|
Adam Barna
"Chmury i słońce
nad Łemkowyną"
"Choć rozproszyli nas od Odry do Donu, to zawsze
pragniemy wracać do swojego domu"
CZĘŚĆ II-ga
4. Ustrój feudalny i jego skutki
a. Pańszczyzna
W XIII wieku ziemie zachodnich i środkowych Karpat spod panowania
czeskiego znalazły się pod panowaniem książąt i królów polskich.
Z kronik dowiadujemy się, że zarówno pod panowaniem królów czeskich,
jak i władców Polski, ludności chłopska była bardzo uzależniona od ich
właścicieli, rezydujących w pobliskich miastach. Porządek świata, opierający
się na systemie feudalnym tworzyły głównie dwie warstwy społeczne:
posiadacze ziemscy i, stanowiący około 90%, poddani chłopi.
Porównując z poprzednią epoką, życie średniowiecznego chłopa było
trochę lżejsze od niewolnika w starożytnych imperiach. Uzależnionego od
swego pana, każdego chłopa i jego rodzinę obowiązywały powinności
pańszczyźniane. Musiał pracować na polach i w lasach właściciela
ziemskiego nawet 5-6 dni w tygodniu, pod nadzorem dozorcy uzbrojonego
w pałkę, która spadała na jego plecy podczas wykonywania pracy,
najczęściej uważanej za mało efektywną. Feudał w każdej chwili mógł
sprzedać go lub kupić, zakuć w kajdany lub osadzić we własnym więzieniu -
ciemnych lochach. Sytuacja życiowa chłopów, pod każdym względem,
stanowiących własność posiadaczy ziemskich - magnatów, hrabiów, szlachty
i biskupów była więc nieciekawa. Za możliwość uprawiania swego poletka
na prawach dzierżawnych płacili wysokie podatki, daniny lub arendy. Przy
robotach sezonowych, np. w okresie żniw pracowano oddając dziesiąty
snopek zboża, albo pracowano za dziesiaty snopek od czego zapłatę nazywano
"dziesięciną".
Równocześnie z przyłączeniem północnych terenów Karpat do
Polski, warunki bytowe w osadach rusińskich uległy pogorszeniu, co
głównie, spowodowane było zależnością pańszczyźnianą. Król większą
część swych dóbr, ziemie i lasy rozdawał wiernemu rycerstwu i Kościołowi,
w wyniku czego, nastąpił wyzysk i ucisk społeczny, który niezadługo
przekształcił się w ucisk narodowo-religijny. Na terenach północnych
Karpat, zamieszkiwanych w większości przez ludność rusińską, podział dóbr
królewskich w liczbach i procentach według dr Krystyny Pieradzkiej, bez
ziem leskich i sanockich, przedstawiał się następująco:
- magnaci i szlachta 60 wsi 42.3%
- biskupstwo muszyńskie i przemyskie 46 wsi 32.4%
- starostwa: Grybów, Biecz, Osiek 31 wsi 21.8%
- nieokreślone 4 wsie 2.8%
- klasztorne 1 wieś 0.7%
Chłopi zobowiązani byli także do regulowania różnych opłat, danin
pieniężnych oraz w naturze. Ostatnią formę zapłaty stanowiły: bydło, owce,
kury, gęsi, jaja, len, wełna i inne regionalne produkty oraz usługi. Często
poddany chłop dla swego pana był niewiele więcej warty od zwierzęcia.
Znęcanie się, a często jego zabicie, uchodziło właścicielom bezkarnie.
Pewien szlachcic w liście radził: "poddanych należy traktować jak bydło,
a nie ludzi". Panowie oraz szlachta stosowali bardzo surowe kary w stosunku
do poddanych za najmniejsze przewinienia, a nawet karali niewinnych.
Chłosta, zakuwanie w dyby, zamykanie w ciemnych lochach, doprowadzające
do utraty zdrowia i życia poddanej ludności, były dość powszechne.
Chłop za wydzielone poletko gruntu musiał płacić daninę w gotówce,
naturze, lub na odrobek. Pan, zwykle potrzebujący pieniędzy na wyprawy
wojenne, uposażenie rodziny oraz utrzymanie własnego dworu, obarczał
poddanych coraz większymi sumami. Wobec takiej sytuacji, chłopskie
rodziny żyły w ogromnej biedzie. Dodatkowe nieszczęścia niosły za sobą
klęski: wojny, głód i choroby zakaźne, którym nie mógł zaradzić poziom
wiedzy medycznej, ani dostępne wieśniakom znachorstwo. Śmiertelność
w tamtych czasach była bardzo wysoka. Najczęściej głód i brak higieny były
przyczyną epidemii czerwonki, ospy - hiszpanki, tyfusu, a nawet cholery.
W drugiej połowie XVIII wieku na Łemkowynie kilka kolejnych lat bardzo
słabych urodzajów sprawiło, że zapanował głód. Dodatkowo, długie i ostre
zimy wpłynęły na wybuch epidemii cholery.
Tylko w dwóch wsiach: Koniecznej i Zdyni zmarło 247 osób.
W obawie przed rozprzestrzenianiem się zarazy, za wsiami powstawały
wydzielone cmentarze choleryczne, gdzie grzebano zmarłych.
W 1359 roku król Kazimierz Wielki oddał w posiadanie rycerzowi
Janowi Gładyszowi pola i lasy położone nad rzeką Zdynią, gdzie założono
wsie Zdynię, Ług, Wirchne oraz osadę nazwaną od nazwiska właściciela,
Gładyszowem. Później, dobra te stały się własnością rodu Wielopolskich.
Poddany chłop nie miał żadnej ochrony ze strony dworu, a bywało,
że także ze strony urzędów i sądów. Często "sprawiedliwość" była po stronie
pana, ponieważ sędziowie byli pochodzenia szlacheckiego. Z czasem
nieludzkie traktowanie, ucisk, gwałty i wyzysk przekroczyły granicę
wszelkiej wytrzymałości, co doprowadziło do buntów poddaństwa.
Zamki obronne zbudowane z kamienia w niedostępnych miejscach, na
skałach, wzgórzach, często otoczone wodą. Po północnej stronie Karpat
powstały w Czorsztynie, Nowym Sączu, Grybowie, Bieczu, Ropie, Siarach,
Żmigrodzie, Dukli, Krośnie, Sanoku i innych. Niewiele z nich zachowało się
do czasów współczesnych w przeciwieństwie do podobnych zamków po
stronie słowackiej. Na wiele lat połączone wspólną historią. Od rozbioru
Polski w 1772 roku do zakończenia pierwszej wojny światowej w 1918 roku,
przez 146 lat, Rusinów i Łemków - między południową i północną stroną
Karpat nie dzieliła żadna granica. Zamki i ich ruiny były miejscem
wspólnych wypraw i zbójnickich kryjówek w czasach bardzo popularnego
w Karpatach zbójnictwa.
Do niedoli ludności rusińskiej przyczyniły się również często występujące
klęski żywiołowe. Wielkie, niszczące wszystko, co napotykało po
drodze ulewy oraz ostre, mroźne i długie zimy, powodujące zaburzenia
okresu wegetacji, będące przyczyną nieurodzajów. Brak żywności i paszy
sprowadzał głód i biedę oraz z nimi związane choroby i epidemie, nie tylko
wśród ludzi, nawet owiec i bydła. Bywało, że nieurodzaje, trwające kilka
kolejnych lat, doprowadzały do spadku hodowli bydła, a tym samym, głodu.
Ze starych kronik dowiadujemy się, że w 1788 roku na Łemkowynie
wypadł kolejny rok wielkiego nieurodzaju. Nieznacznej pomocy udzieliły
władze Austro-Węgier. Wówczas wybudowano słynną "cesarkę", drogę
wiodącą z Bardejowa do Gorlic przez Konieczną, Gładyszów, Magurę.
Austriacy za pracę przy jej budowie płacili Rusinom mąką i zbożem.
Podobno, w tym samym czasie, na podobnych zasadach, wybudowano
również drogę z Bardejowa do Żmigrodu przez Grab i Krempną, a także
drogę Cigelka - Izby.
b. Zbójnicy
W wyniku wyzysku i ucisku pańszczyźnianego w XVI-XVII
stuleciach kurczyły się gospodarstwa chłopskie, a zwiększała liczba rodzin
małorolnych i bezrolnych. Represje wobec poddanych chłopów doprowadzały
do tego, że zdesperowani, wraz z rodzinami opuszczali wsie, kryjąc się
w górach i lasach. Mieszkali w szałasach lub pieczarach prowadząc żywot
zbiegłych chłopów - zbójników. Zbójnictwo najbardziej rozpowszechnione
było na górskich terenach, oddalonych od osad miejskich, skąd uzbrojone
grupy napadały na pańskie dwory i przejeżdżające karawany kupców. Noże,
siekiery, topory, kosy, widły - kiedyś narzędzia gospodarskie, zabrane ze
sobą, były pierwszą bronią zbójników. Później, wyposażenie w broń
poszerzyło się o zdobyte w potyczkach z oddziałami zbrojnymi pistolety,
muszkiety i włócznie.
Prawo szlacheckie nakładało surowe kary wobec chłopów - zbójników
oraz tych, którzy służyli pomocą i schronieniem "buntownikom".
Jednak społeczność wiejska nie uważała zbójników za przestępców, lecz
obrońców i wybawicieli krzywd doznawanych od właścicieli ziemskich.
Wśród górali na Podhalu najpopularniejszym zbójnikiem był Janosik, który
bronił i pomagał biednej i gnębionej przez panów ludności wiejskiej.
Historycy polscy, m.in. M. Steliński i S.Temberski byli zdania, że
czescy i rusińscy zbójnicy już od 1434 roku organizowali swoje oddziały
w zamku czorsztyńskim i stamtąd napadali na pańskie dwory. Nie
wspomnieli jednak o tym, że były one formą odwetu za wszelką
niesprawiedliwość poddanych: całotygodniową pracę na folwarkach,
wysokie daniny, podatki i arendy oraz tortury i więzienie w lochach.
Z czasem przybrały rozmiary ruchu o charkterze społecznym.
W drugiej połowie XVI wieku, w całych Karpatach zbójnictwo
rozwinęło się na dobre, przez co, król Zygmunt III w 1600 roku, w obawie
przed szerzącym się oporem i buntami poddanych wydał nowosądeckiemu
staroście nakaz bezwzględnego rozprawiania się ze zbójnikami oraz
strzeżenia dróg południowych, prowadzących na Węgry, aby stamtąd nie
nadeszła pomoc zbrojna tamtejszych zbójników. W okolicach Rymanowa
znany był oddział niejakiego Łanka z Terścianej, do którego należeli Ilko
i Semko z Tylawy, Klimec i Drymak ze Skwirtnego, Jacko Watral
z Regetowa, Wasyl Pawluszczak i Wasko Szeroki ze Smerekowca, Dańko
z Hańczowej, Duda i Hnat z Blechnarki oraz inni chłopi z pobliskich i dalej
położonych wsi. W 1611 roku rada miasteczka Jaśliska k. Dukli przyjęła
i ogłosiła ustawę: "By Rusinom - ludziom greckiej wiary nie było wolno osiedlać
się w mieście", o czym dowiadujemy się w książce A. Ossendowskiego
pt. Karpaty i Podkarpacie. Ruch zbójnicki na Łemkowszczyźnie najbardziej
rozwinął się w drugiej połowie XVII wieku. W tamtych czasach znane były
oddziały Wasyla Bajusa z Leszczyn i Michała Kwoczki z Gładyszowa.
Działające wspólnie i z osobna były postrachem okolicznych
dworów, m.in. w Ropie, Siarach, Dukli, Jaśliskach i Sanoku.
W 1647 roku krakowski biskup Piotr Gębicki wysłał do Muszyny,
stolicy dóbr należących do tzw. "klucza muszyńskiego" będącego własnością
biskupów krakowskich swoich urzędników - harników, aby "wejrzeli
w defekta i rządy tego Klucza, dlaczego dyscyplina militaris zaniedbana
była?". Chodziło o to, że władze Klucza muszyńskiego nie mogły sobie
poradzić z łemkowskimi zbójnikami, coraz częściej występującymi
w obronie uciśnionych ludzi. W tym samym roku, w Muszynie, przez śmierć
na kole uśmiercono zbójnika Wasyla Petrowskiego ze Słowacji, a jego syna
Stefana poddano śmiertelnemu ćwiartowaniu na kole straceńców.
Dwa lata później, w 1649 roku władze Starego Sącza na utrzymanie
straży obronnej, tzw. harników przed zbójnikami przeznaczyli znaczącą na
tamte czasy sumę 3750 złotych. W tym też roku, w Muszynie w wielkich
męczarniach stracony został Andrzej Kwoczka, który wyznał że: "dotąd nie
przestaną zbójnikować, dopóty nie wykorzenią gwardię muszyńskiego
starosty - harników - utworzoną do likwidacji rusińskich zbójników".
Najbardziej znanymi oddziałami na Łemkowynie były oddziały
słynnego Andrzeja Sawki ze Słowacji i Wasyla Czepca z Grybowa
napadających na dwory w Ropie, Żmigrodzie, Rogach k. Dukli. W 1651
roku obydwaj zbójnicy pomagali Kostce Napierskiemu w powstaniu
chłopskim na Podhalu przeciw uciskowi pańszczyźnianemu. Tuż po jego
upadku, w Czorsztynie złapanych tam powstańców uwięziono i, ku
przestrodze okolicznej i niezadowolonej ludności wiejskiej, zgładzono
w Nowym Sączu, Bieczu, Rymanowie, Sanoku i innych miastach, wokół
których działały oddziały zbójników.
Ludność wiejska ratując się przed prześladowaniami, uciekała
w góry do zbójników lub przenosiła się na południową stronę Karpat, na
Węgry. Z tego powodu, niektóre rusińskie wsie, całkowicie pustoszały lub
znacznie się przerzedziły. Po schwytaniu i rozprawie sądowej w Muszynie
w 1653 roku wydano wyrok śmierci przez ćwiartowanie zbójnika Romana
z Krzyżówki k. Krynicy. W tym samym roku sądzony był również
w Muszynie Fedor Seńczak, który wyznał: "Szesnaście lat zajmuję się
zbójnictwem, w obronie sprawiedliwości biednych ludzi. W potyczkach
z harnikami w 1653 r. nie żałowałem swego życia. Mnie rannego Sawko
zawiózł w swoje bezpieczne miejsce, kupił maści w Bardejowie i wyleczył
moją ranę.
Z wyroku sądowego Fedora Seńczaka opartego na dobrowolnych
zeznaniach i w czasie tortur ustalono, że oskarżony nocną porą przychodził
do mieszkań i ludzi odzierał, ale ich nie zabijał. Podczas łapanki przez
harników, aby żywego go nie złapali sam nożem się okaleczył, ale nie
śmiertelnie. Uchwalono jednogłośnie, że za takie wybryki i swoje
samobójstwo został wbity na pal, wyrok wykonano w miejscu
odosobnionym w pobliżu Muszyny 22 grudzień 1654 r.".
Oddziały Sawki, Czepca i Bajusa często się jednoczyły. Przyłączały
się do nich mniejsze lub większe grupy z innych wsi (Łabowej, Boguszy
i innych). W wyniku potyczek z harnikami schwytano kilku zbójników.
Wśród nich znalazł się Bajus, którego zgładzono w Preszowie na Słowacji
w 1654 roku. Tego samego roku, chłopi uzbrojeni w kosy, widły i siekiery
napadli na klasztor w Kamiennej. Rok później, prawie trzy tysiące chłopów
polskich i rusińskich wdarło się do zamku w Nowym Sączu, gdzie rozbili
składy królewskie, zabierając z nich towary i pieniądze, które podzielili
pomiędzy sobą i biednymi ludźmi.
W połowie 1657 roku szlachta zażądała pomocy oddziałów wojska,
z którymi ruszyła w okolice Kamienicy, gdzie wówczas przebywał oddział
słynnego Sawki. Tam wojsko okrążyło wieś. Część oddziału przedarła się
przez okrążenie i uratowała schronieniem w leśnej gęstwinie. Niestety,
ośmiu zbójników wpadło w ręce żołnierzy. Poddani okrutnym torturom,
zostali później straceni. Od tej pory ślad zaginął po zbójniku Sawce i jego
oddziale.
W 1659 roku król Jan Kazimierz na cztery lata zwolnił miasto
Grybów od wszystkich danin i podatków z powodu zbójnickiej działalności
oddziału Wasyla Czepca. W 1668 roku sąd w Muszynie skazał Iwana
Fedorczaka z Klimkówki na karę śmierci przez ścięcie głowy, co w tamtych
czasach uznawano za najłagodniejszy sposób uśmiercania skazanych.
Pół wieku później, w 1718 roku na rusińskich wsiach, wchodzących
wtedy w skład dużego powiatu bieckiego, stało wiele wolnych i opuszczonych
gospodarstw. Krystyna Pieradzka w wydanej w 1939 roku książce "Na
szlakach Łemkowszczyzny" pisze: "Piętnastu sołtysów ogromnego wówczas
starostwa bieckiego powiadomiło władze powiatowe, że w ich wioskach
zasiedlonych jest tylko 44 gospodarstw. Opuszczonych wtedy było aż 206
gospodarstw, które zarastały krzakami i lasami".
Na ile znane mi były wspomniane tereny, wśród tych, po części
"osieroconych" wsi, licząc od wschodniej granicy powiatu, mogły to być
wioski: Ciechania, Żydowskie, Ożenna, Wyszowatka, Długie, Radocyna,
Lipna, Czarne, Nieznajowa, Rozstajne, Swierżowa Ruska, Wołowiec,
Banica, Krzywa i Jasionka. Niewykluczone, że były one częściowo
opuszczone w wyniku biedy, spowodowanej nałożeniem wysokich
podatków pańszczyźnianych. Oddalone o 25-40 kilometrów od miast, wśród
rozległych i gęstych lasów bukowych oraz jodłowych, gdzie deszcze i śniegi
sprawiały, że tamtejsze drogi stawały się niedostępne, były odcięte od szerokiego
świata.
W tym samym rejonie z podobną sytuacją spotykamy się XXI wieku,
gdzie z książki Jerzego Starzyńskiego pt.: "Szlakiem nieistniejących wsi
łemkowskich" z 2006 r.dowiadujemy się o czterdziestu kilku wsiach przed
drugą wojną światową tętniących życiem wielu setek rodzin. Dziś istnieje
tam tylko wielka zielona pustynia, o czym w rozdziale 10.
c. Konfederaci na Łemkowynie 1768-1770
W historii Rusinów żyjących na pograniczu ze Słowacją,
w Beskidzie Niskim, od Łupkowa do Muszynki, lata 1768-1770, okres
pobytu konfederatów barskich przyniosły wiele szkód. W pamięci ludzkiej
pozostawiły niechlubne, a nawet tragiczne wspomnienia, kiedy po wsiach
pogranicza rusińskiego, kosztem biednej ludności stacjonowały powstańcze
oddziały polskiej szlachty. W powojennych źródłach niewiele można
znaleźć takich materiałów o poczynaniach konfederatów na Łemkowynie.
Więcej dowiadujemy się z przekazów zachowanych w pamięci mieszkańców
Karpat.
Konfederaci najbardziej dali się we znaki w miejscowościach
położonych na przełęczach górskich Beskidu Niskiego: Barwinku, Grabiu,
Koniecznej, Wysowej, Hańczowej, Bielicznej, Izbach i Muszynce. Dzięki
przełęczom, wojska konfederackie miały kontakt z kwaterą główną wojsk
generała Kazimierza Pułaskiego stacjonującego we wsi Gabołtow na
Słowacji. Sto lat później ukazała się książka ks. Włodzimierza Chylaka
(1843-1893 r.) "Szubieniczny Wierch", z której dowiadujemy się o pobycie
konfederatów w Izbach:
"Izby położone są w środkowej części Beskidu Niskiego, a pola
i lasy tej wioski łączą się z polami i lasami słowackiej wioski Friczka. Ta
wspólna granica polsko - słowacka ciągnie się grzbietem największej w tej
okolicy góry Lackowej. Górę tą okrążają cztery wioski, Izby i Bieliczna po
stronie polskiej i Cigełka z Friczką po stronie słowackiej. Góra Lackowa
wysoka na 997 m.n.p.m. w kształcie wielkiego stożka, w formie jakby
dawnego i wygasłego wulkanu obrośniętego dookoła pięknym zielonym
lasem. Z tej góry w pogodny dzień widoczne są pobliskie wioski okrążone
pięknie zalesionymi pasmami górskimi, a od zachodu widoczne są nawet
dalekie góry Tatry. Od zachodniej strony góry Lackowa nad małym potokiem
zauważalny jest podwyższony teren doliny, okopany zarośniętym rowem.
Można przypuszczać, że miejsce to nie jest dziełem przyrody, lecz dziełem
rąk ludzkich. W istocie jest to miejsce po dawnym obozie konfede-ratów
barskich, jaki znalazł sobie schronienie akurat w okolicy wioski Izby".
Po śmierci króla Augusta III w kraju utworzyły się dwa silnie
zwalczające się stronnictwa: konserwatywna partia wielkiego hetmana Jana
Klemensa Branickiego, wierna katolickim wartościom, oparta na polskiej,
szlacheckiej tradycji. Przyłączyli się do niej magnaci Potocki i Radziwiłł.
Druga, powstała pod przewodnictwem Familii Czartoryskich, domagającej
się wielkich reform w osłabionym wewnętrznie kraju, a popieranej przez
ościenne mocarstwa, prawosławną Rosję i protestanckie Prusy. Brak jednomyślności
wśród magnaterii w Rzeczypospolitej, kierującej się głównie
własnymi interesami w obsadzeniu tronu polskiego, otworzył furtkę
zaborcom. W maju 1764 roku przed elekcją zwołano w Warszawie sejm
konwokacyjny.
W wyniku wielu zabiegów, skutecznej agitacji oraz obecności
siedmiotysięcznej armii rosyjskiej zwyciężyła Familia Czartoryskich i we
wrześniu królem Polski wybrano ich kandydata, Stanisława Poniatowskiego.
Elekcja nie przyniosła w kraju spodziewanego spokoju. Z powodu przejęcia
władzy przez Familię Czartoryskich, popieraną przez Katarzynę II, dążącą
do równouprawnienia innowierców, co głównie przyczyniło się do wybuchu
walk na tle narodowo-religijnym. W 1767 roku, dla poparcia partii Czartoryskich,
granice państwa przekroczył czterdziestotysięczny oddział wojsk
rosyjskich. Czwartą część mieszkańców kraju stanowili wyznawcy wschodniego
obrządku, którzy widząc poparcie Rosji, zaczęli domagać się praw na
równi z katolikami. W lutym 1768 roku został podpisany pakt pomiędzy
Polską a Rosją, w którym Rosja zobowiązała się utrzymywać porządek
w Rzeczypospolitej. Wówczas szlachta i duchowieństwo katolickie
zaprotesto-wały głośno, jakoby innowiercy deptały ich wiarę. W odpowiedzi
na podpi-sanie paktu, w kraju rozpoczął się wielki bunt pod hasłem: "Za
wiarę i swobodę". Jednak pojęcie "swobody", jak dawniej, dotyczyło
wyłącznie możnej szlachty i magnatów. Ci, nadal trzymając swoich
poddanych w pańszczyźnianym jarzmie, gnębiąc, znęcając się i postępując
z nimi nieludzko, walczyli za wiarę, wolność i swobodę.
Dnia 29 lutego 1768 roku w miasteczku Bar na Podolu buntownicy
zawiązali konfederację jako protest przeciwko królowi i protektoratowi
Rosji. Oddziały konfederatów barskich powstały i działały w Galicji.
Bezradny król zwrócił się prośbą do carycy Katarzyny o pomoc w zaprowadzeniu
porządku w kraju. Dość szybko wojska rosyjskie wyparły główne siły
konfederatów z Podola i Galicji na tereny Małopolski. W ten sposób
rozproszone oddziały znalazły się na pograniczu ziem cesarstwa austriackiego.
Wiedeń obawiając się, że Polska wkrótce stanie się łupem Rosji
a wtedy Austria będzie miała silnego i groźnego sąsiada pod bokiem,
zezwalał na czasowy pobyt konfederatów na podległych sobie karpackich
terenach. Wojska rosyjskie najdalej mogły sięgać tylko do granicy, gdyż jej
przekro-czenie mogło doprowadzić do niepożądanej wojny z Austrią.
Pomijając zachowanie konfederatów wobec ludności cywilnej, ich
ulokowanie się na Łemkowynie w ówczesnej sytuacji, pod względem
strategicznym, było jednym z najlepszych rozwiązań. Stacjonując na
pograniczu państwa, w razie ataku nieprzyjaciela, wystarczyło przejść kilka
kroków, by czuć się bezpiecznym. Po rozbiciu głównych sił konfederackich,
mniejsze oddziały na obszarze Karpat oczekiwały na decyzje przebywającego
na Słowacji dowództwa. Jeden z większych oddziałów pod dowództwem
Byrżyńskiego ulokował się taborem nad Izbami w lasach góry
Lackowej. Oddział ten uznawany był za najwierniejszy oddział generałowi
Kazimierzowi Pułaskiemu, stacjonującemu w odległym blisko 15 kilometrów,
na skróty przez słowackie wioski Friczkę i Petrową, Gabołtowie.
Wojsko, składające się z kawalerii szlacheckiej, miejscową ludność
uważało nie tylko za innowierców, ale i niższego stanu. W oczekiwaniu na
dalsze decyzje, w obozie dochodziło do szlacheckich waśni, często na
oczach biednej ludności, która cierpiała nie wiedząc za co i o co "chodzi tym
waćpanom". Dowódcy liczyli, że w Karpatach zostało jeszcze około 17
tysięcy żołnierzy. Druga grupa konfederatów, której komendantem był sam
gen. Kazimierz Pułaski, ulokowała się na Podkarpaciu. Główna kwatera, jak
już wspomniano, mieściła się we wsi Gabołtów na Słowacji, około 10 km od
Muszynki, gdzie stacjonował kolejny ich oddział.
Wojska powstańców były bardzo wrogo nastawione do miejscowej
ludności, a szczególnie oddział obozujący nad Izbami. Jesienią 1768 roku,
tuż po przybyciu, swój pobyt rozpoczęli od postawienia na wzgórzu koło
cerkwi, w najbardziej widocznym w okolicy miejscu, szubienicy. W ten
sposób chcieli zaprowadzić porządek nie tylko wśród mieszkańców Izb, ale
i pobliskich wiosek. Dowódca Byrżyński wydał rozkaz przerażonym mieszkańcom
Izb, aby zaprzęgali woły i konie, i szli do kopania rowów oraz do
wożenia ziemi i kamieni celem uporządkowania placu taborowego pod górą
Lackową. Wieczorem, po zakończonej pracy, komendant Byrżyński odesłał
niektórych chłopów do domu, a część zostawił w taborze zabierając im woły
na mięso. Pozbawieni źródła utrzymania chłopi wracali pieszo z płaczem
i batem w ręku, bez wozów. Kiedy w Izbach zabrakło bydła, konfederaci
zabierali je w sąsiednich wsiach przemocą.
Częste skargi na grabieże mienia, a także brak dyscypliny sprawiły,
że dowódcę Byrżyńskiego zastąpił sam gen. Kazimierz Pułaski, który
zabronił gwałtów i rabunków. Niewiele to jednak dało, ponieważ jego
wojsko, pozostając na miejscu, rabowało nadal. Karpaty były wówczas
najbardziej bezpiecznym dla stacjonowania terenem w Rzeczypospolitej.
Niestety, nie dla miejscowych. Dochodziło i do tego, że konfederaci
werbowali wiejskich chłopców wśród Polaków, Rusinów i Żydów jako
osobistych służących. Młodzi ludzie, w obawie przed przymusową służbą,
uciekali gdzie popadło, najczęściej za granicę.
Dla utrzymania wojska potrzebne było nie tylko zboże, siano dla
koni, bydło, świnie, kury, gęsi, masło, ser, olej, ale również i pieniądze, które
zabierano każdemu, kto je posiadał. W obronie własnych wartości rabowano
domy żydowskie, klasztory i monastery. Często dochodziło do gwałtów na
młodych dziewczętach, mężatkach i matkach, które dla własnej uciechy
odbierano mężom i dzieciom. Żaden sprzeciw nie był możliwy, bo
konfederaci wskazywali na szubienicę widoczną na wzgórzu za cerkwią.
W Zdyni posunęli się do tego, że uprowadzili żonę duchownego. Nie
pomogły prośby o jej uwolnienie. Rozbawieni odpowiedzieli duchownemu,
że to nie hańba, lecz wielki honor pokochać oficera - szlachcica. Nieszczęsna
imość, gwałcona i poniewierana, wkrótce zmarła w taborze. Ze wsi Słotwiny
koło Krynicy konfederaci uprowadzili młodą i piękną córkę niejakiego Jana
Smetany.
W Izbach znalazł się młody i odważny młodzieniec, który swoim
sprytem uwolnił dziewczynę z obozu i ukrył ją w domu. Ojciec dziewczyny
wiedząc, kto ją porwał, następnego dnia poszedł do obozu prosić
komendanta o wypuszczenie uwolnionej już córki. Tymczasem, sprawca
uprowadzenia, rotmistrz Chyżewski na widok Smetany wpadł w gniew,
przekonany, że ten już wie o jej uwolnieniu lecz przyszedł do obozu aby
naśmiewać się z niego i jego żołnierzy. Urażona ambicja rotmistrza sprawiła,
iż nie badając sprawy, skazał Jana Smetanę na powieszenie. Kiedy
izbiański proboszcz dowiedział się o niecnych postępkach i rozpuście
konfederatów, nakazał swoim parafianom zastosować ostry post na znak
protestu.
W tym czasie wypadło parafialne święto, na które przybyli również
duchowni i wierni z sąsiednich wsi. W cerkwi rozniosła się wieść, że
podczas nabożeństwa z ikony Opieki Matki Bożej pociekły łzy. Wtedy,
zebrani w cerkwi, uznając to za cud, upadli na kolana. Kiedy po liturgii
uderzono w dzwony, wierni, wychodząc z cerkwi, ujrzeli prowadzonego na
śmierć pomiędzy czterema końmi w kajdankach Jana Smetanę. Konfederaci
na widok tłumu zatrzymali się specjalnie koło cerkwi, aby postraszyć
wiernych. Córka skazanego, kiedy dowiedziała się, że jej ojca prowadzą na
szubienicę, wybiegła z domu i rzuciła się na szyję związanego i prowadzonego
przez oddział wojskowy rodzica.
Ten, błogosławiąc dziewczynę związanymi rękami wyszeptał jakieś
słowa, a kiedy nie chciała oderwać się od niego, rotmistrz Chyżewski
uderzył ją tak mocno, że upadła na ziemię. Ludzie podnieśli dziewczynę
i okazało się, że z żalu dostała pomieszania zmysłów. Skazańca powieszono
na szubienicy. Miejscowy proboszcz poprosił o wydanie ciała, na co nie
zgodził się sam rotmistrz. Duchowny zwrócił się do dowództwa Chyżewskiego
i Jana Smetanę pochowano należycie w obrządku wschodnim.
Włodzimierz Chylak tak oto kończy "Szubieniczny Wierch":
"Kiedy ludzie wychodzili z cerkwi i pierwsze co rzucało się w oczy była
szubienica postawiona na górce nad rzeką. Na niej wiatr kołysał ciałem
Jana Smetany. Ludzki płacz zmieszał się z dzikim śmiechem.
- Ludzie - patrzcie! wrzeszczała zachrypnietym głosem Fenia. Jaki
pogrzeb sprawili mojemu ojcu!.
- Cha - cha - cha, to nie mój ojciec, to jakiś pan szlachcic! Wynieśli
go ponad wszystkich chłopów. Starzy diabli grają mu, a młode diablęta
w czerwonych czapeczkach służą mu...
Jak on tańczy nad ziemią, podobnie jak na weselu. Diabelskie wesele - co za piękność!
I w dzikiej radości podskoczyła i klasnęła w dłonie.
- Biedne dziewczę - straciło rozum !!!
- Współczuli jej ludzie".
W sierpniu 1770 roku nadszedł kres samowoli konfederatów
w Karpatach. Wojska rosyjskie w zwycięskiej bitwie pod Izbami rozbiły ich
oddziały, a niedobitki pobite zostały na polach Hańczowej. Kazimierz
Pułaski uciekł na Węgry, a stamtąd dostał się do Ameryki, gdzie zginął
w 1779 roku biorąc udział w wojnie o wolność Stanów Zjednoczonych.
Ludzie opowiadali, że rotmistrz Chyżewski po klęsce nie dał się złapać
żywcem. Targany poczuciem winy i wyrzutami sumienia, poszedł na miejsce
zbrodni pod szubienicę i zastrzelił się z pistoletu. Na Łemkowynie jeszcze
długo krążyły opowiadania o poczynaniach konfederatów.
Król, w celu poskromienia szlacheckiej rebelii, wysłał wojska
koronne, które uderzyły na obóz od strony Mochnaczki, Tylicza, Czyrnej
i Banicy, dlatego części konfederatów udało się wycofać w kierunku
Hańczowej i Wysowej. Tam, kule i szable rosyjskich kozaków położyły kres
trzyletnim grabieżom, rozbojom, gwałtom na Łemkowynie. Z przewodnika
po Beskidzie Niskim dowiadujemy się, że w styczniu 1770 roku wojska
rosyjskie zajęły Barwinek i Grab. Część konfederatów przeniosła się do
Koniecznej, a stamtąd do Izb. Ostatnia informacja jest niezgodna z prawdą,
ponieważ w Izbach oddział konfederatów stacjonował od jesieni 1768 roku.
W 1772 roku nastąpił pierwszy rozbiór Polski i cała Łemkowyna, na
146 lat, znalazła się pod panowaniem monarchii habsburskiej, co nie
przyniosło zbytniej ulgi jej mieszkańcom. Nadal byli uciskani i wyzyskiwani
przez tych samych właścicieli ziemskich.
d. Upadek pańszczyzny. Emigracja
Upadek systemu pańszczyźnianego zapoczątkowało powstanie
chłopów galicyjskich przeciwko szlachcie w 1846 roku, zwane rzezią
galicyjską. W zaborze austriackim polska szlachta, której majętności
stanowiły wioski rusińskie, miała poparcie monarchii. Rusini jednak, nie byli
skłonni do samodzielnych buntów, co najwyżej w pojedynkę pomagali
działającym w okolicy rebeliantom.
W drugiej połowie lutego 1846 roku w zachodniej Galicji,
sąsiadującej ze wschodnią Łemkowyną, w ciągu kilku dni zburzono ponad
500 dworów szlacheckich, w których zginęło blisko trzy tysiące właścicieli,
dzierżawców i ich rodzin. Dotąd powstanie na Podhalu, czy pojedyncze
zrywy chłopskie w okręgu nowosądeckim kończyły się klęską powstańców.
Wojska austro-węgierskie ostro rozprawiały się z buntownikami, kiedy ci
przestawali odrabiać pańszczyznę i sami rozdzielali folwarczne grunty.
W kwietniu 1846 roku Austriacy przy użyciu dużej siły wojska, chodząc od
wsi do wsi, przy pomocy surowych kar, najczęściej chłosty, starali się
zmusić zbuntowane chłopstwo do pańszczyźnianej pracy.
Ten najpotężniejszy antyfeudalny bunt na Podkarpaciu i Karpatach
nazywany rzezią galicyjską trwał kilka miesięcy. Jednak do poprawienia
warunków bytowych chłopstwa przyczyniła się Wiosna Ludów. W 1848
roku, przed wydaniem stosownego rozporządzenia przez cesarza, gubernator
Galicji Franz Stadion podjął decyzję o zniesieniu pańszczyzny.
Jednak likwidacja feudalizmu nie poprawiła doli chłopa. Stosowane
dotąd normy w relacji wieś - dwór istniały nadal. Panowie, według dawnych
zasad, wykorzystywali byłych poddanych, umożliwiając im dostęp do lasów
za opłatą lub w zamian za "odrobek". Chłopi, jeśli posiadali własne lasy, to
wjechać do nich wołami (koni jeszcze nie było) było niełatwo. Utrudniony
był też wywóz drewna z braku mocnych wozów, sań i uprzęży.
Tymczasem ludność zajmowała się uprawą jałowej ziemi, wypasem
owiec, kóz i bydła, a często, wołów i krów, które stanowiły również siłę
pociągową we wszystkich pracach na roli i w lesie. Taka praca nie
zapewniała wystarczających środków na utrzymanie się większości rodzin.
Wobec braku możliwości zarobienia pieniędzy, potrzebnych na zakup
niezbędnych w gospodarstwie: soli, nafty, tytoniu, zapałek lub skór do
wytworzenia obuwia (kierpców) - jej życie, pomimo zniesienia pańszczyzny,
nadal było ciężkie. Coraz częściej chłopi, z konieczności stawali się
rzemieślnikami - samoukami w różnych zawodach. Wśród gazdów byli więc
stolarze, kowale, kołodzieje, kamieniarze i inni rzemieślnicy. Łemkowskie
gospodynie (gazdynie) nie odstawały od mężczyzn, wykonując wiele prac
w gospodarstwie, aby wyżywić i ubrać zwykle liczne rodziny.
Dla poprawienia warunków bytowych własnych rodzin i gospodarstw
chłopi, na wszystkie możliwe sposoby, starali się uniknąć biedy
i głodu, które w tamtych czasach stawały się "matką wynalazków".
Historycznie, najstarsza emigracja Rusinów miała miejsce w latach 1745
1750, kiedy z terenów południowych Karpat, z okolic Medzilaborców -
Świdnika oraz z północnych, z powiatu jasielskiego, m.in. ze Świątkowej
i Grabiu, sporo rodzin zdecydowało się na przesiedlenie do tzw. B a c z k i
w północnej Serbii. Rusini Baczwańscy utworzyli tam dość liczną i aktywną
społeczność. Dziś, prężny ośrodek kultury działa w Nowym Sadzie
w Wojwodinie, a na miejscowym uniwersytecie studenci mogą studiować
filologię rusińską.
Po pierwszym rozbiorze Polski przestała istnieć granica pomiędzy
obydwoma stronami Karpat. Chłopi rusińscy, poprzez wzajemne kontakty
robocze i handlowe, dowiadywali się, że na Nizinie Węgierskiej,
w okolicach Pesztu i Debreczyna, w okresie żniw można znaleźć kilkutygodniową,
nieźle płatną pracę. Przed gospodarzami z północnej strony
Karpat otwierała się ogromna możliwość polepszenia sytuacji materialnej
własnych rodzin. Tym bardziej, że na południu żniwa rozpoczynały się
o miesiąc wcześniej, więc bez żadnego uchybienia we własnych zajęciach
gospodarskich, mogli nająć się do prac żniwnych u obszarników
węgierskich. Tuż po zakończeniu wiosennych prac polowych, prawie we
wszystkich rusińskich wsiach pogranicza słowackiego organizowano
kilkuosobowe brygady żniwne. Mężczyźni, wyposażeni w kosy, wyruszali
na południe pieszo lub wozami zaprzężonymi w woły. Wygodniej było
podróżować własnym środkiem, gdyż zabierano ze sobą sprzęt roboczy
i odzież, a z powrotem - zarobione zboże. Na Węgrzech żniwiarzom płacono
zbożem w korcowych miarkach, do tego dodając litr wódki za każdy dzień
ciężkiej pracy. Zwykle ten, kto jadł słoninę i popijał alkoholem, łatwiej
i dłużej kondycyjnie wytrzymywał cały sezon. Natomiast żniwiarze, którzy
zamiast wódki pili wodę, często nie wytrzymywali naddunajskiej spiekoty.
Z Węgier wracali zadowoleni, o ile udało się dobrze zarobić i dowieźć
zarobek do domu. Gorzej, jeśli urodzaje były słabsze, a na drodze napotkali
zbójników, których na Węgrzech nie brakowało. Łemkowie ze żniw na
południu przywozili nie tylko wspomnienia ciężkiej pracy i zarobione zboże,
ale również wiele pieśni o Dunaju, Debreczynie, Preszowie i inne.
Podczas trwania żniw na Węgrzech, w domu zostawały kobiety
i słabsi mężczyźni, aby zająć się w tym samym czasie odbywającymi się
sianokosami. Powracający żniwiarze widzieli teraz, jak nieporównywalne
pod wieloma względami, a najbardziej urodzaju, są tamtejsze żniwa. Wielkie
węgierskie łany pszenicy i górskie, małe poletka żyta, owsa i jęczmienia,
dające dużo mniej zboża. Z tego rodzaju pracy utrzymywało się po
kilkadziesiąt rodzin, z reguły w przygranicznych wsiach, ale jej wymiar, jeśli
chodzi o podniesienie kultury rolniczej, miał dużo szerszy zasięg.
Z przywiezionych nowinek zaczęto, w miejsce wąskich zagonów,
uprawiać szersze, dające większe plony, o jakich marzyli gazdowie górscy.
Ponadto, przekonano się, że nie tylko nawożenie obornikiem zwiększa
plony, ale sianie koniczyny, lucerny w innych roślinach podnosząc plony,
równocześnie daje sporo paszy, potrzebnej w hodowli inwentarza.
Najemna praca przy żniwach na południu nie rozwiązywała jednak
problemów ludności rusińskiej w Karpatach. W latach 1870-1910 nastąpiła
masowa emigracja młodych mężczyzn do Ameryki, Kanady i Australii.
Pojawili się nawet agenci za odpowiednią zapłatę załatwiający wszystkie
sprawy związane z wyjazdem, świadectwa zdrowia i transport jedynym
wówczas środkiem lokomocji, jakim był statek. Podróż za "wielką wodę"
trwała zwykle kilka tygodni. Nie było wtedy na Łemkowynie wsi, z której za
chlebem nie wyjechałoby kilka osób, a i zdarzało się, że na emigrację
udawała się znaczna część mieszkańców niektórych wsi.
Z gospodarstwa nie było też łatwo uzbierać na podróż i agenta, więc
wyjeżdżano stopniowo, w miarę możliwości poszczególnych rodzin.
W początkowym okresie, często bywało, że wyjeżdżano za pożyczone
pieniądze. Na podstawie Szematyzmu z 1909 roku w oparciu o przykłady
danych z niektórych wsi ustalono rozmiary emigracji z końca XIX
i początku XX wieku. Prawdopodobnie na pozostałym obszarze Łemkowyny
było podobnie:
- Czarne - Długie - Lipna - na 1003 osób żyjących w tych wsiach
w Ameryce było 216 osób tj. 21.6 % = co 5-osoba na emigracji.
- Izby i Bieliczna - na 1001 osób w kraju w Ameryce było 184
osób, tj. 18.4 %, co 5.5 osoba na emigracji.
- Bogusza i Królowa Ruska - na 1326 osób w Ameryce było 210
osób, tj. 16.1 %, co 6.5 osoba na emigracji.
- Florynka i Wawrzka - na 1500 osób w Ameryce było 300 osób, tj.
20.0 %, co 5.0 osoba na emigracji.
- Piorunka i Czyrna - na 1081 osób w Ameryce było 175 osób, tj.
16.0 %, co 6.5 osoba na emigracji.
Według podanych przykładów, można przyjąć, że przeciętnie, co
piąty lub szósty mieszkaniec wsi przebywał na emigracji. Krążyło nawet
żartobliwe powiedzenie, że Łemkowie odkryli Amerykę, w którym
z pewnością, w początkowym okresie emigracji było i dużo prawdy. Za
"wielką wodą" większość trafiła do najcięższych robót, gdzie trzeba było
pracować 10-12 godzin na dobę.
Ich sytuacji nie poprawiał także brak znajomości języka angielskiego
oraz analfabetyzm, co stawiało ich na pozycji robotników niższej
kategorii, wysyłanych do najcięższej pracy w kopalniach wegla - "majnach".
Na początku żaden z emigrantów nie potrafił napisać listu do rodziny
w kraju. Przez lata brakowało wieści od najbliższych z Ameryki. W mojej
wsi większa połowa rolników (31 na 51) przebywała na emigracji. Niewielu
z nich powróciło przed pierwszą wojną światową, ale po jej zakończeniu,
znów wyjechali. Śmiało można szacować, że na Łemkowynie po pierwszej
wojnie światowej 3/4 rodzin wiejskich posiadała "swoich reprezentantów" za
oceanem. Wielkim problemem w Ameryce były strajki, w których
Łemkowie nie chcieli brać udziału. Z tego powodu wielu z nich straciło
życie. Na cmentarzu w Scandoa Pa są groby tych, którzy nie chcieli
podporządkować się woli większości, zamiast strajkować - pracowali.
Emigracja do Ameryki znacznie polepszyła dolę Rusinów, pomagającym
materialnie rodzinom w kraju, zarówno w dawnych i obecnych
czasach. Większość pozakładała tam własne rodziny, najczęściej w środowisku
emigrantów z kraju. Potem wspólnie starali się pomagać krewnym.
Przysłane dolary okazywały się zbawienne przed zaręczynami, ponieważ
stanowiły posag dla przyszłej panny młodej, inaczej zwany wianem. Dzięki
nim, a kiedyś wartość dolara była bardzo znaczna, wyprawiano wesela oraz
regulowano inne zobowiązania finansowe. W ramach pomocy, przeznaczano
najczęściej na poprawę kondycji rodzinnych gospodarstw. Kupowano
ziemię oraz lasy. Nie żałowano również datków na różne potrzeby parafii,
najwięcej na zakup dzwonów, które w wielu przypadkach, podczas dwóch
wojen światowych, zostały przetopione na broń.
Byli i tacy, którzy wyrwawszy się z karpackiej biedy, mając trochę
zarobionych dolarów, zapomnieli o własnych rodzinach i kraju. W nowym
świecie zachłyśnięci odmiennym stylem życia, wolny czas spędzali oddając
się hazardowi. Przegrywając ciężko zarobione pieniądze, nie mieli się czym
pochwalić w rodzinnej wsi, więc tracili kontakt z krajem i jego rodakami.
W Ameryce i Kanadzie nadal działają Komitety Pomocy Łemkowynie,
mające na celu pomagać w sferze oświaty, kultury i innych dziedzinach
życia społecznego Łemkom żyjącym w kraju. Dziś, wiele starszych osób
pamięta, ile pomocy materialnej ofiarowali Łemkowynie emigranci
w okresie międzywojennym, w latach 1918-1939 oraz po drugiej wojnie
światowej, 1945-1947. Wtedy nikt nie przewidywał, jaki los czeka Łemków.
słabszego, od wieków prześladowanego narodu, tylko dlatego, że był innego
wyznania. Nikt też nie przypuszczał, że po wysiedleniu, większość ich
mienia ulegnie grabieżom i zniszczeniu.
5. Pierwsza wojna światowa 1914-1918
Tak się złożyło, że od 1772 roku, od czasu pierwszego rozbioru
Polski prawie cała społeczność rusińska żyjąca wcześniej na Węgrzech,
w Rumunii, Serbii, Słowacji, Polsce i Galicji poza Rusią Zakarpacką
znalazła się w granicach jednego mocarstwa, w równym stopniu gnębiącej
wszystkie narody słowiańskie, monarchii austro - węgierskiej. Chociaż,
w latach 1848-1850 zniesiono na Łemkowynie ustrój pańszczyźniany, pod
panowaniem cesarza sytuacja ludności niewiele się zmieniła.
Na początku XX wieku sytuacja polityczna w Europie była mocno
napięta. Niespokojnie było w Cesarstwie Austro-Węgierskim ze względu na
nierówne i niesprawiedliwe traktowanie poddanych. Uprzywilejowanymi
w państwie były narody germańskie i romańskie, a gnębieni Słowianie,
z najbardziej prześladowanym narodem, Rusinami.
Wielkie mocarstwa, ubiegając się o wpływy w Europie i na świecie,
starały się pozyskać przychylność poddanych narodów swych przeciwników
politycznych. Dla gnębionych nacji takie wsparcie dawało nadzieję na
własną państwowość. W Europie utworzyły się dwa przeciwstawne bloki.
Francja, Anglia i Rosja utworzyły Trójporozumienie, czyli Entente cordiale
(franc.) - serdeczne porozumienie, zwane Ententą, a Niemcy, Austro-Węgry i Włochy - Trójprzymierze. Jawny podział polityczny nie wróżył
pokoju, "zblokowane" państwa rozpoczęły wyścig zbrojeń. W Wiedniu
uważano, że największym niebezpieczeństwem wewnątrz kraju są poddane
narody słowiańskie, sprzymierzeńcy carskiej Rosji. Serbowie i Rusini na
Bałkanach oraz Ukraińcy i Rusini w Galicji i na Łemkowynie. Tym łatwiej
było o podejrzenia, gdyż wymienione narody, poprzez kulturę, obyczaje
i wschodni obrządek były bliższe Rosji niż Austro-Węgrom. Już samo
sympatyzowanie z Rosją wydawało się niebezpieczne.
Jednak, głównie chodziło o niespokojną sytuację na Bałkanach.
Zaanektowanie w 1908 roku przez Austro-Węgry po wyzwoleniu się spod
panowania imperium osmańskiego jednej z prowincji bośniackich wzbudziło
nienawiść Serbów i Bośniaków. W Europie wojna wisiała na włosku.
Na pretekst za sprawą Słowian nie trzeba było długo czekać. 28 czerwca
1914 roku w Sarajewie, stolicy Bośni Gawriło Princip - serbski student,
członek tajnego antyhabsburskiego stowarzyszenia Czarna Ręka zastrzelił
następcę tronu - arcyksięcia Ferdynanda i jego małżonkę. Zamach wywołał
"zasadę domina", dokładnie miesiąc później, 28 lipca 1914 roku Austro-Węgry wypowiedziały wojnę popieranej przez Rosję, Serbii, a Niemcy -
Francji i Rosji. Rosja natychmiast ogłosiła powszechną mobilizację formując
47 dywizji piechoty i 18 dywizji kawalerii. Wojska rosyjskie już we
wrześniu 1914 roku pod Lwowem rozbiły wojska austriackie i skierowały
się w stronę Galicji i Łemkowyny. Po kilku tygodniach ciężkich walk wyzwoliły
Galicję i w październiku wkroczyły na terytorium Łemkowyny,
zajmując przed zimą 1914/15 większość część środkowych Karpat.
Zdobyte terytorium, wraz z Łemkowyną leżało na prostej drodze do
Austrii, którą planowali zająć Rosjanie. Przez górskie przełęcze, leżące na
linii frontu, próbowali przebić się na zachód. Niestety, nie powiodło się
przed zimą 1914 roku i front zatrzymał się w Beskidzie Niskim. Strategicznie
podsumowując, nie udało się z dwóch zasadniczych przyczyn. Po
pierwsze, rosyjska metoda szturmowania "na bagnety", gdy nieprzyjaciel nie
przystępował w ogóle do szturmu, lecz seriami karabinów maszynowych
"kosił" atakujących. Drugim błędem była spora liczba oficerów niemieckich
służących w armii rosyjskiej. Ich zdrada w trakcie działań wojennych przyczyniła
się do załamania frontu w Karpatach, który zatrzymał się na całą
zimę na linii miejscowości: Ożenna, Grab, Radocyna, Konieczna, Regetów,
Wysowa, zwracając się ku północy przez Przysłup, Łosie, Rychwałd,
Florynkę, Grybów do Tarnowa.
Okres zimowy miał być sprzymierzeńcem dla wojsk rosyjskich,
czego obawiali się Austriacy. Jednak przyjęta skutecznie taktyka wojskowa
przez unikanie ataków szturmowych, z czego słynęli Rosjanie, pomogła im
przechytrzyć nieprzyjaciela. Austriacy, kosząc ogniem krzyżowym szturmujące
wojska rosyjskie, zyskiwali przewagę. W trakcie takich szturmów na
bagnety, niektóre wsie przechodziły kilkakrotnie z rąk do rąk. Ze
wspomnień mieszkańca wsi Czarne dowiadujemy się że:
"Jednej zimowej nocy po Nowym 1915 Roku wojska rosyjskie postanowiły
przerwać linię frontu w kierunku Koniecznej, gdzie naprzeciwległej
górze ustawione były stanowiska austriackich karabinów maszynowych,
a w Koniecznej stała austriacka artyleria. Wojska rosyjskie nocną porą
zostały podciągnięte pod linię frontu i stamtąd wczesnym rankiem miały
szturmem zająć linię frontu ulokowaną na górze. Kiedy o świcie wojska
rosyjskie na czystym stoku górskim rozpoczęły atak szturmowy na pozycje
wroga w śniegu z okrzykiem "Ura!", wtedy odezwały się austriackie
karabiny maszynowe ze wszystkich stanowisk i krzyżowym ogniem kosili
wojska atakujące. Na czystym polu rozpoczął się straszny i nierówny bój,
z którego do rana nikt nie wydostał się żywy. Wielki i czysty, bez żadnej
osłony stok górski został gęsto zaścielony trupami i rannymi żołnierzami
rosyjskimi.
Przez cały dzień aż do zmroku słychać było straszne jęki i krzyki
o pomoc, której nikt nie mógł udzielić z uwagi na ogień karabinów
maszynowych, który niszczył wszystko, co się ruszało. Kto nie był trupem, ten
był ranny, gdyż jedyną osłoną był głęboki śnieg, w którym rannemu lub
zdrowemu w ciągu kilkunastu godzin sądzone było zamarznięcie przy
minusowej temperaturze. Drugiej nocy wojska rosyjskie nacierały w tym
miejscu jeszcze z większą siłą, ale bez skutku i do tego z jeszcze większymi
stratami. Na tym maleńkim skrawku pola pozostał mocno zakrwawiony
śnieg, z którego krew żołnierzy rosyjskich spłynęła do ziemi karpackiej,
pochowanych na pobliskich cmentarzach wojskowych
Front na tej linii stacjonował do maja 1915 roku, kiedy Austriacy
ściągnęli ogromne posiłki wojsk własnych i niemieckich. Po wielkiej
ofensywie połączonych wojsk austriackich i niemieckich, w bitwie pod
Gorlicami w maju 1915 roku, nastąpił odwrót wojsk rosyjskich na całej linii
frontu w kierunku wschodnim. Na terenach, gdzie wojska rosyjskie
przebywały przez kilka miesięcy, ich odwrót wywołał chaos. Ludzie
obawiali się powrotu władzy austriackiej, pamiętając niedawne prześladowania,
pobyt w więzieniach powiatowych i w Talerhofie oraz wcielanie
chłopów do armii i wysyłanie na fronty do Włoch, Francji i Rosji.
Wycofujące się wojska rosyjskie ostrzegały ludność, że pod
panowaniem austriackim będzie gorzej. Zachwalając, obiecywano beztroskie
życie w carskiej Rosji, tym którzy zdecydują się udać z wojskami
rosyjskimi na Wschód. W tamtych czasach, strach i nadzieja robiły swoje. Za
Rosjanami zamierzało jechać sporo mieszkańców niektórych wsi środkowej
Łemkowyny, mimo że wykonano tylko część prac wiosennych. Część
ludności, kto jak mógł, zaprzęgami i piechotą jechał, a raczej uciekał
w nieznane, w obawie przed najgorszym. Wielu, idąc za Rosjanami piechotą,
niosło swój cały majątek na plecach. Pierwsze rozczarowania przeżywali
we wsiach, przez które przyszło im przejeżdżać: Nieznajową, Rozstajne,
Krempną, Polany. Zauważono tam duże zniszczenia - spalone działaniami
wojennymi 1914 roku zagrody. Dlatego nie dziwiło, że tamte wsie w części
opuszczono wcześniej, gdyż ich mieszkańcy mieli niewiele do stracenia.
Wyjeżdżając na Wschód z nadzieją, że tam, dokąd jadą, będzie lepiej
i spokojniej.
W tym ostatnim taborze, ciągnącym się z trudem po wyboistych
drogach, gdzieś po pięćdziesięciu kilometrach, w okolicach Dukli zaczęto
rozważać sens opuszczania rodzinnych stron. Skoro u siebie były jeszcze
jako takie warunki do życia, podróż w nieznane mogła okazać się tragiczna
w skutkach. Poza tym zabrakło nadziei i tych, co zachwalając, obiecywali
wielki dobrobyt na Wschodzie. Po przejechaniu, w sumie, niewielu
kilometrów, rozwaga i rozsądek wzięły górę nad obawami przed Austriakami
i wszyscy wrócili do domów. Za wojskami rosyjskimi poszli jedynie
nieliczni, młodzi kawalerowie w wieku przedpoborowym. Tam, dokąd
poszli, w trakcie wojny wybuchła rewolucja, przed którą uciekając, wracali
w Karpaty. Władze austriackie na Łemkowynie po odwrocie wojsk rosyjskich
wcale nie postępowały gorzej z ludnością. Nadal powoływano chłopów
do wojska. Ci, potrzebni im byli im na wszystkich frontach, bo wojna trwała
jeszcze trzy lata. Wielu młodych na front, już latem 1915 roku, trafiło prosto
z obozu w Talerhofie, co było warunkiem ich zwolnienia.
Po przejściu frontu, władze austriackie zatrudniły specjalne ekipy ludzi
do uporządkowania cmentarzy wojskowych na Łemkowynie i na Podkarpaciu.
Na podstawie książki Romana Frodyma: "Cmentarze wojskowe z okresu
pierwszej wojny światowej w rejonie Beskidu Niskiego i Pogórza - Warszawa
1985" dowiadujemy się o powstałych w latach 1915-1917 cmentarzach
wojskowych. Ogółem uporządkowano, ogrodzono i opisano 365
cmentarzy wojskowych, w tym, na samej Łemkowynie znajdowało się 49.
Były one bardzo zadbane. Każda mogiła opatrzona krzyżem, a teren
ogrodzony. W większości, wykonane z drewna, dotrwały jedynie do drugiej
wojny światowej. W czasie walk na Przełęczy Dukielskiej, w latach 1944-1945, obok niektórych cmentarzy wojskowych z czasów pierwszej wojny
światowej, np. w Ożennej, Grabiu, Czarnem i innych, położonych w pobliżu
linii frontu, chowano żołnierzy niemieckiego Wermachtu.
Tu, pozwolę sobie podzielić się własnymi spostrzeżeniami, dotyczącymi
skutków pierwszej wojny światowej w Karpatach z perspektywy
miejscowości, gdzie miały miejsce działania wojenne. W 40. łemkowskich
wsiach na 49. cmentarzach wojennych pochowano kilka tysięcy żołnierzy
rosyjskich, austriackich, niemieckich i węgierskich. Z tego, kilka tysięcy
spoczęło w mogiłach zbiorowych, kiedy około po dwóch lub trzech latach od
chwili zakończenia walk frontowych, porządkowano teren cmentarzy.
Zadziwiającym jest fakt, że na tak małym odcinku frontowym, o długości
blisko 50 kilometrów i szerokości około 20 kilometrów, na terenach górzystych
i leśnych toczyły się tak ciężkie walki, zwłaszcza szturmy na bagnety
w okresie bardzo śnieżnej i mroźnej zimy.
W Gładyszowie - Wirchni na cmentarzu oznaczonym numerem 61.
spoczywa 194 żołnierzy austriackich i 5 rosyjskich. Austriacy z kompanii
wiedeńczyków podczas marszu w nieznanym terenie wpadli w rosyjską
zasadzkę. Na cmentarzu nr 68 w Ropicy Ruskiej pochowano oddział 86.
żołnierzy austriackich, którzy pewnej zimowej nocy 1914-1915 zamarzli
w okopach niedaleko Magury Małastowskiej. Natomiast, na cmentarzu nr
126 we Florynce pochowani zostali honwedzi węgierscy, którzy po
pijanemu, z niewiadomej przyczyny wdali się w krwawą awanturę pomiędzy
sobą. Niewiadoma jest też liczba ofiar owej "przyjacielskiej rzezi".
a. Talerhof
Talerhof leży w południowej Austrii niedaleko Grazu. Przed wybuchem
pierwszej wojny światowej nieopodal przebiegała granica z Serbią,
a obecnie ze Słowenią. W tej niewielkiej styryjskiej wsi, władze austriackie
w 1913 roku zaplanowały, a w 1914 roku założyły okryty tajemnicą
wojskową obóz internowania, będący prototypem późniejszych obozów
koncentracyjnych. Latem 1914 roku, kiedy zanosiło się na wojnę, w Galicji
i na Łemko-wynie władze austriackie w miastach i wsiach dokonywały
tajnych spisów ludności, często za sprawą donosów, uznanej za
"niebezpiecznych" dla monarchii. Wśród podejrzanych znaleźli się Polacy,
Ukraińcy, Cyganie, Żydzi i Łemkowie. Ci, których uważano za
zwolenników carskiej Rosji, tzw. "rusofilów". Wystarczyło mieć w domu
lub oferować znajomym rosyjsko lub ukraińskojęzyczne wydawnictwa.
Nie wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że pisane wschodnim alfabetem
książki i gazety grożą więzieniem. Całkiem naturalną rzeczą było, że
znajdowały się one w domach ówczesnej inteligencji, księży, nauczycieli,
urzędników i co światlejszych chłopów. Wybuch wojny, w oparciu o tajne
listy wywołał masowe aresztowania "rusofilskiej" inteligencji. W tym czasie
w Galicji i na Łemkowynie mocno zapełniły się cele wszystkich miejskich
i gminnych więzień oraz piwnic przygotowanych dla Rusinów, rzekomo
szpiegujących na rzecz Rosji. Wśród więźniów znaleźli się chłopi, księża,
nauczyciele, urzędnicy, studenci i gimnazjaliści. W pierwszym transporcie
Łemków do Talerhofu znalazł się student prawa Teofil Kuryłło, syn
proboszcza z Florynki.
Od pierwszego dnia potajemnie pisał swój "Dziennik Łemka
z Talerhofu", w którym wyjawił trudy obozowego życia. Pamiętnik Kuryłły
został opublikowany już w 1924 roku w "Talerhofskim Almanachu", oto
jego fragmenty:
"Dnia 14 września 1914 roku o godz. 8-mej wieczorem z gorlickiego
więzienia wyjechał pierwszy transport Łemków. Do końca nie ogłaszano,
gdzie będą transportowani ci ludzie, tylko ładowano ich po 40 osób
do wagonu towarowego. Na wagonach żandarmi powywieszali hasła: "Jadą
moskofile - wrogowie Austrii."
18 września dojeżdżamy do miasta Graz. Tam czekają na nas
żołnierze z talerhofskiego łagru i ustawiają nas w 4-ki. Idziemy pieszo do
łagru pod uderzeniami kolb karabinów i kopniaków (ok. 5 km drogi)
Transport rozdzielono do namiotów, w których jest po kilka snopów słomy.
Spać można tylko siedząc, opierając się o snopy. Wychodzić z namiotu
pozwalają tylko w obecności żołnierza i to na krótką chwilę. Od czasu
wyjazdu z Gorlic - 4 dni nie dali nic ciepłego do jedzenia.
21 października t.r. Z baraku nie wolno wychodzić w godz. 5 wieczorem
do 11 rana. Do tego czasu było już 66 pogrzebów.
16 grudnia t.r. W baraku jest nas 212 osób, między którymi jest dużo
chorych. Codziennie kilka osób idzie do szpitala. Pasożytów jest tak dużo, że
nie sposób ich zniszczyć. Słoma, pełno błota i wszy".
Obóz powstał latem, a pierwsze baraki zaczęto budować dopiero
w październiku 1914 roku. Dotąd, więźniowie stłoczeni pod gołym niebem,
sypiali w wojskowych namiotach. W sumie, wybudowano 42 baraki,
a w jednym lokowano około 200 więźniów. Z tego wynika, że obóz mógł
pomieścić około 8,5 tysiąca więźniów. Szacuje się, że przez Talerhof
przewinęło się ponad 30 tysięcy ludzi.
Ogrzewanie baraku zimą dawał zaledwie jeden żelazny piec.
Z zimna, głodu i braku opieki lekarskiej zaczęły panować tyfus, dur
brzuszny, a nawet cholera. Bardzo prymitywne warunki, na jakie narażeni
byli internowani, głównie stęchła słoma, którą wyścielano prycze i błotnistą
ziemię w barakach oraz rozmnażające się w niej robactwo, roznoszące
choroby zakaźne przyczyniło się do tego, że już w listopadzie wybuchła
epidemia. Po czterech miesiącach pobytu Teofil Kuryło pisał:
"Dnia 17 stycznia 1915 r. w nocy zmarło 15 osób. Władze obozu
w pośpiechu zamieniają barak Nr 12 na szpital, gdyż w innych szpitalach
zabrakło już miejsc. Prawie w żadnym baraku nie było już zdrowych
więźniów oprócz naszego. Z naszego baraku zabierają codziennie do roboty
po 170 osób. Od lekarzy dostaliśmy naftę, którą nacieramy ciało dla ochrony
przed różnym robactwem. Prosto z łaźni gonią nas do roboty, do czyszczenia
chodników ze śniegu, który pada i pada, a wiatr ciągle zawiewa. Tego dnia
w obozie zmarły 23 osoby. Następnego dnia wypadła druga Wigilia - Jordan.
Święcenie wody wypadło cudownie, chóry męskie, pięknie śpiewały.
Wieczorem przeszła procesja z 12-ma trumnami na miejsce "Pod
sosnami". Innego dnia, na placu obozowym urządzają pośmiewisko - ksiądz
grekokatolicki musi wozić na taczkach Żyda, a innego dnia odwrotnie, Żyd
musi wozić księdza".
Dopiero po blisko trzech latach funkcjonowania o obozie internowania
dowiedziała się opinia światowa. Organizacja Światowej Ligi
Narodów po przeprowadzeniu kontroli, na miejscu orzekła, że więźniów
przetrzymywano w nieludzkich warunkach. Wydała nakaz jego zamknięcia
i uwolnienia wszystkich więźniów, co nastąpiło w maju 1917 roku.
Po przyłączeniu Austrii do Rzeszy w 1938 roku, cmentarz "Pod
sosnami" musiał ustąpić miejsca składowi amunicji. Zgodnie z międzynarodową
konwencją o ochronie mogił wojennych, prochy pochowanych tam
więźniów przeniesiono na najbliższy cmentarz parafialny w sąsiedniej wsi
Feldkirchen, umieszczając w zbiorowej mogile. Na jej miejscu postawiono
prostą kapliczkę w kształcie rotundy zwieńczoną kopułą i trójramiennym
krzyżem. Wewnątrz na ścianie umieszczono napis w języku niemieckim:
"Umarli z dala od ojczyzny. Spoczywa tu 1767 mężczyzn, kobiet
i dzieci ze Wschodniej Galicji i Bukowiny, ofiar wojny światowej 1914-1917. Pokój ich duszom".
Nazwiska pochowanych tu więźniów zapisano w starej księdze
zgonów, która znajduje się w miejscowej parafii. W 90. rocznicę przybycia
pierwszego transportu Łemków do Talerhofu, 18 września 2004 roku,
Zarząd Główny Stowarzyszenia Łemków zorganizował wyjazd do jednego
z najważniejszych miejsc w historii Łemków.
Wtedy też, na cmentarzu w Feldkirchen, prawdopodobnie po raz
pierwszy, odprawiono prawosławne nabożeństwo żałobne - parastas, (panychydę)
podczas którego dokonano poświęcenia przywiezionej i zamontowanej
wewnątrz kaplicy tablicy pamiątkowej z napisem w języku niemieckim
i łemkowskim: "Pamięci Łemków - ofiar Talerhofu 1914-1917 r.
w 90. rocznicę uwięzienia - Stowarzyszenie Łemków".
Wykaz więźniów według Almanachu Talerhofskiego:
Powiat Nowy Sącz z 30 wsi
1. Krynica 25 osób
2. Łabowa 22 osób
3. Tylicz 19 osób
4. Mochnaczka 12 osób
5. Powroźnik 11 osób (zmarły 4)
6. Łabowiec 10 osób (zmarły 3)
7. Nowa Wieś 9
8. Królowa Ruska 8
9. Piorunka 8
10. Szczawnik 6
11. Nowy Sącz 6
12. Florynka 5
13. Żegiestów 5 (zmarły 2)
14. Binczarowa 4
Dla uzupełnienia wykazu należy wymienić szesnaście wsi: Andrzejówka,
Berest, Bogusza, Czyrna, Jastrzębik, Kamianna, Kotów, Krościenko,
Muszynka, Polany, Roztoka, Słotwiny, Szlachtowa , Wierchomla, Zubrzyk
oraz Złockie, skąd uwięziono od jednej do trzech osób.
Powiat Gorlice z 36 wsi
1. Łosie 33
2. Zdynia 25 (zmarły 2)
3. Wysowa 22 (zmarło 8)
4. Gładyszów 21 (zmarło 4)
5. Ropica Ruska 20 (zmarły 3)
6. Regetów Dolny 19 (zmarły 2)
7. Bartne 18 (zmarły 4)
8. Czarne 18 (zmarła 1)
9. Bielanka 16 (zmarły 3)
10. Długie i Małastów po 14 (zmarły po 2)
11. Skwirtne i Smerekowiec po 13 (zmarła 1)
12. Radocyna 12
13. Klimkówka 11
14. Lipna i Uście R. po 10 (zmarły po 3)
15. Hańczowa i Wapienne po 10
16. Bednarka 9 (zmarła 1)
17. Konieczna i Rozdziele po 8 (zmarła 1)
18. Blechnarka i Nowica po 7
19. Nieznajowa i Izby po 6 (zmarły po 3)
20. Czarna 5
W powiecie grybowskim, podobnie jak wyżej, od jednej do trzech
osób uwięziono ze wsi: Banica k. Krzywej, Brunary, Dolina, Kwiatoń,
Krzywa, Leszczyny, Ług, Męcina, Ropki, Pętna, Przysłup, Stawisza,
Śnietnica, Wołowiec.
Z powiatów wschodnich z 34 wsi byli więzieni:
1. Sanok 27 (zmarły 3)
2. Olchowiec 20 (zmarło 6)
3. Grab 17 (zmarły 3)
4. Wyszowatka 8 (zmarły 3)
5. Krosno 7
6. Ripnik,Czornoriky, Krasna po 6 (zmarło po 2)
7. Polany, Mszana, Wanowka po 5
8. Tylawa, Myscowa, Wróblik K. po 4 (zmarła 1)
W pozostałych dwudziestu dwu wsiach zatrzymano do trzech osób.
Almanach Talerhofski podaje sto miejscowości oraz ponad dwa tysiące
więźniów z Łemkowyny, z czego ponad dwustu zmarło. Z uwięzionych 33
księży, dwóm nie dane było podzielić losu więźniów Talerhofu. Zostali
rozstrzelani w kraju. Jedyny wówczas prawosławny duchowny wśród
Łemków, Maksym Sandowicz zginął w Gorlicach oraz greckokatolicki, Piotr
Sandowicz wraz z synem Antonim, w Nowym Sączu. Powyższe dane
świadczą, że przez trzy lata co druga parafia na Łemkowynie pozbawiona
była swego proboszcza. Biorąc pod uwagę wielkość łemkowskich wsi,
średnio liczących od 40 do 150 rodzin, można przyjąć, że w niektórych, np.:
Zdyni, Ropicy Ruskiej, Regetowie, Czarnym, Bielance, Lipnej, Grabiu
nawet co trzeci gospodarz był więźniem Talerhofu.
Ks. Maksym Sandowicz
Urodził się 1 lutego 1886 roku w Zdyni jako syn cerkiewnego
psalmisty Tymoteusza Sandowicza. Od najmłodszych lat wykazywał się
gorliwą pobożnością. Po ukończeniu gimnazjum udał się do unickiego
klasztoru bazylianów w Krechowie. Rozczarowany poziomem życia
duchowego, wkrótce przeniósł się do Ławry Poczajowskiej na Wołyniu.
W zetknięciu z niespotykaną wcześniej duchowością, słynącego z wysokiego
poziomu prawosławnego monasteru, zdecydował się wstąpić do prawosławnego
seminarium duchownego w Żytomierzu. Po jego ukończeniu ożenił
się z Pelagią Grygoruk, córką prawosławnego duchownego z Nowego Berezowa
na Podlasiu i przyjął święcenia kapłańskie. Jako pierwszy prawosławny
duchowny od przyjęcia unii, postanowił powrócić w rodzinne strony.
Pierwszą jego parafią był Grab. Odprawiał również w Wyszowatce, Długim
i Czarnem. Od początku swej posługi za propagowanie prawosławia był
prześladowany przez władze austriackie. 28 marca 1912 roku aresztowany
i oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji wraz z grupą inteligencji osadzony
w więzieniu. W czerwcu 1914 roku uniewinniony w głośnym procesie
Bendasiuka we Lwowie.
Po wydaniu uniewinniającego wyroku, współoskarżeni udali się na
emigrację do Rosji i Szwajcarii. Ksiądz Maksym Sandwicz, nie zważając na
ich namowy, pragnął wrócić do rodzinnej Zdyni. W sierpniu 1914 roku
został aresztowany wraz z ojcem i bratem. Kilka dni później aresztowano
małżonkę Pelagię. Rankiem 6 września 1914 roku przybyły dzień wcześniej
z Linzu rotmistrz Dietrich, bez przeprowadzenia śledztwa i wyroku, rozkazał
rozstrzelać niewygodnego kapłana. Egzekucji dokonano na więziennym
dziedzińcu, gdzie dziś mieści się Sąd Rejonowy w Gorlicach. Tragicznemu
wydarzeniu przez więzienne kraty przyglądała się brzemienna Pelagia
Sandowicz. Od początku stał się dla Łemków symbolem trwania w wierze
przodków. Przez lata, zanim w osiemdziesiątą rocznicę (1994 r.) Synod
Biskupów Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego zaliczył
o. Maksyma Sandwicza w poczet świętych. Dla wielu jego wizerunek przez
lata był symbolem rusińskiej tożsamości.
W dniach 5 i 6 września 2007 roku relikwie Św. Męczennika
Maksyma zostały uroczyście przewiezione ze Zdyni, gdzie spoczywał od
1922 roku na miejscowym cmentarzu do cerkwi Świętej Trójcy w Gorlicach.
b. Nadzieja na wolność 1918 - 1921
W pierwszym kwartale 1918 roku podpisano akt zakończenia
pierwszej wojny światowej. Wielowiekowa monarchia Habsburgów przeszła
do historii, dzięki czemu niepodległość odzyskały państwa i narody, przez
wieki wchodzące w jej skład: Polska, Węgry i Czechosłowacja, a także nowo
powstałe, Rumunia i Jugosławia. W wyniku wydzielenia nowych granic,
najbardziej rozproszona została ludność rusińska w dawnej monarchii
określana mianem: Rusnaków, Rutenów, Rusinów i Łemków. W 1918 roku
znalazła się w granicach wyżej wymienionych państw oraz pozostałej
w granicach ziem ukraińskich, Rusi Zakarpackiej.
- Ukraińskie Zakarpacie - Rusini 640 około tys. osób
- Polska - Łemkowie 140 około tys. osób
- Słowacja - Rusini 130 około tys. osób
- Jugosławia (Serbia) - Rusnacy i Rusnacy Baczw. 25 około tys. osób
- Rumunii - Rusini 20 około tys. osób
- Czechy - Rusini 12 około tys. osób
- Jugosławia (Chorwacja) - Rusnacy 5 około tys. osób
- Węgry - Rusini (Ruteni) 3 około tys. osób
Podane dane należy uzupełnić o Rusinów przebywających na
emigracji w Ameryce Północnej - ok. 620 tys., Kanadzie - ok.22 tys.
i Australii - ok.3 tys. Wynika z tego, że ogółem, przed drugą wojną światową
Rusini stanowili około 1.620 tys.
W sytuacji chaosu geopolitycznego po zakończeniu wojny powołano
Karpatoruską Radę Narodową. W tym samym czasie na Łemkowynie nie
było ustalonych jeszcze granic, więc do nowego podziału Europy postanowili
przystąpić Rusini. Już w listopadzie 1918 roku powołano na Słowacji
w Preszowie Ruską Radę Narodową. W tym czasie nie było żadnej władzy
na terenach Łemkowyny. Sprawa granicy południowej z Czechosłowacją
była jeszcze nie ustalona przez Komisję Pokojową w Paryżu. Wobec
początkowo niesprecyzowanego stanu granic nowo powstałych państw,
sprawa ciągnęła się przez pierwsze trzy lata po wojnie. Poza kilkoma
propozycjami nie było konkretnych ustaleń, gdyż nie wiedziano, jak potoczą
się sprawy granic, związanych z dość liczną ludnością rusińską, która
zaczęła domagać się autonomii. W nadziei na lepszą przyszłość, chcieli
jedności terenów pomiędzy północnymi i południowymi stokami Karpat.
Przekonani, że podział Rusinów Karpackich dla Łemków w granicach
Polski, których większa część przez setki lat związana była gospodarką,
handlem, obyczajami i kulturą ze stroną słowacką, będzie niekorzystnym
rozwiązaniem.
Mieszkający obok chłopi polscy, z północy i zachodu,
uprawiali niewielkie poletka, a prawie cały handel znajdował się w rękach
Żydów, nie tylko w miastach, ale i niemalże w każdej wsi. Z tej przyczyny,
na całej Łemkowynie za sprawą wieców próbowano znaleźć korzystniejsze
rozwiązanie. W listopadzie 1918 roku w Świątkowej Wielkiej w powiecie
jasielskim odbył się wiec sondażowo-informacyjny, podczas którego
wśród społeczności łemkowskiej zdecydowanie wyodrębniły się dwa nurty:
łemkowski i ukraiński. Na kolejnym wiecu, 21 listopada 1918 roku opcja
łemkowska uzyskała widoczną przewagę.
W tym samym czasie, 30 kilometrów na wschód, w Wisłoku Wielkim
miejscowy proboszcz Pantalejmon Szpylka zwołał wiec chłopski, na
którym ogłosił powstanie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej.
Wkrótce ruch ten objął ponad 30 wsi w okręgu Łupków - Wysoczany -
Karlików ze stolicą w Komańczy, nazwaną Republiką Komańczańską. Nowe
jej władze, na potrzeby organizacyjno - porządkowe planowały powołanie do
służby administracyjnej i policyjnej w liczbie około 1000 osób, do czego
brakowało ludzi oraz środków na ich utrzymanie.
Następny i jeden z ważniejszych wieców odbył się 27 listopada 1918
roku w Gładyszowie. Zgromadził blisko dwóch tysięcy Łemków z powiatów
gorlickiego i grybowskiego. Wiec ten był rusofilską manifestacją, na którym
przyjęto tezę, że Łemkowyna nie może należeć do Ukrainy, tylko do Rosji.
W celu rozpoczęcia działalności administracyjnej na terenach zamieszkiwanych
przez Łemków powołano Ruską Radę w Gładyszowie. Wkrótce ustalono,
że działalność Rady powinna być rozszerzona na inne tereny i dlatego
dotychczasowa Ruska Rada została zmieniona na Powiatową Ruską Radę
w Gładyszowie dla powiatów: gorlickiego, jasielskiego i krośnieńskiego.
Wkrótce Powiatową Ruska Radę przeniesiono do wsi Czarne. Na jej
czele stanął ks. Michał Jurczakiewycz, proboszcz parafii w Czarnem, Lipnej
i Nieznajowej, a sekretarzem został wybrany Serhij Durkot. W tym też
czasie, w Śnietnicy powstała PRR dla powiatu grybowskiego, wkrótce
przejęta przez PRR w Binczarowej, na czele której stanął dr Jarosław
Kaczmarczyk. Dla powiatów: nowosądeckiego i nowotarskiego powstała
PRR w Krynicy z przewodniczącym dr. Aleksandrem Cichańskim. Na
wschodzie PRR w Sanoku, kierowana przez dr. Aleksandra Sawiuka.
Wydarzenia toczyły się w zadziwiającym tempie, gdyż już 5 grudnia
1918 roku, dla koordynacji wszystkich Powiatowych Rad (PRR), zwołany
został we wsi Florynka wiec składający się z około 500 delegatów z 130 wsi,
na którym powołano Naczelną Radę Łemkowyny w składzie:
- ks. Michał Jurczakiewycz - przewodniczacy z Czarnego,
- dr Dymitr Sobyn - sekretarz z Bartnego,
- dr Jarosław Kaczmarczyk - minister spraw wewn. z Binczarowej,
- ks. Dymitr Chylak - minister spraw zagranicznych z Izb,
- Mikołaj Gromosiak - minister rolnictwa, nauczyciel z Krynicy.
Wybrano też Komitet do spraw Współpracy z Innymi Państwami,
a szczególnie, z Polską i Węgrami. Naczelna Rada Łemkowyny wydawała
dla nowej administracji ustawy, zarządzenia i inne potrzebne akty prawne.
Po dwóch tygodniach, tj. 21 grudnia 1918 roku, Karpatoruską Radę
Narodową w Preszowie i Naczelną Radę Łemkowyny z Florynki połączono
w jedną Karpatoruską Narodową Republikę w Preszowie na czele ze znanym
działaczem, Antonim Beskydem, zwolennikiem połączenia Rusinów po
obydwu stronach Karpat w jedną całość. Liczono na to, że wspólnymi
siłami łatwiej będzie odzyskać wolność i niepodległość. Próbowano po
przyłączeniu północnej części Karpat utworzyć jedno państwo rusińskie
w granicach Czechosłowacji.
Pod koniec grudnia delegacja z Łemkowyny została przyjęta
w Pradze przez prezydenta Czechosłowacji Tomasza Masaryka, który
obiecał delegatom: "Zobaczę, co da się zrobić w waszej sprawie". W efekcie,
wizyta ks. Michała Jurczakewycza i dr. Aleksandra Cichańskiego na
Hradczanach, zaaranżowana przez przywódcę galicyjskich rusofili
Dymytrija Markowa, dała złudne nadzieje, które pozostały bez żadnej
odpowiedzi.
We władzach nowo powołanej Naczelnej Rady Łemkowyny wśród
ministrów najwięcej było duchownych, nauczycieli, doktorów nauk - ludzi
starannie wykształconych, władających wieloma językami. Znając dobrze
sytuację mieszkańców Łemkowyny, próbowali umocnić wśród społeczności
prawo do wolności i niepodległości oraz samostanowienia o sobie, czemu
z niepokojem przyglądały się władze polskie. W połowie stycznia 1919 roku
polskie legiony skutecznie rozprawiły się z Republiką Komańczańską,
doprowadzając do jej likwidacji.
Tymczasem, 23 stycznia 1919 roku na wyjazdowym posiedzeniu
Naczelnej Rady Łemkowyny w Krynicy postanowiono rozwiązać tamtejszą
PRR, aby przyłączyć ją do Karpatoruskiej Narodowej Republiki
w Preszowie, a 29 stycznia, z tego samego powodu, rozwiązała się PRR
w Czarnem. Ustalono, że o ile nie jest możliwe połączenie z Rosją, to
najlepiej będzie żyć z braćmi w granicach Republiki Czechosłowackiej.
To spotkało się ostrym protestem władz polskich, obawiających się
oderwania Łemkowyny od Polski. W Nowym Sączu strona polska rozważała
sprawę powołania dodatkowych sił wojskowych z wykluczeniem Łemków,
aby uniemożliwić takie połączenie Rusinów.
Narastające nastroje narodowowyzwoleńcze doprowadziły do inwigilacji
łemkowskich działaczy. Dnia 21 stycznia 1919 roku, trzem liderom
Naczelnej Rady Łemkowyny udało się zbiec przed aresztowaniem na
Słowację do Preszowa, gdzie zmuszeni byli żyć kilka lat na wygnaniu.
Karpatoruska Narodowa Republika w Preszowie ogłosiła, że jest jedyną
władzą na obszarach północnych i południowych stoków Karpat. Nikt
jednak nie respektował jej protestów przeciwko podziałowi ziem zamieszkujących
przez Rusinów i Łemków.
W tym czasie, po północnej stronie Karpat rozpoczęły się aresztowania
i nawracanie ludności łemkowskiej do posłuszeństwa. Doświadczył
tego ks. Roman Prysłopski, proboszcz parafii w Żegiestowie, jednoczesnie
redaktor ukazującego się w Preszowie Głosu Ruskiego Narodu, który został
pobity do nieprzytomności. Ks. Dymitr Chylak został aresztowany i uwięziony
w podkrakowskim Dąbiu. Aresztowano też naczelników pochodzenia
łemkowskiego w gminach: Wysowa, Uście Ruskie i Regetów. Na
obszarze całej Łemkowyny rabowano, bito, aresztowano bez sądów
i dręczono niewinnych ludzi.
Władze polskie nie respektowały też ważnego dekretu Rady Regencyjnej
w Paryżu, według którego żadna mniejszość narodowa w Polsce nie
powinna być powoływana do czynnej służby wojskowej. Tymczasem wciąż
nakazywała: "W gminach ruskich mieć na oku agitatorów łączenia
z Czechosłowacką Republiką". W lutym przeprowadziły pacyfikacje na całej
Łemkowynie. Mówiono o nasileniu się represji wobec aktywistów łemkowskich,
szczególnie dr. Jarosława Kaczmarczyka. Przewodniczący ksiądz
Michał Jurczakiewycz uratował się uciekając 3 marca 1919 roku. Później
opisał to we wspomnieniach:
"Udało się na dziesięć minut przed napadem 250-ciu żołnierzy. Chcieli
mnie złapać i jak sami mówili - powiesić. Tylko cudem uratowałem się od
śmierci. Napad ten barbarzyństwem przewyższał ordę tatarską. Strzelano do
ludzi jak do psów, grabiono".
8 marca znalazł się w Koszycach i złożył sprawozdanie, pisząc, że
cała Łemkowyna jest sterroryzowana przez władze polskie. Ludzie boją się
wychodzić z domów, a wojsko grozi spaleniem wiosek. Napisał, że potrzebne
jest zwrócenie się do Organizacji Pokojowej w Paryżu, aby natychmiast
zajęła się sprawą ludności łemkowskiej, która jest bezbronna wobec władz
polskich, stosujących różne represje, tylko za to, że pragnie połączenia się
z Rusinami słowackimi, sąsiadami od wieków.
Pod nieobecność ks. M. Jurczakiewycza, przewodnictwo ruchu
łemkowskiego próbował przejąć dr. Jarosław Kaczmarczyk z PRR
w Binczarowej. W dzień Wielkanocy 1919 roku, 250 osobowy oddział
wojska polskiego okrążył wieś i dom Kaczmarczyków - miejscową plebanię.
Proboszcza, ks. Teofila Kaczmarczyka pytano o ukrytą broń. W tym celu
przeprowadzona rewizja nie dała spodziewanych rezultatów, ani innych
dowodów antypolskiej działalności.
Dnia 30 marca 1919 roku ponownie aresztowano ks. Chylaka, który
w aresztach przebywał najczęściej ze wszystkich działaczy Naczelnej Rady
Łemkowyny. W aktach nowo narodzonych dzieci w rubryce "miejsce
urodzenia", wpisywał: Ruska Narodna Republika. Również w pismach do
różnych urzędów polskich pisał listy, przez co władze państwa polskiego
uznawały go za zdrajcę. W odniesieniu do obowiązku służby wojskowej
Łemków był zdania, że mniejszość narodowa, w świetle ówczesnego prawa
międzynarodowego, nie podlegała czynnej służbie wojskowej.
W kwietniu 1919 roku ks. Michał Jurczakiewycz dostał pozwolenie
na powrót do Czarnego z gwarancją nietykalności osobistej. Postanowił
wrócić w Wielki Piątek, 18 kwietnia. Jednak jego "nietykalność" respektowano
tylko do 22 kwietnia 1919 roku, kiedy nocą plebanię okrążyło 50.
żołnierzy i aresztowało księdza, odstawiając w kajdankach do Gorlic, gdzie
dołączył do członków PRR z Czarnego. Do połowy czerwca 1919 roku
prowadzono dochodzenia i przeprowadzono proces sądowy, z którego nie
zachowały się żadne dokumenty.
W czerwcu 1919 roku na Łemkowynie przebywał kapitan armii
amerykańskiej, Merian Cooper delegowany przez Amerykańską Organizację
Pomocową dla rozpoznania i oceny sytuacji politycznej i żywnościowej
ludności łemkowskiej, gdyż w Karpatach lata 1918-1919 ze względu na
wielki nieurodzaj i ogólnie, stan żywności, oceniano katastrofalnie.
Organizacje łemkowskie z Ameryki organizowały pomoc dla rodaków
w kraju, ale, jak się później okazało, do rodzin łemkowskich trafiała
zaledwie mała ich część. Mimo pism, skarg i przeprowadzanych kontroli,
nikt nie wykrył żadnych nadużyć, ponieważ na szczeblach powiatowych nie
zatrudniano urzędników pochodzenia łemkowskiego.
Po procesie sądowym ks. Michał Jurczakiewycz zaprzestał dalszej
działalności politycznej, przeniesiony do pracy duszpasterskiej w Galicji. Te
wydarzenia w historii ruchu łemkowskiego potraktowano jako zakończenie
działalności politycznej Naczelnej Rady Łemkowyny, choć areszty i procesy
sądowe toczyły się jeszcze do 1921 roku.
Aktem protestu wobec przynależności do Polski było nie zgłaszanie
się młodych Łemków do czynnej służby wojskowej. Terenowe władze
w Polsce, nie zważając na międzynarodowe postanowienia, nieustannie
poszukiwały zbiegłych mężczyzn do tworzących się polskich legionów.
Ustalono, że w powiecie grybowskim z 18 wsi, do wojska nie zgłosiło się
172 mężczyzn, a w powiecie gorlickim, z 13 wsi - 138. Najwięcej
w Boguszy i Izb po - 32, Binczarowej - 24, Banicy - 21. W innych wsiach
o wiele mniej. Wielu ukrywało się na Słowacji. Na Łemkowszczyźnie
żandarmi stosowali często niespodziewane łapanki, podczas których nie
obyło się bez ofiar. W Tyliczu, Muszynie i Bielicznej zabito po jednym,
uchylającym się od wojska, mężczyźnie. Wiele spraw trafiało do sądów
powiatowych.
W samą Wigilię, 6 stycznia 1921 roku zaaresztowano trzech łemkowskich
"prowokatorów": dr. Jarosława Kaczmarczyka, ks. Dymitra Chylaka
i Mikołaja Gromosiaka - rząd Naczelnej Rady Łemkowyny. Po półrocznym
pobycie w więzieniu, 10 czerwca stanęli oni przed Sądem Rejonowym
w Nowym Sączu. Dr Lew Hankiewicz, adwokat z Przemyśla broniący
oskarżonych w ostatnim słowie powiedział: "Zasądźcie ich, ale po powrocie
do swoich domów powiedźcie opinii publicznej, że Łemkowie chciecieli
tylko tego, co wy już macie", mając na uwadze wolność i niepodległość
narodową bez użycia siły.
Po wysłuchaniu aktu oskarżenia, przesłuchaniu świadków i obrony,
dopiero około dziewiątej wieczorem, Sąd wydał ostateczny wyrok: "Zwolnić
i uniewinnić wszystkich oskarżonych, biorąc za podstawę fakt, że oskarżeni
nie działali w interesie własnym - osobistym, lecz w interesie społecznym -
swego narodu łemkowskiego."
Nie udało się Łemkom pozyskać poparcia żadnego państwa
w Europie i na świecie. Karpatoruska Rada Narodowa w Preszowie, zajęta
własnymi problemami wewnętrznymi, okazała się mało skuteczna
w zabiegach wolnościowo-niepodległościowych i w efekcie, nie otrzymała
autonomii. Naczelna Rada Łemkowyny, choć przetrwała zaledwie szesnaście
bardzo trudnych miesięcy, to jednak była dobitnym przejawem
i świadectwem wielkich oraz niespełnionych dążeń Łemków do pełnej
wolności, niezależności i samostanowienia w latach 1918-1921.
Ciąg dalszy nastąpi...
Tytuły następnych rozdziałów
6. Okres międzywojenny 1918-1939
a) Ruch religijny 1926-1936
b) Odpusty
c) Oświata
d) Obyczaje i tradycje
e) Kultura
f) Gospodarka
g) Rzemiosło i przemysł wiejski
7. Łemkowyna w drugiej wojnie światowej 1939-1945
a) Okupacja
b) Zielona granica
c) Ruch oporu
d) Kontyngenty
e) Udział Łemków w zakończ. II wojny światowej 1944-45
8. Nieodwracalne tragedie po II wojnie światowej
a) Przesiedlenia na Wschód w latach 1940 i 1945-46
b) Akcja "Wisła" 1947 r. i jej skutki
c) Łemkowie ofiarami COP w Jaworznie
d) Życie na wygnaniu 1947 - 1956
9. Ratowanie tożsamości narodowej po 1956 r.
a) Powroty, organiz. społeczne, zespoły artystyczne,
b) Organiz. społeczne, Watry, szkolnictwo
10. Łemkowyna po 60 latach - jej rozwój i zniszczenia
a) Wykaz nieistniejących wsi
b) Kącik łemkowskich dziejów i ciekawostek
11. Asymilacja
12. Zakończenie
13. Bibliografia - źródła
Chmury i słońce nad Łemkowyną - część I-sza
beskid-niski.pl na Facebooku
|
|