie wracały na dalszą służbę.
Dla nich, 20 stycznia był dniem rozłąki z rodziną do następnej
Wigilii. Rodzice przeżywali rozterki, czy oddać na poniewierkę u obcych,
czy patrzeć na głodujące dziecko. Mało kto decydował się na oddanie
dziecka na służbę we własnej wsi, ponieważ ciężko było jawnie przyznawać
się do biedy, a trudniej byłoby patrzeć na własne dziecko poniewierające się
u innego gospodarza.
Najczęściej decydowano się na oddanie dziecka do, oddalonej od
rodzinnej, wsi lub do miasta. Dla rodziców ważne było, czy trafi ono do
rodziny bezdzietnej i czy jest tam więcej czeladzi do pracy. Zdarzało się, że
niektórzy uciekali, często nigdzie nie znajdując pocieszenia, bo choć na
służbie było źle, to w domu było nieraz jeszcze gorzej.
W wielu przypadkach, młodzież w nowych rodzinach decydowała
się na pozostanie dłużej, a czasem zostawała na zawsze, dziedzicząc majątek
po bezdzietnych gospodarzach. Zapłata za ciężką pracę od świtu do nocy
była niewielka. Najczęściej płacono w naturze, wyposażając służacych
w odzież i zapewniając wyżywienie razem z rodziną lub osobno. Najczęściej
sypiali oni w stajni lub na strychu, a niewielkie sumy wypłacano rodzinie.
Zaręczyny i wesela
Na Łemkowynie zaręczyny i wesela należały do najważniejszych
obyczajów i tradycji wiejskich i rodzinnych. Tu należy zaznaczyć, że były
one zróżnicowane pod względem regionalnym. Natomiast, pieśni, przyśpiewki
weselne i melodie nie różniły się zbyt wiele. Obecnie z tych tradycji
i obyczajów zachowało się niewiele.
Za najbardziej dogodny na zaręczyny i wesela uważano okres
pomiędzy Jordanem a zapustami. Jeżeli był długi, na co wpływ miał
ruchomy termin Świąt Wielkanocnych (według tradycji wschodniej różnice
sięgają nawet od 5 do 9 tygodni), wówczas roiło się od zaręczyn i wesel.
Rodziny posiadające dorosłe dzieci, gotowe do zakładania własnych rodzin,
podczas wieczornic, Świąt Bożego Narodzenia, Nowego Roku i Jordanu
zwykle układały plany matrymonialne. Od najdawniejszych czasów, w tych
sprawach decyzja należała zawsze do rodziców, choć nie zawsze były one
zgodne z wolą syna lub córki. Rodzice kierowali się względami materialnymi.
Najważniejszym argumentem były posiadane przez nich dom, pole,
las, bez czego, dawniej w górach, nie było można myśleć o zaręczynach
i weselu. Okres zimowy był dogodny do rozważań, jak córkę wydać za
bogatego rolnika, a jeżeli chodziło o syna, to jak rodzinie zapewnić dobry
posag - wiano przyszłej synowej.
Jeżeli młodzi znali się wcześniej, a rodzice jednej i drugiej strony
byli odpowiednimi partnerami pod względem majątkowym, nie było
problemu. Gorzej, jeśli rodzice nie godzili się na połączenie z rodziną
niezamożną. Decyzję jednak zawsze podejmowali rodzice obydwu stron.
W trudniejszej sytuacji była córka, która nieraz, za namową
rodziców, musiała godzić się na zamążpójście nie po sercu, wbrew własnej
woli. Kiedy rodzice postanowili ożenić syna, zapraszali najczęściej
szanowanego we wsi rolnika, nazywanego "raiłą - gadułą", który słynął we
wsi z tego, że wszystko wiedział i umiał negocjować warunki zaręczyn.
Z dziewczętami było odwrotnie. Każda z nich, rada nie rada, musiała czekać
na swoje szczęście, kiedy przyszedł czas na tzw. zaloty kawalerskie.
Z reguły, nie miała wielkiego wyboru, bo jeśli odmówiła jednemu starającemu
się, to wieść o tym rozchodziła się szybko. Kawalerowie, czasem
łaczący się w solidarności męskiej, stwierdzali: "jeżeli tamtego odrzuciła, to
ja się nie dam na to nabrać" i kapryśna panna musiała czekać dłużej.
Wprawdzie ładna panna z bogatego rodu mogła pozwolić sobie na
przebieranie w kawalerach, ale gorzej bywało w przypadku dziewcząt
biednych, które wychodziły za mąż przy każdej nadarzającej się okazji.
Dawniej na Łemkowynie, jeżeli dochodziło do ożenku syna, to rodzice
dyktowali, gdzie może i gdzie powinien szukać żony. Dziewczynie znów
kazali wychodzić za mąż, często nie tam gdzie serce ciagnęło, ale tam gdzie
była dobra gospodarka. W czasach, kiedy liczył się tylko majątek, a nie jak
dzisiaj, dobre wykształcenie i praca, jedynym ratunkiem przed niechcianym
zamążpójściem lub ożenkiem. Zawodem miłosnym był wyjazd za granicę.
Wyprawa z synem do przyszłej żony, jeżeli było blisko, odbywała się
pieszo, a jeżeli daleko, furmanką lub sankami. Oczywiście na zaręczyny
wybierano się za uprzednią zgodą rodziny przyszłej panny młodej. Bywało
i tak, że rodzice panny młodej odpowiadali, że ich córka jeszcze jest za młoda na
wychodzenie za mąż lub, że jest chora. Wtedy rolą swata było wysondo-wanie
przyczyny takiej odmowy. Sprawdzenie, czy jest to prawdą, czy zwyczajnym
unikiem. Najistotniejszym było, czy jest szansa na ponowną wizytę
w przyszłości, czy rodzina młodego musi myśleć o innej kandydatce.
W ustaloną sobotę wybierano się w swaty z panem młodym do
rodziny panny młodej. W domu, przed wyjściem matka udzielała błogosławieństwa,
a wtedy swatowie wyposażeni w odpowiednią ilość dobrej wódki
oraz z wytycznymi, co do wynegocjowanego posagu, udawali się późnym
wieczorem pieszo, wozem lub sankami. W domu panny, cały dzień trwała
krzątanina, którą zauważali nawet sąsiedzi. Przygotowywano się na
wszystkie ewentualne niespodzianki ze strony swatów, którzy mogli bliżej
zainteresować się stanem gospodarki przyszłej rodziny i zaglądnąć w najodleglejsze
zakątki zagrody.
Wieczorem, z wielkim niepokojem wyczekiwano swatów, z odświętnie
przygotowaną zagrodą i izbą. Najczęściej rodziny młodych znały się
wcześniej ze spotkań w cerkwi, w sklepie lub z innych okazji, więc obydwie
strony były zainteresowane wynikiem wspólnych rozmów. Główny swat,
wchodząc do domu, pozdrawiał wszystkich w imieniu przychodzących,
zagajając, że ich wizyta ma na celu dokonanie jakiejś transakcji handlowej,
np. zakupu czegoś z gospodarstwa, najczęściej dobrej jałówki.
Rodzina panny była przygotowana na różne pytania i żądania
swatów, ale na początek, kurtuazji nie brakowało. Swatów zapraszono do
przygotowanego i bogato zastawionego stołu: "czym chata bogata - tym
rada" i poproszono o przedstawienie głównego celu wizyty dostojnych
gości. Jeżeli rodziny znały się wcześniej i były dla siebie przychylne, to
rozmowy toczyły się szybko i sprawnie. Swat wkrótce wyciągał spod pachy
butelkę wódki i prosił o kieliszek, po który w podskokach udawała się
przyszła panna młoda. Stawiając kieliszek koło swata, zerkała nieśmiało
w stronę kawalera. Dawniej, częstując wódką lub winem, używano jednego
kieliszka. Pierwszy napełniony kieliszek, swat, pozdrawiając gospodarzy
domu, wypijał sam, następnie napełniając i podając kolejno: gospodarzowi,
gospodyni, przyszłej pannie młodej, ojcu młodego i na końcu, dla głównego
gościa tego wieczoru - pana młodego.
Po kilku kolejkach nadeszła najważniejsza chwila spotkania -
pytanie, czy córka gospodarzy jest skłonna poślubić przychodzącego
w swaty kawalera? Następnie, przy wódce stawianej przez gospodarzy,
pojawiała się kwestia najważniejsza dla obydwu rodzin - posagu i przyszłości
pary młodej oraz nowej rodziny. W tym miejscu, panna młoda
najczęściej z ukrytym zachwytem, przyznawała się do tego, że nieraz
myślała właśnie o tym kawalerze. Niekiedy wahała się, jeśli mimo zgody
rodziców, zamążpójście nie odpowiadało jej sercu. Nie było problemu, jeżeli
z obydwu stron, rodzice byli umiarkowanie nastawieni do spraw majątkowych.
Gorzej bywało, jeśli któreś z nich miało wygórowane ambicje
majątkowe. Najczęściej rozpatrywano, czy panna młoda swoim posagiem
dostatecznie dobrze wkupi się w łaski przyszłego męża i jego rodziców,
a szczególnie, kiedy na świat przyjdą dzieci. Nie chciano też, aby posądzano
ją o to, że "goła" wdarła się do rodziny młodego.
Na dawnej Łemkowynie, rodzice, mając liczne potomstwo, nie
mogli w nieskończoność dzielić pola i lasów dla swoich dzieci, więc dlatego
rozmowy rozpoczynały się od przyszłego gospodarstwa. W następstwie
łączenia rodzin, w niektórych zagrodach żyło wspólnie dwie, a nawet trzy
rodziny ( Bogusza, Piorunka i w innych wsiach). W każdej wsi rzucały się
w oko charakterystyczne miedze, będące dowodem, jak od wieków dzielono
użytki rolne. Najpierw, bezpośrednio w rodzinach, a później, w kolejnych
pokoleniach, pomiędzy dalszymi krewnymi. Najcenniejsze w posagu były
pole, las, bydło, dolary, pierzyna oraz inne drobniejsze, a potrzebne
w gospodarstwie, rzeczy. W zależności od majętności rodziców panny
i ewen-tualnie pozostałego rodzeństwa.
Po uzgodnieniu wielkości posagu, pozostawała sprawa terminu
wesela, które najczęściej ustalano od 4 do 5-ciu tygodni po zaręczynach.
Tego samego wieczoru zadecydowano, że na drugi dzień przyszła para
młodych ze swatem udadzą się do księdza, aby dać na zapowiedzi. Przez trzy
kolejne niedziele, po nabożeństwie proboszcz informował wiernych
o zamiarze zawarcia ślubu cerkiewnego przez daną parę.
Zapowiedzi ogłaszano w obydwu parafiach, jeżeli młodzi nie
należeli do tej samej. Przez następne tygodnie trwały przygotowywania
w rodzinach do wesela, jednak główny ciężar przygotowań spoczywał na
rodzinie panny młodej. Opis pełnego ceremoniału łemkowskiego wesela
zająłby sporą część książki. Pod względem lokalnym, tylko nieznacznie
różniły się niektóre jego elementy, więc postaram się wymienić najważniejsze
z nich:
1. Wieczór kawalerski u pana młodego z muzyką, bez gości ze
strony pani młodej.
2. Wieczór panieński u panny młodej z wiciem wianków i robieniem
kotylionów, bez gości ze strony pana młodego.
3. Wybieranie się do panny młodej błogosłowieństwo syna przez
rodziców.
4. U pani młodej: a) pod drzwiami - wpraszanie,
b) ustawianie par za stołem, krótki poczęstunek,
c) wybieranie się do ślubu, błogosławieństwo
rodziców,
d) po ślubie - powitanie pod drzwiami,
e) główna część wesela z obiadem i tańcami.
5. Oczepiny - wręczano tylko małe upominki prezenty.
6. Zakończenie u pani młodej - przeniesienie się do p.młodego -
tzw: "prydaniane".
Dawniej ceremoniał weselny trwał od 2-3 dni i nocy, w zależności
od sytuacji materialnej obydwu rodzin, bo każda dbała o swoją część wesela.
Podczas wesela śpiewano specjalne przyśpiewki, po kilkadziesiąt do każdej
części uroczystości, a jeżeli zabrakło, to sięgano po bogaty repertuar
piosenek ludowych. Cały przebieg i ceremoniał weselny był reżyserowany
od początku do końca przez starostę i drużbantów weselnych. Oto skrócony
ceremoniał:
W wieczór kawalerski formowała się pierwsza część drużyny
weselnej z muzykantami składająca się z:
a) starosty i starościny oraz trzech zamężnych par, które szykowały
proporzec "korowaj weselny" i śpiewały przyśpiewki do każdej części
wesela.
b) dwóch drużbantów (ostatnio dużo wiecej) w kapeluszach
z czerwonymi wstążkami i ozdobnymi siekierkami - ciupagami lub
szablami. Rekwizyty drużbantów (siekierki) dekorowano wstążkami.
c) 4-6 swatów - przyjaciół młodego z czasów kawalerskich,
d) 3-4 muzykantów - dawniej Cyganów, którzy grali na wszystkich
łemkowskich weselach,
e) kolumna uroczyście udekorowanych wozów lub sanek do wożenia
gości weselnych, wyruszających do domu panny młodej, do i ze ślubu oraz
na zakończenie wesela, do konwoju posagu pani młodej.
U panny młodej w ten sam wieczór odbywał się wieczór panieński,
gdzie wszystkie koleżanki, bez muzyki, ale śpiewając, wiły wianki dla pary
młodej. Dwóch drużbów i dwie drużki przygotowywali kotyliony lub
wstążki dla całej drużyny weselnej. Rodzina panny młodej ze swojej strony
zapraszała krewnego lub sąsiada do roli "domatara", który w imieniu
rodziny pełnił honory domu panny młodej.
Ważniejsze weselne ceremonie:
- Wieczór u pana młodego odbywał się z muzyką i tańcami.
Śpiewano też pieśni na temat życia kawalerskiego i nie tylko. Ze strony
rodziny panny młodej w wieczorze kawalerskim nie uczestniczył nikt, jeśli
było to w innej wsi. Jeżeli zaś w sąsiedztwie, albo blisko, to tylko panna
młoda i druhny nie mogły w nim uczestniczyć.
- Przed wyruszeniem do panny młodej, rodzice młodego trzymając
ikonę, dawali błogosłowieństwo synowi.
- Po drodze trafiały się tzw. zastawy o wykup (odpowiednik
dzisiejszych bram) pana młodego. W jego imieniu obowiązki wykupu pełnili
drużbowie.
- Przed domem młodej domatar "legitymował" starostę i drużynę
młodego, nie wpuszcając ich do izby.
Po krótkim czasie, do izby wchodziła drużyna młodego, gdzie
w izbie ze strony młodej czekał tylko domatar.
Tymczasem młoda w izbie czekała na spotkanie z narzeczonym,
a domatar przedstawiał po kolei różne osoby:
- "dziadówkę", którą przyjeto do pomocy w gospodarstwie,
- starszą druhnę lub obydwie, które przyjęto do bawienia dzieci,
- na koniec, panią młodą, ubiorem wyróżniającą się spośród gości
weselnych, aby panu młodemu przypięła kotylion.
Następnie, druhny przypinały swoim drużbantom kotyliony,
a pozostałym gościom, wstążki weselne. Po ustawieniu orszaku weselnego
w pary, starosta zapraszał rodziców do błogosłowieństwa młodej pary przed
wybieraniem się do cerkwi.
Drużbowie przynosili odpowiednią ławkę - krzesła, na których
zasiadali rodzice obydwu stron i przy pomocy świętych obrazów dokonywali
błogosłowieństwa swoich dzieci na dalszą drogę życia. Bywało i tak, że
do błogosłowieństwa brakowało któregoś z rodziców, ale i w tej sprawie,
starosta ze swoją drużyną, nawet z zaświatów przyśpiewkami "przywoływali"
nieżyjących, matkę lub ojca.
Po tak wzruszającej ceremonii, wsiadano do wozów lub sanek
i wyruszano do cerkwi. Po drodze do i ze ślubu, znów niektórzy znajomi
pani młodej robili na drodze zastawy, teraz o wykup panny młodej.
Drużbowie, w jej imieniu musieli stawiać "wykupne" w postaci butelki
wódki, o co należało zadbać wychodząc z weselnego domu.
Po ślubie przed domem pani młodej domatar z matką witali parę
młodą już jako małżonków. W domu podawano obiad, który trwał dosyć
długo, bo na przemian, z przyśpiewkami i muzyką. Nie brakowało nigdy
wódki, którą pito z jednego kieliszka, krążącego dookoła stołu. Po posiłku
zaczynały się tańce, które rozpoczynała para młodych oraz towarzyszące im
pary drużek i drużbantów, a także gości weselnych. W niektórych wsiach
tańce odbywały się w większych świetlicach wiejskich, zamiast w małych
izbach mieszkal-nych. Latem bywało, że tańczono na deskach w ogrodzie.
Wieczorem podawano weselną kolację. Przed północą starosta
i drużbowie organizowali oczepiny. Dla pani młodej był to kres jej
dotychczasowego życia. Panieńskie warkocze upinano i chowano pod
kobiecy czepiec i chustkę. W czasie zaplatania włosów, na kolana młodej
żony sadzano małego chłopca, co wyrażało życzenie męża i rodziców
obydwu stron o posiadanie potomka męskiej płci. Po oczepinach, młoda
żona w takt granej przez orkiestrę "pastereczki", musiała zatańczyć
z każdym weselnym gościem.
Ciekawostką jest to, że dawniej na Łemkowynie nie dawano młodej
parze prezentów. W niektórych wsiach, zwyczajem było obdarowywanie
przez młodą żonę drobnymi upominkami najbliższej rodziny (Banica, Izby).
Jedną z zalet łemkowskiego wesela było, że, choć trwało dwa dni
i dwie noce, a niekiedy dłużej, podpitych gości się nie spotykało. Mogło to
być zasługą jednego kieliszka, krążącego podczas biesiady dookoła stołu.
Jeżeli wśród gości następowała "blokada kieliszka", czego nie dało się
ukryć, bo wszyscy byli zainteresowani kolejką. Zaś starosta i drużbowie
mieli obowiązek pilnowania porządku, więc wódką sprawiedliwie częstowano
weselników.
Po oczepinach przychodził czas na bałec, odpowiednik tortu
weselnego. Był to duży chleb, wypiekany przez starościnę pod korowaj,
który krojono i dzielono jako ostatnie danie weselne. Jeśli pan młody
zabierał żonę do siebie, to końcową fazą wesela były tzw. prydany u jego
rodziny. Pojawienie się młodej żony w domu męża, w asyście starosty,
drużbantów, druhen i innych gości wraz z całym posagiem, uważano za
prydanianów.
Niniejszy opis jest bardzo wielkim skrótem tradycji zaręczynowych
i weselnych ze środkowej Łemkowyny, co nie znaczy, że jedynym
wyznacznikiem zwyczajów weselnych dla wsi wschodniego i zachodniego
jej obszaru. Bogactwo wszystkich obyczajów i tradycji po 60. latach nie
sposób zapamiętać. Jest to też ostatni czas dla etnologów, aby zapisać
i uratować od zapomnienia ich pozostałości, gdyż obecnie odchodzi ostatnie
pokolenie, pamiętające smak dawnej Łemkowyny. Najgorsze jest to, że
większość tradycji zaręczynowych i weselnych, bezpowrotnie zanikła.
Wprawdzie kultywowane przez niektóre rodziny w zachowanej formie lub
bardzo uwspółcześnione, powracają, ale stosunkowo rzadko. Dzisiaj,
o wyrazie uroczystości weselnych mniej decydują rodzice. Młodzi, dobrze
wykształceni, posiadają dobrze płatną pracę, więc posag bardzo często mogą
sobie sprawić sami w postaci wymarzonego samochodu czy mieszkania.
Wielkanoc - Wełykden:
W ostatnim tygodniu Wielkiego Postu we wszystkich chyżach bardzo
pracowicie przygotowywano się do Welykodnia. Już od czwartkowego
wieczoru do soboty popołudnia, podobnie jak dzisiaj, we wszystkich
cerkwiach odprawiano nabożeństwa związane z życiem, męką i śmiercią
Jezusa. Od Wielkiego Piątku cięższych prac nie wykonywano uważając, że
w tym dniu nawet wypiekanie paschy (wielkich chlebów do święcenia) oraz
inne prace często się nie udawały. Dawniej wypiekano paschy żytnio -
jęczmienne, a później żytnio-pszenne, z ładniejszej mąki, kupowanej
w mieście. Przed wysiedleniem, w niektórych wsiach uprawiano pszenicę
ozimą lub jarą, więc paschę wypiekano z własnej pszenicy.
Niezwykle ważnym zajęciem dziewcząt i kobiet było ozdabianie
woskiem pisanek. Każda, chcąc pochwalić się swoimi wyrobami, ofiarowywała
je swoim znajomym, co było zwyczajem w niektórych wsiach. Pisanki
farbowano naturalnymi barwnikami, w łupinach cebuli, korze olchy lub
dębu, z których otrzymywano różne odcienie pomarańczu lub brązu.
W sobotę wieczorem kobiety, dziewczęta i dzieci do ładnie uplecionych
koszyków wkładały produkty spożywcze do święcenia: jajka, pisanki, ser,
masło, sól, chrzan i inne.
Przed północą wszyscy zdrowi i dorośli mieszkańcy domów udawali
się do cerkwi zabierając ze sobą koszyki i paschy do święcenia. W cerkwi
odprawiano uroczyście nabożeństwa paschalne: jutrznię i Św. Liturgię,
podczas których dzwony oznajmiały czas Zmartwychwstania Pańskiego.
Następnie święcono pokarmy. Przy tym, w każdym koszyku zapalano
świecę. Wracając do domu ze święconym, każdy gospodarz, gospodyni
z dziećmi przed wejściem do domu obchodzili dom dookoła i z pozdrowieniem:
Chrystos Woskres! stawiali święcone na stole. Dopiero rano zasiadano
do śniadana wielkanocnego, rozpoczynając od święconego jajka, paschy
i chrzanu.
Tego dnia nie gotowano obiadu ani kolacji, lecz spożywano pokarmy
z koszyka. W pogodne popołudnie dzieci bawiły się pisankami. Ostatniego,
trzeciego dnia świąt wielkanocnych chłopcy oblewali dziewczęta wodą. Było
i odwrotnie. Dziewczęta, często wykupując się pisankami, nie były
oblewane, ale mogły oblewać innych. Aby tradycji stało się zadość,
czyniono to w bardzo umiarkowany sposób, nie używając wiader, lecz przy
pomocy garnuszków lub własnej roboty sikawek.
Drugiego lub trzeciego dnia świąt, albo w najbliższą niedzielę
(św.Tomasza) na łemkowskich cmentarzach wraz z duchownymi odwiedzano
groby zmarłych, nad którymi śpiewano pieśni paschalne, zwiastujące
o Zmartwychwstaniu Pańskim. Obchodzone 1 listopada Święto Zmarłych na
Łemkowynie nie było znane.
Obyczaje i tradycje letnie
Wiele obyczajów i tradycji letnich miało zasięg lokalny. Na Zielone
Święta - według kalendarza juliańskiego, obywające się z taką samą różnicą
względem świąt wielkanocnych, jak w tradycji zachodniej, domy i cerkwie
majono gałązkami lipy. Dnia 7 lipca, wczesnym rankiem w dzień narodzin
Św. Jana Chrzciciela, majono domy i urodzajne pola gałązkami leszczyny.
Wtykano je do ziemi, aby strzegły urodzaju, chroniąc przed burzami
i gradem, dość często zdarzającymi się w górach. Dzień ten wypadał zawsze
w poście Piotrowym, zwanym Petriłką. Organizowano wieczór świętojański,
na który grupy pastuchów wraz ze znajomymi przygotowywali tzw.
s o b ó t k i. Wcześniej wycinając w lasach suche i gęsto rosnące jałowce,
sosny, jodły, świerki oraz krzewy, układali na polanach i wierzchołkach gór,
w oddaleniu od lasów, aby do świętojańskiego wieczoru odpowiednio
podeschły, w wysokie stosy chrustu.
Przed Nocą Świętojańską, pastusi po spędzeniu bydła i owiec do
górskich szałasów lub stajen domowych, szli wraz z młodzieżą do swoich
sobótek. Prawie w każdej wsi było ich po dwie - trzy na polanach leśnych -
wierzchołkach gór. Podpalano je, a ogień widoczny był wysoko i daleko.
Chłopcy i dziewczęta śpiewając, skakali przez te ogniska. Pastusi, na
piszczałkach lub trombitach, oznajmiali na wszystkie strony świata, że
nadszedł czas zabawy, trwający do świtu najkrótszej nocy w roku. W okresie
okupacji nie było odważnych do zorganizowania Sobótki, bo można było
trafić za to na roboty do Niemiec lub obozu. Należy podkreślić, że choć
w karpackich lasach palono wiele ognisk, to podpalenia lasów nie zdarzały
się. Była to zasługa ludzkiej odpowiedzialności. Kto palił ognisko, ten
odchodził po zagaszeniu ognia. Dawniej na polanach i skrajach leśnych nie
było ani trawy, ani chwastów, które podpalone, zagrażałyby pożarem.
Codziennie trawę i chwasty wypasało bydło i owce. Wspominałem już, że
dawniej chłopskie lasy w górach przypominały parki miejskie. Bez trawy,
chwastów i śmieci.
W niektórych wsiach latem, obyczajem były procesyjne modlitwy na
urodzajnych polach. W określonych dniach zbierała się grupa wiernych.
Z księdzem śpiewając, wyruszali na obsiane i obsadzone pola, niosąc krzyż
z dwiema chorągwiami, Ewangelię. Co kilka ról czytano fragmenty z Pisma
Świętego, tzw. moleben dziękczynny w intencji dobrych urodzajów oraz
sprawnego sprzętu w czasie nadchodzących żniw. Nie chodzono jednak po
polach wszystkich gospodarzy we wsi, lecz na wybranych odcinkach łanów
górskich modlono się w intencji wiernych całej parafii.
Kiermesze - święta parafialne
Na Łemkowynie od niepamiętnych czasów, po przyjęciu chrześcijaństwa
i wybudowaniu świątyń, obchodzono dni patronów cerkiewnych -
parafialnych nazywane kiermeszami. Od założenia danej parafii i cerkwi,
poświęcano je pod patronatem wybranego świętego opiekuna. Kiermeszy parafialnych ku czci świętych patronów było
tyle, ile na Łemkowynie było cerkwi. Począwszy od lata, gdyż zgodnie
z przyjętym zwyczajem, kiermeszy nie urządzano w okresie postów i zimy,
odbywały się one do końca listopada.
Powroty Łemków po 1957 roku przyczyniły się do powstania
nowych parafii:
- Gorlice św. Trójcy
- Krynica św. Włodzimierza Wielkiego
- Zyndranowa św. Mikołaja
W kiermeszach brali udział wierni z miejscowych parafii oraz
sąsiednich wsi. Przychodzili też krewni miejscowych parafian. W dzień
patrona danej parafii, podobnie jak dzisiaj, od samego rana przychodziły
procesje do cerkwi, gdzie odprawiano uroczyste nabożeństwo. Po nim
odbywał się moleben, zakończony procesją wokół cerkwi. Podczas trzeciego
okrążenia czytano Ewangelię, po czym następowało błogosławieństwo
kapłana wraz z pokropieniem święconą wodą cerkwi i uczestników procesji.
Po uroczystościach, księża udawali się na plebanię na świąteczny obiad,
a parafianie zapraszali gości do domów. Każda wieś szczyciła się szerokimi
powiązaniami rodzinnymi, o czym świadczyły liczne spotkania parafialne
i gościnność wiernych. Po rodzinnych przyjęciach następowała wspólna
zabawa taneczna.
Z powyższego kalendarza świąt parafialnych można stwierdzić, że
prawie dwa razy w miesiącu obywały się kiermesze w różnych wsiach.
Świąteczne spotkania były bardzo ważne dla wszystkich mieszkańców, bez
względu na wiek, nie tylko pod względem religijnym, ale i towarzyskim.
Miejscowi gospodarze i gospodynie przygotowywali się bardzo solidnie.
Szczególnie na gruncie towarzyskim, gdyż trzeba było przyjąć wszystkich
krewnych i znajomych. Tradycją było podejmowanie, aby po kilku dniach
lub tygodniach gościć u nich.
Zwykle, od południa do następnego wieczora, gdyż trzeba było
odwiedzić wszystkich krewnych, goszczono się w ich domach. Odmowa
była niemile widziana, ponieważ najbardziej obawiano się zerwania więzów
rodzinnych i przyjaźni ze znajomymi. Unikano nawet najmniejszego nieporozumienia
rodzinnego, sąsiedzkiego i przyjacielskiego. Raz w roku nie
mogło się obejść bez kiermeszowej zabawy, którą łatwiej było zorganizować,
jeśli we wsi byli swoi muzykanci. Ze wspomnień wiemy, że słynęły
one z muzykantów - Cyganów, oprócz muzykowania, zajmujących się
kowalstwem. Dwu - lub trzyosobowe orkiestry składały się głównie ze
skrzypiec i wiolonczeli (basy). Do lat międzywojennych, kiedy Łemkowie
nauczyli się kowalstwa i muzykowania, wyłączność mieli Cyganie.
Łemkowscy muzykanci zaczęli wprowadzać też nowe instrumenty:
bębny, trąbki, klarnety, a nawet akordeony. I, co najważniejsze, popularni
byli nie tylko we własnej, ale w odległych wsiach. Dawniej, zabawy kiermeszowe
odbywały się w większych izbach lub boiskach, na glinianych
klepiskach. Drewniane podłogi zaczęły wchodzić w użycie dopiero przed
drugą wojna światową i to nie wszędzie. Na zabawach głos miały starsze
osoby. Młodzież do lat 18. posłusznie wykonywała gospodarskie prace, a nie
bawiła się. Istotnym zwyczajem było uczestnictwo w zabawach kobiet
i dziewcząt tylko we własnej wsi. Żadna kobieta nie poszła na zabawę do
obcych, ponieważ nie wypadało. Natomiast kawalerowie mogli bywać
wszędzie, bez ograniczeń. W małych izbach zwykle tańczyło 5-6 par, bo
szybko robił się tłok. Starsi wprowadzali ograniczenia, wydzielając miejsce
do tańca dla jednej i drugiej części wsi, a także kawalerki z okolic.
Przy podziale tańców, często występowały sprzeczki mężczyzn.
Liczebnie publiczność górowała nad tańczącymi. Utrudnieniem był też brak
światła elektrycznego, dlatego zabawy odbywały się od południa do
wieczora. Czasami stosowano oświetlenie naftowe, ale było ono słabe
i niebezpieczne. O każdym kiermeszu opowiadano dużo i długo. Głównym
tematem była młodzież, kto z kim wkrótce lub w niedalekiej przyszłości się
zaręczy.
Jarmarki
Spośród obyczajów i tradycji na Łemkowynie bardzo ważne były
jarmarki, odbywające się od wiosny do zimy w niektórych wsiach. Od
dawien dawna, społeczność górską cechowała spora niezależność od miast,
za wyjątkiem towarów, których nie można było wyprodukować u siebie. Sól,
naftę, tytoń, zapałki, cukier, skóry, wódkę i wyroby z żelaza trzeba było
nabyć za towary własne lub pieniądze na miejskim targu, albo organizowanych
jarmarkach. Gospodarze i gospodynie oferowali tam własne produkty
roślinne, zwierzęce i leśne, nabywając potrzebne towary przemysłowe.
Po północnej stronie Karpat dużą popularnością cieszyły się jarmarki
w Jaśliskach, Dukli, Żmigrodzie, Krępnej, Nieznajowej, Zdyni, Uściu
Ruskim, Gorlicach, Grybowie, Tyliczu, Krynicy, Muszynie, Nowym Sączu
i innych. Kiedy nie było granicy ze Słowacją, to mieszkańcy z północnej
strony Karpat najczęściej zaopatrywali się na jarmarkach rusińsko -
słowackich w Medżilaborcach, Świdniku, Bardejowie, Zborowie, Malcowie,
Gabołtowie, Starej Lubowni i innych. Odgrywały one ważną rolę
w wymianie handlowej, a największą korzyść przynosiły kupcom.
Po północnej stronie Karpat sztuką handlu trudnili się przeważnie
Żydzi, dobrze znający sezonowe potrzeby rynku w każdym regionie.
Świetnie orientowali się w sytuacji łemkowskich wsi, ponieważ w prawie
każdej właścicielami sklepów i karczm byli Żydzi. W tych ostatnich,
Łemkowie nierzadko zostawiali swój ostatni grosz, a nawet zastawiali
własne majątki, ciężko zarobione przez przodków, grunty i lasy. Kiedy
w sądach dochodziło do procesów, dłużnicy często je przegrywali.
e. Kultura
Do połowy XIX wieku na Łemkowynie tylko nielicznym osobom
znane było pojęcie inteligencji. Oprócz duchownych, najczęściej stanowili ją
lekarze, oficerowie wojskowi, nauczyciele i urzędnicy, przeważnie pracujący
we Lwowie, Przemyślu, Nowym Sączu, Krakowie, Wiedniu i innych
miastach. Na rusińskich wsiach z inteligencji najwięcej było księży grekokatolickich
i diaków cerkiewnych (psalmistów) oraz nauczycieli. Ogólnie, do
XIX wieku społeczność była dotknięta w poważnym stopniu analfabetyzmem.
Niewielu potrafiło pisać. Trochę lepiej przedstawiała się sytuacja, jeśli
chodzi o umiejętność czytania, ponieważ niektóre nasze prababcie i pradziadkowie
zgłębiali starocerkiewne książki. Chcieli oni nauczyć się czytania,
głównie po to, aby zapoznać się z tematyką religijną, pieśniami cerkiewnymi.
Można pokusić się o stwierdzenie, że w odniesieniu do Łemków,
ówczesna kultura ludowa, na wysokim poziomie, przeważała nad kulturą
powszechną. Choć nie pisana, nadała swój wyraz bogatej architekturze
cerkiewnej, pięknym ikonostasom, śpiewowi chórów cerkiewnych
i świeckich z okazji licznych świąt oraz obyczajom ludowym. Z twórców
kultury i jej propagatorów wśród Rusinów i Łemków na uwagę zasługują:
Aleksander Duchnowycz (1803 - 1865)
Najwybitniejsza postać po stronie słowackiej, nazywany budytelom
narodu (od czasownika budzić). Opracował i wydał wiele podręczników do
nauki szkolnej, gramatyki, geografii i pedagogiki w ojczystym języku -
rusińskim. Na jego opracowaniach opiera się również łemkowskie słownictwo,
piśmiennictwo i gramatyka.
Istotne jest to, że prześladowany i więziony przez Austriaków, nie
zrezygnował ze swoich przekonań, zwracając się do swojego społeczeństwa
rusińskiego: "Rusini Podkarpaccy obudźcie się z głębokiego snu!" stawiając
siebie za wzór, powtarzał: "Ja Rusinem byłem, jestem i będę". Jego słynne
powiedzenia Łemkowie przejęli po pierwszej wojnie światowej.
Włodzimierz Chylak (1843-1893)
Urodzony w Wierchomli Wielkiej, najbardziej znany po północnej
stronie Karpat w II połowie XIX wieku autor powieści, opowiadań i nowel.
W wieku dwóch lat osierocony przez matkę. Szkołę publiczną i gimnazium
ukończył w Nowym Sączu, a średnią w Preszowie.
Szkołę teologiczną ukończył w Przemyślu. Po ślubie z panną Durkot
z Izb został wyświęcony w 1866 roku, obejmując kolejne parafie w Dolinach,
Izbach, Bartnem i Litynii. Najdłużej, 22 lata, obsługiwał parafię
w Bartnem, gdzie poza pracą duszpasterską napisał około 50 utworów.
Całość dorobku literackiego ks. W. Chylaka to świadectwo talentu i miłości
do ojczystego społeczeństwa i jego krainy. Po północnej stronie Karpat
nazy-wany budytelom Łemków, uważany za wielkiego obrońcę rusińskiej -
łemkowskiej niezależności przed silnymi wpływami sąsiednich kultur. Jego
twórczość wyróżnia się znajomością tematu i problemów codziennego życia
ludności wiejskiej.
W przytaczanej już powieści Szubieniczny Wierch przedstawił
historyczny i zarazem tragiczny obraz życia w czasach konfederatów
barskich na przykładzie tragedii rodziny Smetany. Wśród innych, znalazły
się ważne, o zaczerniętej z życia tematyce, utwory: Ruska dola, Szczęście nie
w pieniądzach, Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni, Śmierć i żona są od
Boga, Nie tylko żonę, ale i teściową wybieraj oraz wiele innych. Twórczość
ks. Włodzimierza Chylaka przerwała śmierć w wieku 50 lat. Obecnie
znajduje ona wielkie uznanie czytelników, którym szczególnie droga jest
Łemkowyna.
Iwan Rusenko (1890-1960)
Urodzony w Krasnej k. Krosna w 15 roku życia rozpoczął naukę
w Ruskiej Bursie w Nowym Sączu. Będąc wyróżniającym się w nauce
studentem, zasłynął jako poeta i autor rysunków, którymi zilustrował własne
utwory: Wiersze, Rysunki, Bajki, Wertep w Karpatach.
W 1913 roku został powołany do czynnej służby wojskowej w armii
austriackiej, skąd w czasie pierwszej wojny światowej znalazł się na froncie
serbskim. Tam został ciężko ranny, a po wyleczeniu, skierowany na front
włoski. Po wojnie nie miał czasu, aby studiować. Ukończył kurs nauczycielski
i, na krótko, został nauczycielem w rodzinnej wsi. W 1922 roku
został przeniesiony do polskiej wsi, w której uczył do 1943 roku.
Po drugiej wojnie światowej, w 1945 roku wyjechał na Ukrainę,
gdzie k. Tarnopola, we wsi Korolówka przez 12 lat był nauczycielem.
Będąc na emeryturze, pisał i malował nadal.
"Wertep w Karpatach" wystawiano w górach, w niektórych wsiach,
jeszcze przed II wojną światową. W Bartnem, Boguszy i innych. Po
wysiedleniu był pierwszym przedstawieniem, pełniącym rolę literatury "ku
pokrzepieniu serc", wystawionym przez dawnych mieszkańców Bartnego
w Liścu k. Zimnej Wody. W 1991 roku, w 100. rocznicę urodzin autora,
sztukę wystawił Amatorski Teatr Stowarzyszenia Łemków w Legnicy.
Mieszkańcy Dolnego Śląska mogli obejrzeć ją także we Wrocławiu,
Lubinie, Malczycach, Przemkowie, Rudnej, Gromadce oraz w Liścu.
Epifan Drowniak (1895-1968) - Nikifor Krynicki
Urodził się 21 maja 1895 roku w Krynicy Wsi. Został ochrzczony
w tamtejszej cerkwi grekokatolickiej. Matka, Jewdokia Drowniak była
niemo-wą, a ojciec nieznany. Zgodnie z łemkowską tradycją, według której
nieślubnym dzieciom nadawano "brzydkie imiona", otrzymał imię Epifan.
Odziedziczony, podobno po ojcu, talent wkrótce doszedł do "głosu". Od
dzieciństwa wielkie wrażenie wywarło na nim piękno cerkwi, ikonostasów,
pejzaży górskich, domów, które kilka lat później zaczął przenosić przy
pomocy ołówka, kredek i akwarel na małe kawałki papieru lub kartonu.
Zostawiany często przez matkę w krynickiej cerkwi, kiedy szła do
pracy w pobliskich pensjonatach, przesiadywał w niej godzinami, co też
wryło się głęboko w pamięć. Malował ikony świętych, cerkwie oraz wille
krynickie. Jeszcze przed drugą wojna światową został odkryty przez
ukraińskiego malarza Romana Turyna. Jego, wydawałoby się niepozorne,
kolorowe obrazki dziecięce wystawiano we Lwowie i innych miastach
Europy. W czasie okupacji krążący wokół krynickich sanatoriów żebrzący
włóczęga - malarz, wzbudzał u Niemców odrazę. Dzięki znajomym, którym
często swoimi obrazkami płacił za nocleg i wyżywienie, udaje się
Nikiforowi doczekać końca wojny. Dla artysty najcięższym okazał się rok
1947. Wraz ze swymi rodakami zostaje oderwany od ukochanego pejzażu
Krynicy i wywieziony w okolice Piły. Wraca do niej trzykrotnie, mimo
zakazu władz. Ze swoim kuferkiem jedynym skarbem, jaki mu pozostał.
W końcu, na stałe. Najczęściej przebywający w Krynicy malarzniemowa
swoje dzieła podpisywał: Nikifor Matejko. Potem, kiedy stał się
sławny, pojawiały się fałszywe "nikifory", więc artyście wyrobiono pieczęć
z napisem "Nikifor Matejko", którą potwierdzał autentyczność swych prac.
Prezentowane na blisko 300 wystawach, m.in. w: Paryżu, Rzymie, Brukseli,
Frankfurcie, Hanowerze, Londynie, Wiedniu, Amsterdamie i innych.
W ostatnich latach trafia do domu opieki społecznej w Foluszu, gdzie
10 października 1968 roku umiera na gruźlicę.
Nazwisko "Krynicki" nadano mu w 1962 roku. decyzją władz, kiedy
karany za włóczęgostwo, bezdomny artysta nie miał żadnego dokumentu
tożsamości. Dwadzieścia siedem lat po śmierci, na tablicy przed wejściem
otwartego na 100 - lecie urodzin Muzeum Nikifora w krynickiej willi
Romanówka zabroniono działaczom Zjednoczenia Łemków umieszczenia
prawdziwych personaliów, niegdyś niewygodnego dla miasta, żebraka.
Sprawa ciągnęła się w Sądzie Rejonowym w Muszynie od 1997 roku sześć
lat. Przyjeżdżali nawet dziewięćdziesięcioletni świadkowie z dawnego
województwa zielonogórskiego. W końcu "Epifaniusz Drowniak" po polsku
i cyrylicą widnieje na wspomnianej tablicy oraz na cmentarzu w Krynicy.
9 września 2005 roku odsłonięcia pomnika Nikifora dokonali prezydenci Polski Aleksander
Kwaśniewski i Litwy Waldas Adamkus oraz marszałek Sejmu Włodzimierz
Cimoszewicz. Pomnik został poświęcony przez metropolitę Ukraińsko-Bizantyjskiego Kościoła w Polsce Jana Martyniaka i biskupa eparchii
wrocławsko-gdańskiej Włodzimierza Juszczaka oraz duchowieństwo
grekokotolickie i prawosławne. Pomnik postawiono na deptaku w Krynicy,
nieopodal Muzeum Nikifora. Wymowny jest też napis na pomniku: - "?u byłem i będę".
e) Wśród niezwykle ważnych twórców i propagatorów kultury
duchowej, ludowej i obyczajowej należy wymienić kompozytora muzyki
cerkiewnej - Dymitra Bortniańskiego, metropolitę Józefa oraz Sylwestra,
Teodozego i Antoniego Sembratowiczów, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego
- Emila Czyrniańskiego, Jana Prysłopskiego, Piotra Durkota, Piotra
i Antoniego Sandowiczów oraz Maksyma Sandowiczów, Dymitra
Wysłockiego i innych.
f. Gospodarka
W latach międzywojennych, rolnictwo i pastwiska zajmowały
zaledwie około 35 % ogólnych obszarów Łemkowyny, a resztę - lasy.
Historycznie prawie wszyscy jej mieszkańcy najpierw zajmowali się
hodowlą - pasterstwem, a później - rolnictwem i hodowlą. Taki stan
utrzymywał się przez kilka stuleci. W tym czasie stosowano tradycyjne
metody uprawy i hodowli. Gospodarka była na bardzo niskim poziomie,
a przy tym istniało duże rozdrobnienie gruntów i coraz większe zagęszczenie
ludności, które powodowało, że na Łemkowynie żyło się biednie. Jednak
w późniejszych latach, w porównaniu do polskich wsi, Łemkowie nie dzielili
gruntów na mniejsze. Na przełomie XIX i XX wieków, prawie z każdej
łemkowskiej rodziny musiał ktoś emigrować za pracą i chlebem do Ameryki,
Kanady i Australii, aby w ten sposób poprawić trudną sytuację materialną
rodziny. Dziesiątki tysięcy emigrantów pomagało materialnie i moralnie
bliskim w kraju, którzy potem musieli zostawić zagospodarowane połacie.
Na podstawie dokumentów wysiedleńczych z powiatu nowosądeckiego
można wypośrodkować strukturę gospodarczą obszaru całej Łemkowyny.
Z powiatu nowosądeckiego w 1947 roku wysiedlono 1910 rodzin,
wśród których 210 nie posiadało ziemi ani lasów. Pozostałe, 1700 rodziny
pozbawiono 13390 hektarów ogólnego obszaru ziemi, w tym 7 626 hektarów
użytków rolnych. Z tego wynika, że średnio na jedną rodzinę przypadało 7.8
hektara, wliczając 4,5 hektara użytków rolnych.
W niektórych wsiach, większe obszary leśne posiadali tylko nieliczni
bogatsi rolnicy, przy czym, mało było gospodarzy bez własnych lasów.
Ponadto, większość wsi łemkowskich miała lasy wspólne, tzw. gromadzkie -
gminne, użytkowane wspólnie na potrzeby gminne i własne, jak: sprzedaż,
wyrób gontów czy na opał. Karpaty do dziś charkteryzują się wielkimi
obszarami leśnymi o grubym drzewostanie. Niegdyś będące własnością
magnatów oraz Żydów, obecnie należą do Lasów Państwowych.
W łemkowskich wsiach bywało, że najbogatsi posiadali około 20-25
hektarów gruntów wraz z lasem, ale więcej było takich, którzy posiadali
zaledwie 3-5 hektara użytków rolnych. Grunty, zwykle rozmieszczone
w kilkunastu większych lub mniejszych kawałkach ziemi, tworzyły
tradycyjne wiejskie szachownice pól.
Uprawa gruntów rolnych odbywała się dość prymitywnymi narzędziami
rolniczymi. Radła, pługi i brony, na wpół drewniane i żelazne,
okazywały się mało skuteczne. Szczególnie na górskich i kamienistych
glebach nie dawały gwarancji na dobre plony zbóż i okopowych. W dodatku
przy tradycyjnym, ręcznym sposobie wysiewania zbóż i traw. Użytki
rolne obsiewano podstawowym żytem ozimym. Jednak częściej zbożami
jarymi: żytem, owsem, jęczmieniem, lnem, a później, pszenicą ozimą i jarą,
ale tylko na niżej położonych terenach.
Z okopowych uprawiano karpiele i rzepę. Ziemniaki zaczęto dopiero
uprawiać od XIX wieku. Do żęcia najpierw używano sierpów, a później
kosy. Rośliny okopowe obrabiano pługami, bronami i motyką. Długo
stosowano metodę odkładani pól ugorem, zamiast nawożenia obornikiem lub
nawozami sztucznymi. Również w okresie międzywojennym, w wielu
wsiach przy uprawie zbóż stosowano wsiewki traw: koniczyny, lucerny
i przelotu (bołhaju) dla poprawienia struktury rolnej i pozyskiwania większej
ilości siana ze szlachetnych traw.
W dawniejszych czasach siłą pociągową w łemkowskich gospodarstwach
były woły i krowy. Dopiero po pierwszej wojnie światowej bogatsi
rolnicy kupowali konie, którymi wozili drzewo z lasów do tartaków i do
miasta. Od połowy 30. lat XX wieku, w niektórych łemkowskich wsiach
rozpoczęto komasację gruntów, tj. scalanie małych pól w większe dla
usprawnienia gospodarowania. Łatwiejszego nawożenia, wożenia sprzętów
i zbioru plonów. Można pokusić się o stwierdzenie, że do wybuchu drugiej
wojny światowej, zaledwie w co piątej wsi przeprowadzano komasację
gruntów, trwającą nieprzerwanie nawet w czasie okupacji niemieckiej.
W Karpatach dawniej nie uprawiano specjalnie sadów. Owoce
dawały dziko rosnące czereśnie, śliwy, jabłka, gruszki. Z powodu długich
i mroźnych zim delikatne drzewa nie mogły owocować.
Pasterstwo hodowla
Od najdawniejszych czasów mieszkańcy Beskidu Niskiego zajmowali
się najpierw hodowlą owiec i kóz, a później, hodowlą krów.
W Karpatach hodowla owiec, kóz i bydła była ze wszech miar najważniejszą
dziedziną gospodarki z wielu względów:
a) pozyskiwania mleka, sera i masła krowiego, owczego i koziego,
niezbędnego do wyżywienia każdej rodziny,
b) pozyskiwanie skór do wyrobu odzieży, a później na sprzedaż,
c) hodowla owiec i bydła na mięso dla potrzeb własnych i na
sprzedaż,
d) wykorzystywanie krów jako siły pociągowej w pracach polowych
oraz zwózki i transportu drzewa z lasu i do miasta,
e) pozyskiwanie wełny owczej na przędzę i sukno,
f) poprzez sprzedaż owiec, kóz i bydła pozyskiwanie środków
płatniczych lub handel wymienny,
g) hodowla dla dalszego rozwoju i pozyskiwanie nowych
gatunków,
Jak widać, znaczenie hodowli w gospodarce Łemków było bodajże
jednym z najważniejszych źródeł dochodów, gdzie jajko, kura, baran lub
jałówka były często jedyną nadzieją na zakup soli, nafty, tytoniu i zapałek,
potrzebnych na całą zimę.
Lasy i ich bogactwo
W gospodarce Łemkowyny bardzo ważną rolę odgrywały lasy,
będące drugim źródłem dochodów gospodarskich poprzez wyrąb, zwózkę
i sprzedaż drewna. Las dla rodziny stanowił finansowe zabezpieczenie, więc
nic dziwnego, że właściciele z myślą o swoich dzieciach, bardzo o nie dbali,
zarządzając nimi bardzo oszczędnie. Przykładem takiego stanu były domy
kryte słomą (kiczkami) zamiast gontami. Podobnie stosowane w izbach
mieszkalnych gliniane klepiska zamiast drewnianych podłóg. Na zachodniej
Łemkowynie gonty i drewniane podłogi wprowadzono najszybciej, bo
jeszcze przed pierwszą wojną światową, ale nie w każdym gospodarstwie.
Tam też wcześniej odstąpiono od budowania chyż jednobudynkowych.
W zagrodach stawiano osobno domy mieszkalne i wolnostojące stajnie oraz
stodoły. W okresie międzywojennym, na całej Łemkowynie na szeroką skalę
budowano na potrzeby magazynowania zbóż, odzieży oraz innego sprzętu
gospodarskiego spichlerze, nazywane s y p a ń c a m i.
W upalne, letnie dni służyły także jako chłodniejsze miejsca do
spania, zwalniając tym samym miejsca w często przeludnionych domach.
Stąd też nazwa sypanec może pochodzić od dwóch czynności: sypania zbóż
do skrzyń lub spania.
W czasie okupacji niemieckiej karpackie lasy znalazły się pod
specjalnym nadzorem niemieckiej policji leśnej zwanej "Forschutami".
Miała ona zadanie masowego wyrębu i wywozu z lasów państwowych
najokazalszych drzew: buków i jodeł na potrzeby niemieckiego przemysłu
drzewnego, meblowego, a także budowy linii frontowych i bunkrów
w Europie i Afryce.
Lasy gromadzkie i chłopskie po wysiedleniu w 1947 roku przeszły
pod zarząd Skarbu Państwa - Lasów Państwowych, skąd w pierwszych
latach 1948 - 1978 wycięto miliony drzew. Wycinanie lasów odbywa się
nadal bez żadnych ograniczeń i odszkodowań, co można zauważyć na
okładce niniejszej książki. Lasy łemkowskie to wielkie obszary, bogactwo
drzew, krzaków i krzewów oraz wielka skarbnica runa leśnego. Jeśli chodzi
o drzewostan, to można pokusić się o stwierdzenie, że strukturę leśną
stanowią w połowie drzewa liściaste: buki, graby, klony, jesiony, topole oraz
drzewa iglaste: jodły, świerki, sosny, modrzewie i jałowce.
Karpaty środkowe są obszarem sprzyjającym rozwojowi delikatnych
gatunków drzew - buków i jodeł, które na stałe wpisały się w pejzaż
Łemkowyny. Udowodniono, że buk i jodła tak dużego rozmiaru, gładkości
oraz liczebności osiąga tylko w Karpatach. Karpacka jodła rośnie do 40
metrów wysokości, a buk 30. Nasiona buków tzw. "bukwa" po wysuszeniu
smakują podobnie jak nasiona słonecznika i są wielkim przysmakiem dla
leśnych dzików.
Sosny karpackie, w większości niskie, karłowate i bardzo sękate,
poza niewielkimi obszarami, nie nadają się na materiał przemysłowy, tylko
na smołę konserwacyjną. Łemkowie nie używali też drewna sosnowego na
opał z powodu silnego kopcenia i wydzielanego zapachu żywicznego
w trakcie spalania. W tych celach, pod dostatkiem było drewna twardego -
bukowego.
Na niektórych łemkowskich wsiach czerpano wielkie korzyści z runa
leśnego, zbierając jagody i maliny, borówki i jeżyny. Latem we wsiach
leżących bliżej miast, w odległości 15 - 20 kilometrów, kobiety, dziewczęta
i dzieci zbierały jagody, maliny, borówki i jeżyny i boso, piechotą zanosiły
do miast na sprzedaż. W czasie okupacji skup owoców leśnych
organizowano w niektórych wsiach obok sklepów lub zlewni
kontyngentowego mleka. We wsiach położonych dalej od miast, ludzie
zbierali owoce leśne na własne potrzeby oraz dla sąsiadów: Żydów, księży
i nauczycieli.
Latem i jesienią lasy dawały bogactwo grzybów. Od wczesnego rana
zbierano najcześciej prawdziwki i sośniaki, a potem susząc dla siebie lub na
sprzedaż, którą zajmowali się Żydzi. Ponadto zbierano: rydze, kurki, opieńki,
z których sporządzano zupy lub dodatki do nich. Nie słychać było też
o zatruciach grzybami, ponieważ w myśl zasady: nie zbieram grzybów,
których nie znam, nikt nie zbierał gatunków niesprawdzonych.
Niektórzy gospodarze suchą jesienią szli do lasu, aby tam, pod drzewami
grabić igliwie, liście, mech na potrzeby ściółek w stajniach dla bydła,
koni, świń i owiec. Ściółka była potrzebna bardzo często, ponieważ słomy
nie wystarczało na tyle, żeby wykarmić bydło i ścielić nią przez długi okres
zimy. Powstały przy zastosowaniu w stajniach ściółki leśnej przez pięć
miesięcy w zimie obornik, potrzebny był do nawożenia gleby.
Dla potrzeb budowlanych w lasach zbierano czysty mech, który po
wysuszeniu, używany był jako uszczelniacz i ocieplacz we wszystkich
szczelinach każdego domu, szczególnie w części mieszkalnej i stajniach.
Dawniej nie znano ani cementu, ani innego uszczelniacza, dlatego
wysuszony mech był tak cennym zabezpieczeniem przed wiatrami
i mrozami. Po szczelnym ubiciu klinem i młotkiem, w każdej szczelinie
wepchnięty mech zalepiano, zastępując cement lub gips, gliną.
Zagrody - zabudowy
Na Łemkowynie domy zbytnio nie różniły się wyglądem od siebie.
Charakterystyczne były chyże jednobudynkowe, w których pod jednym
dachem mieściły się: jedna, albo dwie izby z wielkim piecem, komora, sień,
stajnia, boisko i wozownia zwana kołesznią. Poszczególne pomieszczenia
spełniały w domu określoną rolę. Izby mieszkalne przylegały do sieni,
łączącej je ze stajnią. Z sieni, będącej przedsionkiem chyży, można było
wyjść z domu, wejść do izby, stajni i na strych. W sieniach przechowywano
również najpotrzebniejsze przyrządy i narzędzia pracy, jak: żarna, stępy,
uprząż i wiele innych podręcznych narzędzi.
W stajniach, do żłobów przywiązywano konie, krowy, woły, jałówki
i cielęta, a w kojcach, luzem zamykano owce i kozy. Pod żłobami trzymano
króliki, zaś po bokach, pod sufitem na deskach, gnieździły się kury. Z boku,
w kojcu nazywanym kuczą, zamykano świnie. Dalej, za stajnią było boisko,
do którego zwożono z pola siano i zboże. Tu przekładano wszystko na wielki
strych. Za boiskiem była kołesznia, gdzie stały wozy i sprzęt do pracy
w polu: pług, brony oraz składowano ściółkę na zimę.
Każdy budynek stawiano na mocnej podmurówce z grubego
kamienia, a jako spoiwo stosowano specjalną klejącą glinę, której w górach
nie brakowało. Wprawdzie nie była trwała jak cement, ale wytrzymywała
dość długo, a nieraz nawet dłużej niż drewniane bale. Te bale - spodki
wiązane były na "zacisk", zaś bale ścienne wiązano na ukośny zacisk, zwany
"rybim ogonem". Uniemożliwiał on rozchodzenie się bali pod naciskiem
dachu, wiatru, itp.
Domy jednobudynkowe oraz wiązania konstrukcji dachowej
z okapem też były łączone zaciskami, po dokładnym ich dopasowaniu.
Od strony frontowej, bale tworzące chyżę bielono dawniej gliną,
a później, wapnem z dodatkiem różnych farb, w zależności od panującej we
wsi tradycji malowania domów i okien. Niektóre malowano dodając kolor
niebieski (sinkę - ultrę). Tylko w niektórych wsiach przy malowaniu ścian
przestrzegano tradycyjnych zasad w dobieraniu kolorów, najczęściej malowano
na kolor biało - niebieski, lub niebiesko - biały.
Od strony tylnej domu, pod strzechą, budowano osłonę zwaną "zahatą"
(od "gacić" - ocieplać), którą przed mrozami napełniano najczęściej sianem,
słomą lub ściółką.
Pokryciem dachowym dawniej oraz przed wysiedleniem,
w większości domów były wykonywane ze słomy kiczki, które trzeba było
wymieniać, gdy przemokły. Wierzchołki domów, szczyty i strzechy dookoła
domu obijano gontami i deskami.
W latach międzywojennych, bogatsi gospodarze wymieniali
pokrycia dachów na gontowe, a także pojawiały się dachy z ocynkowanej
blachy. W każdej zagrodzie, w pobliżu części frontowej domu kopano
studnię, aby mieć własną wodę. Pierwotne czerpanie wody ze studni
odbywało się przy pomocy ż u r a w i a. Później sposób udoskonalono
i żuraw zamieniono na wymagającą mniej wysiłku korbę. Każdy gospodarz
starał się swoją zagrodę ogrodzić od strony frontowej, od drogi i od sąsiada.
Stosowano płoty drewniane, najczęściej z żerdzi przeplatanych sztachetami
lub obijane deseczkami.
Nad wiejskim krajobrazem, prawie w każdej wsi, górowała drewniana
trzykopułowa cerkiew (kopuły Łemkowie nazywali baniami).
Lokowana w centrum wsi, z ustawieniem najmniejszej bani od strony
wschodniej, najwyższej zaś od strony zachodniej. W zakresie architektury
łemkowskich cerkwi należy dokonać podziału na style: zachodnio łemkowski,
wschodni i murowany. Wszystkie świątynie budowano trójdzielne,
składające się z ołtarza, nawy i babińca - prytworu. W każdej cerkwi ołtarz
od nawy oddzielony jest ikonostasem, jej główną częścią. Do 1692 roku
prawosławnej, potem unickiej, po 1926 roku w niektórych wioskach doszły
czasownie prawosławne wspomniane wczesniej.
Integralnym elementem zabudowy każdej łemkowskiej wsi były
przydrożne krzyże. Szczególnie w nieistniejących wsiach jest ich niewiele,
a te, które jeszcze pozostały, są mocno okaleczone. Pomiędzy XVI a XX
stuleciem, głównie na zachodniej Łemkowynie, w niektórych bogatszych
wsiach: Jaworki, Szlachtowa, Żegiestów ( XVI w.), Łabowa i Małastów
( XVIII w.), Florynka, Izby, Krynica Wieś, Smerekowiec ( XIX w.),
Klimkówka, Pętna, Polany Wschodnie (XX w.) budowano cerkwie murowane
z kamienia i cegły.
g. Rzemiosło i przemysł wiejski
Czytając tytuł tego podrozdziału wielu z Państwa może się
zastanawiać, jakie rzemiosło i przemysł wiejski mogły istnieć na
Łemkowynie? Postaram się udowodnić, iż gospodarze i gospodynie od
dawna, w oparciu o szeroką wiedzę, zajmowali się działalnością rzemieślniczą
i wytwórstwem w wielu dziedzinach gospodarki wiejskiej: rolnictwie,
hodowli i usługach. Nasi przodkowie, od zarania dziejów dla utrzymania
swoich osiedli i rodzin, musieli sami uczyć się każdego większego lub
drobniejszego rzemiosła i wytwórstwa. Wytwórstwo i rzemiosło wiejskie
ciągle doskonalone, przetrwało wieki, aż do czasów współczesnych. Można
śmiało powiedzieć, iż oparte wyłącznie na codziennej, ciężkiej pracy, dzięki
doskonaloneniu i przekazywaniu z pokolenia na pokolenie poprzez
tzw. "samouctwo".
W dawnych czasach, mimo ciężkich warunków górskich, rzemiosło
i przemysł wiejski nieraz dorównywały, a nawet przewyższały wyroby
wykonane w oparciu o profesjonalną wiedzę. Łemkowie, aby przeżyć,
musieli znać się na prawie każdym rzemiośle, nieraz mimo prymitywnego
ich wykonywania. Rodziny zajmowały się rzemieślnictwem i wytwórstwem
w czasie całego procesu produkcji. Własnym sposobem potrafili wyprodukować
prawie wszystkie produkty żywnościowe oraz niemal wszystek
ubiór dla swoich rodzin. Wspomniałem już wcześniej, że we własnym
zakresie nie potrafili wyprodukować i przetworzyć tylko wyrobów z żelaza
i blachy oraz soli, nafty, cukru, tytoniu, zapałek i wódki.
Poniżej, w wielkim skrócie postaram się przedstawić umięjętności,
jakie od najdawniejszych czasów, aż po dzień dzisiejszy, mają ścisły
związek z życiem ludności łemkowskiej. Uprzedzam też, że w niektórych
wsiach i rodzinach mogły być znane i inne, nie wymienione rzemiosła lub
sposoby przetwarzania produktów roślinnych, zwierzęcych i leśnych. Wiele
tu zależało od warunków materialnych, bytowych oraz obyczajowych danej
rodziny, więc niewykluczone, że istniały i inne sposoby wytwarzania
produktów, odmienne od ogólnie znanych i stosowanych w życiu,
a przekazywanych z pokolenia na pokolenie na obszarze całej Łemkowyny:
Stolarstwo. Polegało na wykonywaniu z drewna i desek nowych
ławek, stołów, stołków, szaf, skrzyń, łóżek, okien, drzwi i innych rzeczy.
Stolarstwo wiejskie jednak najczęściej polegało na naprawie zepsutych
sprzętów, potrzebnych w każdym gospodarstwie do wykonywania różnych
prac, w których część drewniana miała zasadnicze znaczenie w użytkowaniu.
Wyroby stolarskie w każdym gospodarstwie stanowiły wyposażenie
izb, stajen, wozów, sań oraz wielu sprzętów gospodarskich, narzędzi użytku
codziennego. Każdy stolarz posługiwał się: piłami i piłkami, siekierami,
heblami, dłutami, świdrami, młotkami, czyścikami dawniej najczęściej ze
szkła.
Ciesielstwo Było rzadką profesją. Tylko niektóre wsie zamieszkiwali
specjaliści od budowania domów, stodół, stajni i spichlerzy. Był to
bardzo ciężki i odpowiedzialny zawód, tym bardziej, że wszystkie prace
wykonywano ręcznie. Budowa każdego obiektu mieszkalnego czy gospodarczego
w warunkach górskich wymagała fachowych umiejętności, znajomości
klimatu, terenu i gleby. Nie zdarzały się więc przypadki zawalenia się
obiektów lub zerwania dachów. Natomiast częste przecieki słomianych
i drewnianych dachów trzeba było wymieniać, jak i zbutwiałe fragmenty
ścian budynków. Większego kunsztu budowlanego wymagały obiekty
sakralne cerkwie, zwieńczone kopułami z umieszczonymi wewnątrz
ikonostasami. Różne w stylach budowali bardzo uznani rzemieślnicy.
Wśród narzędzi ciesielskich wymienić należy: siekiery, topór
szeroki, piły tarczowe do cięcia grubych bali na regałach oraz wszystkie
podane wyżej narzędzia stolarskie.
Tokarstwo W dawniejszych czasach było mało znaną profesją wśród
ludności łemkowskiej. Potrzebne wyroby tokarskie niektórzy wykonywali
ręcznie, przy pomocy noży, strugów, hebli, "rajszpli", różnej wielkości dłut,
młotków, piłek i innych narzędzi. Wynalezione później tokarki nożne
znacznie ułatwiały pracę tokarzy. W gospodarstwach domowych
wytwarzano: drewniane łyżki, wałki do ciasta, części do maselnic, wałki do
prasowania odzieży, wrzeciona, szpule i szpulki do tkactwa. W latach 30.
XX wieku przybyły ze Wschodu tokarz, Jan Szatyński z synem we wsi
Rozstajne najpierw posiadali tokarkę wodną, a później, w Nieznajowej na
tokarce nożnej wytaczali bardzo kształtne kołowrotki do przędzenia lnu
i wełny. Większej zręczności i pracy tokarskiej wymagały cerkiewne ołtarze,
tabernakula, ikonostasy oraz ikony procesyjne.
Kowalstwo Było bardzo ważną branżą. Zapotrzebowanie na usługi
kowalskie, począwszy od siekiery, motyki, pługa, brony, aż po okucia wozu
i sań - wszystkie prace związane z żelazem i blachą - należały do kowali. Na
kamienistych, górskich glebach bardzo szybko tępiły się żelazne narzędzia
rolnicze, wymagające częstego ostrzenia i hartowania. Dobrze zahartowane
przez kowala dawały gwarancję długotrwałej pracy. Kowalska robota
w bardzo wielkim stopniu zabezpieczała jazdę każdego wozu i koła na
górskich i kamienistych drogach. Kowale wykonywali również okucia
i zamki do drzwi, bram, wrót i okien, a także końskie podkowy i okucia. Nie
podkuty koń był praktycznie bezużyteczny w każdej pracy, gdyż nie miał
siły, aby ciągnąć. Szczególnie po zamarzniętych drogach.
Kowal był potrzebny też przy budowie cerkwi. Jego zadaniem było
wykonywanie krzyży zwieńczających kopuły oraz solidnych zamków.
Dawniej kowalami byli przeważnie Cyganie, ale z czasem, tego potrzebnego
zawodu nauczyli się Łemkowie, szybko dorównując w tej sztuce
poprzednikom. Do swej pracy potrzebowali: kowadło i miech kowalski,
imadło, ściągacz do obręczy, różne młotki i obcęgi oraz piłki do żelaza,
odcinaki, przecinaki, przebijaki. Do podkucia konia używano: podkowy,
noża do kopyt, hufnali, a zimą haceli, młotka, obcęgów i rajszpli. W czasach
współczesnych pracę w warsztatach kowalskich usprawniają narzędzia
mechaniczne napędzane elektrycznością, jak choćby: wiertarki i wiertła,
których dawniej nie było na łemkowskich wsiach.
Kołodziejstwo Zawód ten wymagał wielkiej dokładności
i cierpliwości, gdyż każde koło musiało być dokładnie wykonane z dobrego,
mocnego i pozbawionego sęków materiału, nadającego się do wyginania pod
parą. W skład koła wchodziły: dzwon (głowa), cztery drewniane obręcze
(bahra), osiem szprych (spyci), które po złożeniu w okrąg tworzyły kształtne
koło. Kołodzieje wykonywali koła różnej wielkości i rozmiarów. Na
terenach górskich używano różnych wozów, wózków i kolasek. Wytwarzano
również kółka do pługów, a także do dziecięcych zabawek. Każde drewniane
koło, aby długo służyło, musiało zostać okute przez kowala twardą żelazną
obręczą, w zależności do przeznaczenia. Dobra współpraca kołodzieja
i kowala gwarantowała długie i trwałe użytkowanie koła, a więc wozu
i pługa. Narzędzia pracy kołodzieja stanowiły: stołki do strugania drewna
i do obróbki dzwonu, obręczy i szprych, ściągacz do obręczy, a także
wymienione wyżej narzędzia stolarskie.
Kamieniarstwo Zawód ten na Łemkowynie posiadał wielowiekową
tradycję. Ośrodkami kamieniarskimi były dawniej Krempna i Jaśliska,
a później Bartne, Bodaki, Świątkowa Wielka i inne, gdzie znajdowały się
pokłady kamienia piaskowego. Wyroby kamieniarskie były bardzo przydatne
w każdym gospodarstwie wiejskim, a najbardziej w młynarstwie.
Wszystkie żarna (młyńce) do mielenia zboża na makę oraz brusy do
ostrzenia noży, siekier i innych ostrych narzędzi, nie wyłączając osełek do
ostrzenia kos i sierpów były efektem pracy kamieniarzy.
Kamienie młyńskie w każdym gospodarstwie były jedynym sposobem
na pozyskiwanie mąki razowej z różnych zbóż i suszonych ziemniaków.
Kto miał zboże i żarna, ten nie zaznał głodu i biedy. W żarnach znajdowały
się dwa kamienie młyńskie, dolny - stały i górny - obrotowy, które
mieliły zboże na mąkę. W celu uzyskania dobrej jakości mąki, obydwa
kamienie, co jakiś czas, wymagały odpowiedniego nakłuwania oskarem,
ponieważ zużyta i gładka ich powierzchnia nie mieliła już ziaren, lecz tylko
je ugniatała. Niektóre wsie znane były z młynów wodnych, stawianych nad
potokami lub rzekami. Pracowały one poruszane siłą wodną przy pomocy
koła płatowego, które wyręczało pracę rąk ludzkich. Trafiały się też wiatraki,
napędzane siłą wiatrów, których w górach nie brakowało.
W czasie okupacji niemieckiej mielenie zbożą w żarnach były
przedmiotem ostrego zakazu. W gospodarstwach nie wolno było używać
żaren, gdyż okupant dążył do tego, aby wszystkie zboża mielone były
w młynach mechanicznych, pod nadzorem administracyjnym.
Drugim, ważnym wyrobem kamieniarskim był b r u s do ostrzenia
noży, nożyc, siekier, sierpów i motyk. Niezbędnym wyrobem kamieniarskim
była też osełka nazywana durbakiem, którą ostrzono kosy i sierpy. Bez
osełki żaden kosiarz nie wyruszał w pole do koszenia trawy i zboża. Sięgał
po nią, po każdym pokosie, jak również kobiety przy żęciu zboża sierpem.
Kamieniarze wyrabiali także krzyże nagrobne oraz przydrożne
kapliczki, gęsto stojące na całej Łemkowynie. Krzyże przydrożne
i cmentarne z warsztatów kamieniarskich z Bartnego stały prawie w każdej
wsi i na każdym cmentarzu wiejskim Beskidu Niskiego. Tam kamień
wydobywano ze złóż piaskowca w górach Magurycza, pomiędzy Bartnem
a Bodakami. Najlepszym materiałem był kamień wydobywany bezpośrednio
z ziemi. Mocny i niezwietrzały na słońcu i deszczu. Taki właśnie kamień na
żarna wydobywano na zboczach góry Wysoki Magurycz. W ciągu 2-3 dni
wyrabiano z niego młyńce, zaś wykonanie krzyża cmentarnego lub przydrożnego
zajmowało około miesiąca. Bardziej nadające się, gruboziarniste
i miękkie kamienie na krzyże i nagrobki, wydobywano z góry Kornuty.
Większe zamówienia wykonywano zespołowo. Jedną ze znaczniejszych
spółek kamieniarskich tworzyła trójka gospodarzy z Bartnego: Wasyl
Gracoń, Matwij Cyrkot i Iwan Dutkanycz. Ich prace można spotkać w kilku
miejscach Bartnego, na cmentarzu oraz przy drodze, a także w sąsiednich
wsiach. W okresie międzywojennym, w Nieznajowej Iwan Szatyński
z synem, staranniejszą techniką rzeźbienia wykonywali kamienie młyńskie
i przydrożne krzyże. Wysiedlenie doprowadziło do zaniku sztuki kamieniarskiej.
Zanikła też praca żaren gospodarskich, ponieważ zaprzestano wypieku
razowego chleba w domach.
Obecnie, ponad 60 lat po wysiedleniu, większa część przydrożnych
krzyży i cmentarnych uległa zniszczeniu. Szczególnie w opuszczonych
i bezludnych wsiach.
Tkactwo Jedno z najstarszych rzemiosł na Łemkowynie. W każdej
wsi pracowało sporo tkaczy i tkaczek wytwarzających dla własnych rodzin
i sąsiadów płótno lniane, parciane i wełniane. Rzemiosło tkackie szerzej
przedstawia rozdz. 3, opisujący obyczaje zimowe oraz związane z nim
weczirky oraz pracę i narzędzia tkaczy.
Krawiectwo i hafciarstwo Naturalną koleją rzemiosł, jeśli we wsi
tkacze wytwarzali płótno, to rozwijały się krawiectwo oraz hafciarstwo -
integralnie związane ze sobą, ponieważ większość odzieży szytej w domach
ozdabiano lub wykańczano haftem. Łemkowie ubierali się w odzież uszytą
z płótna i wełny własnego wyrobu, tak na co dzień, jak w niedziele i święta.
Dla swoich rodzin odzież roboczą szyły najczęściej kobiety, rzadziej
mężczyźni. Natomiast odzież świąteczną szyły osoby zajmujące się krojem
i szyciem oraz wyszywaniem w szerszym zakresie - dla własnych rodzin
i sąsiadów. Do odzieży codziennej i świątecznej kobiet należały: koszule
i podkoszulki (opliczata), spódnice (podołok i kabat), gorsety, chustki
i chusty, huńki i kożuszki. Odzież żeńska była zdobiona różnokolorowymi
naszywkami, cekinami i koralikami, szczególnie gorsety, a spódnice (kabaty)
różnokolorowymi wstążeczkami.
Mężczyźni nosili: kalesony, spodnie, chołosznie, koszule (soroczky),
kamizelki (łajbyki), hunie i czuhy. Odzież świąteczną dla mężczyzn też
wyszywano, ale bardzo skromnie, np. kołnierze koszul i kamizelki. Ponadto
upiększano ją obszywkami ze skóry, czarnej lub brązowej oraz frędzlami,
np. czuhy. Przy ozdabianiu odzieży żeńskiej haftowano różne wzory z nici
kolorowych i ozdób, w zależności od tradycji rodzinnych, wiejskich
i regionalnych. Wzory i kolorystyka strojów różniły się na Łemkowynie
wschodniej, środkowej i zachodniej.
Następstwem nowych metod krawieckich oraz mód, krawcy na
Łemkowynie zamiast wstążek, sznurków i motylków drewnianych zaczęli
stosować nowoczesne zapinania na guziki. Szyto również wyroby ze skóry,
żeńskie i męskie kożuchy, a także skórzane żeńskie i męskie kożuszki bez
rękawów (kożuszanki).
Szewstwo Rzemiosło znane od początku istnienia osad. Najpierw
wykonywano z różnych materiałów chodaki dla kobiet i mężczyzn.
Przeważnie z suchych skór oraz drzewnego łyka, wiązane na nodze
sznurkami, później na paski, zapinki - sprzączki. Łemkowie, choć ich
gospodarka opierała się na hodowli i pasterstwie bydła, owiec i kóz, nie byli
znawcami sztuki garbowania skór, potrzebnych do wytworzenia obuwia.
Skóry z ubitej zwierzyny zdejmowano i suszono. Niektórzy garbowali
własnymi, lecz mało skutecznymi, co do trwałości, sposobami. Wysuszone
skóry najczęściej sprzedawali lub wymieniali na jarmarkach na skóry
garbowane. Kiedy można było kupić garbowaną skórę, na wzór chodaków,
rozpoczęto szyć skórzane kierpce. Ich wyrób udoskonalano pod względem
jakości skóry i wzorów. Dla kobiet szyto, począwszy od wiązania
sznurkowego do pasków, w różnej formie, zapinane na klamerki, sprzączki
oraz różnymi ozdobami. Kierpce męskie długo utrzymywały się w jednym
wzorze, wiązane na sznurki (nawołoky). Dopiero po I wojnie światowej, dla
mężczyzn na lato zaczęto szyć kierpce na paski i klamry. W tym też okresie
na wsiach łemkowskich wchodziła moda na obuwie trwalsze, trzewiki
i półbuty męskie oraz damskie. W modzie damskiej pojawiły się trzewiki
z cholewkami, sznurowane od podbicia do kolan. W modzie męskiej - buty
z cholewami. W obuwie zaopatrywano się w miastach na straganach lub
robiono na zamówienie. Trzeba podkreślić, że nowe buty ludzie starali się
szanować i oszczędzać do tego stopnia, że ubierano je jedynie na specjalną
okazję, jak: piesze wędrówki do miasta lub do innej wsi. Zwykle kobiety z
domu wychodziły boso i aż przed wejściem do miasta lub docelowej wsi
ubierały buty niesione w koszyku. Szanowanie butów, a nie nóg, miało złe
strony, ponieważ odbijało się na zdrowiu stóp. Dobre, bo bardzo oszczędzane,
wystarczały na długie lata.
Przed wysiedleniem niektórzy mężczyźni samoucy zajmowali się
szewstwem. Z zakupionych skór, różnej grubości i twardości oraz
odpowiedniego koloru, przy pomocy szewskich kopyt, szydeł, igieł i nici,
kołków i gwoździ, reperowali uszkodzone obuwie męskie i damskie, a nawet
wykonywali nowe. Choć minęło wiele stuleci, to jednak kierpce
w niektórych regionach, nie straciły na znaczeniu po dzień dzisiejszy.
Szczególnie latem, podczas górskich wycieczek lub występów zespołów
artystycznych.
Studniarstwo Rzemiosło wprowadzone najpóźniej, dlatego że
w górach, przez długie wieki woda w rzekach i potokach była czysta
i zdrowa. Kiedy odkryto, że dostępna jest prawie w każdym miejscu,
rozpoczęto kopanie studni w każdej zagrodzie, aby mieć wodę w pobliżu
domu na potrzeby mieszkańców, inwentarza żywego i do użytku ogólnego
całej zagrody. W zagrodach studnie kopano nie bardzo głębokie, gdyż woda
była dostępna wszędzie na niewielkiej głębokości, przeważnie 3 - 6 metrów.
Przed wykopaniem nowej lub czyszczeniem studni, studniarze
układali nad ziemią kopalniany trójkat. W wybranym miejscu kopali glinę
i przy pomocy pokrętła, zamocowanego na trójkącie, wyciągali urobek gliny
lub wody na powierzchnię i układali tak, aby nie przeszkadzał w dalszej
pracy. Kopano dość szeroko, w zależności od podłoża, gliny i kamieni tak,
aby w momencie ukazania się wody wypływającej z głębi ziemi, pogłębić
i oczyścić dno. Następnie bezpiecznie rozpoczynano trwałą obmurówkę
boków studni, na szerokość i wysokość, zapewniającą swobodę ruchów
studniarzowi.
Na powierzchni każdą studnię zabezpieczano przed dziećmi,
zwierzętami i ptactwem drewnianą obudową w kształcie kwadratu. Nad nią
stawiano daszek, w którym znajdował się otwór do czerpania wody przy
pomocy żurawia, najpierw drewnianym wiadrem, później ocynkowanym.
W latach późniejszych, w niektórych zagrodach, żurawie zastąpiono
zamonto-wanym pod daszkiem mechanizmem - kołowrotkiem na korbę.
Przez kręcenie, wiadro na linie lub łańcuchu nabierało wodę, co było dużym
ułatwieniem dla mieszkańców. Niektórzy gospodarze przy studni stawiali
żłoby, które służyły do pojenia koni, bydła, owiec gęsi i kaczek, a nawet
niewielkiego prania odzieży.
Wyrób sznurów, lin i postronków Rzemiosło potrzebne człowiekowi
głównie do ujarzmiania zwierząt hodowlanych i mocowania ładunków.
Sytuacja życiowa wymusiła wynalezienie sznura. Sznury, powrozy, liny
i postronki miały duże zastosowanie w każdym gospodarstwie. Do ich
produkcji wykorzystywano nici lniane lub konopne. Przyrząd do kręcenia
sznurów stanowiły dwie mocne dziurawki z czterema pokrętłami. Jedna do
mocowania stałego, a druga ruchoma, do kręcenia naciągniętych na pokrętła
nici lnianych lub konopnych.
Używano dwukołowego wózka z pokrętłem i deską do obciążenia,
aby nici rozciągnięte na pokrętłach, pomiędzy dziurawką stałą a wózkiem,
były dobrze naciągnięte. Przed ich skręcaniem, przy pokrętle na wózku,
należy założyć krzyżak, aby rozdzielić pasma nici w celu ich dobrego
skręcenia. Skręcanie powinno odbywać się przy odpowiednim obciążeniu
wózka, na sztywno. Po mocnym skręceniu nici z założonym krzyżakiem
i kręceniem korbą w odwrotną stronę, regulowało się twardość zwoju sznura.
Każdy sznur, niezależnie od długości, mógł być użytkowany długo, pod
warunkiem, że został dobrze wykończony na obu końcach i zabezpieczony
przed rozwijaniem i strzępieniem.
Masarstwo Na małą skalę przemysłową rozwinęło się w latach
międzywojennych. Dotąd prowadzono ubój zwierząt tylko na mięso, słoninę
i sadło. Słoninę i sadło, według dawnej receptury, przygotowywano
i przechowywano konserwując solą i poddając wędzeniu. Bez żadnych
konserwantów, poza solą, czosnkiem, dymem i pokrzywą. Te naturalne
składniki zapewniały, że mięso i jego wyroby mogły być przechowywane
przez dłuższy czas. Inne masarskie wyroby pojawiły się na łemkowskich
stołach dopiero przed drugą wojną światową i to na małą skalę za wyjątkiem
ośrodków hodowlanych, jak Rychwałd (Owczary), gdzie odbywał się skup
owiec oraz ubój dla potrzeb wojska i na sprzedaż rynkową, na jarmarki.
Pszczelarstwo W Karpatach pszczelarstwo znane było od wieków.
Początkowo miód wybierano ze starych barci. Później, w niektórych niżej
położonych wsiach, pojawili się pszczelarze - amatorzy oraz hodowcy rodzin
pszczelich - uli, ale aż w okresie międzywojennym. Na bazie uli barcianych,
bardzo nieliczni wykonywali ule własnym sposobem, ale na małą skalę,
ponieważ w warunkach górskich, z powodu długich i mroźnych, trwających
do 5 miesięcy zim, nie można było utrzymać rodzin pszczelich bez
dokarmiania. Amatorów pszczelarstwa można było spotkać na niżej
położonych terenach, koło miast, gdzie mrozy i śniegi były lżejsze, a okres
zimowy, nawet o miesiąc lub dwa, krótszy.
Furmani, drwale i tartaki We wszystkich wsiach i gospodarstwach,
znajdujących się w pobliżu lasów magnackich, gromadzkich
i chłopskich, każdy gospodarz miał styczność z lasem. Niektórzy pracowali
w nim na codziennie. Inni, co najmniej kilka razy w roku, szczególnie jeśli
potrzebne było drzewo na sprzedaż. Większość gospodarzy w ten sposób
ratowało los swoich rodzin przed brakiem soli, nafty, zapałek, skór, tytoniu,
a nawet przed głodem i biedą, które dosyć często zagrażały ich rodzinom.
We wsiach byli furmani, którzy obok rolnictwa i hodowli zajmowali
się sezonowo ścinką i zwózką drzewa z lasów państwowych. Na szerszą
skalę taką działalność mogli prowadzić gospodarze, właściciele koni,
którymi łatwiej i szybciej wykonywano wszelkie prace gospodarskie -
pociągowe. Dodatkowa praca przy zwózce drzewa z lasów do tartaków
poprawiała byt rodziny. W latach międzywojennych niektórzy furmani,
posiadając jednego konia, w niektórych wsiach było ich coraz więcej,
dobrym wozem lub saniami po skończonych pracach polowych, pracowali
w lesie. Najczęściej, poprzez sprzęganie się z innym gospodarzem, jechali do
lasu, gdzie oznakowano drzewa do ścinki. W lasach pracowali drwale,
którzy nie posiadali koni. Ich praca polegała na ścinaniu wyznaczonych
drzew, obcinaniu gałęzi i wierzchołków oraz, w dozwolonych okresach,
korowaniu drzew.
Dorodne buki, jodły lub świerki po ścięciu oczyszczali z gałęzi,
a następnie konie, przyczepione do wierzchołka ściętego drzewa, ściągały je
na polanę lub drogę. Pod lasem odwracano drzewo pniem do przodu
i ładowano na dwie osie, aby zawieźć do tartaku lub do miasta. Dawniej
w lasach górskich nie zwożono drzewa z lasu wozem lub saniami. Dużo
łatwiejsze i prostsze były etapowe prace: ścinka drzewa, obcinanie gałęzi
i wierzchołka oraz zdjęcie kory. Wyciąganie drzewa z lasu w górach było
łatwiejsze i bezpieczniejsze dla koni i furmana przez jego odwrócenie
wierzchołkiem, a potem spychanie końmi od czoła (tyłu) w kierunku
wyznaczonego miejsca na dole.
Po śniegu i zamarzniętej ziemi drzewo spychane w taki sposób,
ślizgając się, trafiało nawet na polanę pod lasem, skąd po odwróceniu,
ładowane było na sanie i ciągnięte smykiem do tartaku. Po dostarczeniu
następował odbiór i zapłata za transport, jeśli dostarczano drzewo
z własnego lasu, wtedy w tartaku dostawcy płacono za dostarczone drzewo
według jego klasy oraz za transport. Natomiast gospodarze nie posiadający
koni, decydowali się na zwózkę własnego drzewa wołami lub krowami.
Jednak zwożono mniejsze w rozmiarach, aby słabiej ciągnące bydło
dowiozło je do najbliższego tartaku. W ciągu jednego dnia ścinano
i sprawiano kilka drzew. Drzewo do tartaków zwożono w wolnych chwilach
lub, jeśli w tartakach brakowało drzewa, do przerobu. Początkowo tartaki
zakładano w miastach: Nowym Sączu, Grybowie, dwa w Gorlicach,
Żmigrodzie, Dukli, a po pierwszej wojnie światowej powstawały
w miejscowościach położonych w pobliżu lasów, np.: w Barwinku,
Myscowej, Krempnej, Nieznajowej, Czarnem, Uściu Ruskim, Dragoszowie,
Tyliczu, Polanach oraz innych. Bliżej położone, w początkowych latach
cieszyły się wielkim powodzeniem u miejscowych gospodarzy i właścicieli
lasów państwowych. Najbardziej na nich skorzystali właściciele, ale również
gospodarze z okolicznych wsi, mogąc sprzedać drzewo na miejscu. Także
wielu młodych mężczyzn znajdowało w nich zatrudnienie.
Oprócz kilku w roku wypraw do lasu po drzewo na sprzedaż, trzeba
było zwozić drzewo na opał, do gotowania posiłków. Najwięcej na zimę,
kiedy trzeba było dowieźć kilka drzew więcej dla ogrzewania izb na pięć
miesięcy. W lesie wielu mieszkańców łemkowskich wsi miało zatrudnienie
przez cały rok. Drewno z tartaków trafiało również na potrzeby przemysłu
meblarskiego w kraju i zagranicą.
Muzykanci Dawniej na Łemkowynie muzykantami (hudakami)
byli Cyganie. W skład cygańskiej orkiestry wchodziły pierwsze i drugie
skrzypce oraz wiolonczela (basy). Z czasem, do zespołów dołączali również
Łemkowie, by uczyć się grania. Zdarzało się to bardzo rzadko, ponieważ
razem trudno było się zgrać i dogadać. Cyganie mieli swoje twarde zasady
muzyczne. W łemkowskich wsiach coraz częściej grali swoi muzycy. Słabsi
muzycznie, ale dobrze śpiewający, przy wsparciu piszczałek, trąbek własnej
roboty i grzebieni, dla rozrywki i zabawy, "rympolili" na swoją nutę. Na
wesela i zabawy towarzyskie najmowano nadal Cyganów.
W okresie międzywojennym coraz częściej powstawały nowe
zespoły muzyczne, romsko - łemkowskie, w których Cyganie grali na
skrzypcach i basach, a Łemkowie również na skrzypcach oraz klarnetach,
trąbkach, bębnach i akordeonach. Tego typu zespoły muzyczne można było
wynająć na co trzeciej lub czwartej wsi.
Sklepy - handel W historii wiejskich sklepów pierwszymi były
karczmy prowadzone przez rodziny żydowskie. W karczmach można było
kupić najpotrzebniejsze towary: sól, cukier, cukierki, tytoń, zapałki, naftę
oraz wódkę. Dobrą stroną takiego handlu była możliwość wymiany
w rozliczeniach: jaj, drobiu, skór, grzybów i owoców leśnych. Inną sprawą
było to, że w tych wsiach nie było żadnej konkurencji, a nikt z gospodarzy
nie znał się na potrzebach rynku.
Przemysł wiejski O przemyśle wiejskim w Karpatach można
pisać z wielkim szacunkiem, biorąc pod uwagę rolę, jaką spełniał w życiu
ludności. Nasi przodkowie, dla utrzymywania rodzin i gospodarstw, musieli
sami uczyć się i doskonalić różną wytwórczość, a najbardziej, spożywczą
i odzieżową. Obydwie rozwijały się przez długie wieki, aż do wysiedlenia.
Przemysł wiejski oparty był w całości na ciężkiej i prymitywnej pracy oraz
doświadczeniu, przekazywanym z pokolenia na pokolenie w oparciu o tak
zwane samouctwo. Jak wiemy, gospodarskie rodziny znały się na rzemiośle
w każdym zawodzie oraz produkcji i przetwórstwie pochodzenia
roślinnego i zwierzęcego, nawet na skalę przemysłową. W ramach
przemysłu wiejskiego na Łemkowynie produkowano:
1. Z mleka krowiego pełnowartościowy ser, masło oraz serwatkę
(żentycę).
2. Z mleka owczego bryndzę owczą bez żadnych konserwantów
3. W żarnach wszystkie zboża mielono na mąkę razową: pszenną,
żytnią, jęczmienną, owsianą, orkiszową oraz kaszę jęczmienną lub gryczaną.
4. Z otrzymywanej mąki wypiekano własny chleb razowy: żytni,
jęczmienny, a najczęściej mieszany, żytnio - jęczmienno - owsiany, rzadziej
z dodatkiem mąki pszennej.
5. Z mąki pszennej, żytniej i jęczmiennej lub mieszanej produkowano
tzw. "rizankę" - makaron oraz pierogi z serem, mięsem, kapustą
i grzybami.
6. W stępach (moździerzach) z jęczmienia produkowano pęcaki.
7. Z nasienia lnu produkowano czysty i bardzo dobry - pachnący
olej lniany oraz makuchy lniane.
8. Ze słomy lnianej otrzymywano płótno szare i parciane oraz
dywaniki.
9. W wyniku bielenia uzyskiwano płótno białe, z którego szyto
odzież roboczą, świąteczną, obrusy, ręczniki i prześcieradła, itp.
10. Poprzez gręplowanie, przędzenie i tkanie wełny powstawało
płótno wełniane, które w foluszu przetwarzano na sukno.
11. Z nici wełnianych wyplatano swetry, pończochy, skarpety
i rękawice.
12. Z bielonego płótna i sukna szyto odzież żeńską: koszule
(opliczata), podołki, spódnice, gorsety, chustki i huńki oraz męską: koszule,
kalesony, spodnie, kamizelki, chołosznie, hunie, czuhy.
13. Z nici lnianych i konopnych kręcono sznury, postronki, powrozy
i liny.
14. Wykonywano gonty drewniane na pokrycia domów, stajen,
stodół oraz obiektów sakralnych.
15. Szyto i wyszywano kożuszki damskie oraz męskie, także
kierpce.
Wszystkie wymienione wyroby wytwarzano w jednym, a najwyżej,
dwóch gospodarstwach, kiedy tkanie płótna, folusz sukna, szycie odzieży
czy kożuchów wykonywano często poza własną zagrodą.
Ciąg dalszy nastąpi...
Tytuły następnych rozdziałów
7. Łemkowyna w drugiej wojnie światowej 1939-1945
a) Okupacja
b) Zielona granica
c) Ruch oporu
d) Kontyngenty
e) Udział Łemków w zakończ. II wojny światowej 1944-45
8. Nieodwracalne tragedie po II wojnie światowej
a) Przesiedlenia na Wschód w latach 1940 i 1945-46
b) Akcja "Wisła" 1947 r. i jej skutki
c) Łemkowie ofiarami COP w Jaworznie
d) Życie na wygnaniu 1947 - 1956
9. Ratowanie tożsamości narodowej po 1956 r.
a) Powroty, organiz. społeczne, zespoły artystyczne,
b) Organiz. społeczne, Watry, szkolnictwo
10. Łemkowyna po 60 latach - jej rozwój i zniszczenia
a) Wykaz nieistniejących wsi
b) Kącik łemkowskich dziejów i ciekawostek
11. Asymilacja
12. Zakończenie
13. Bibliografia - źródła
Chmury i słońce nad Łemkowyną - część I-sza
Chmury i słońce nad Łemkowyną - część II-ga
beskid-niski.pl na Facebooku
|
|
|
3766 Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
|