• Kermesz - fragment książki "Od Magury po Osławę"
  • "Opowieści galicyjskie" - fragment

"Życie Łemka"
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta
  • Część V-ta
  • Część VI-ta
"Kasarnia powodem dramatu"
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta
  • Część V-ta
  • Część VI-ta
"Ginąca natura"
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta
  • Część V-ta
  • Część VI-ta
"Chmury i słońce nad Łemkowyną"
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta

 

/ Łemkowie / Wspomnienia, opowiadania, relacje / Część IV-ta
 

Adam Barna

"Chmury i słońce
nad Łemkowyną"

"Choć rozproszyli nas od Odry do Donu, to zawsze
pragniemy wracać do swojego domu"



CZĘŚĆ IV-ta


7. Łemkowyna w drugiej wojnie światowej 1939 - 1945
Przed opisaniem największej tragedii łemkowskiego narodu należy przypomnieć niektóre wydarzenia poprzedzające ostatnie lata wolności. Nie można przy tym pominąć wolności społecznej. Nadeszły niespokojne czasy.
W 1936 roku ze szkół podstawowych wycofano naukę ojczystego języka łemkowskiego, a w 1938 roku, pierwszy dziekan Okręgu Łemkowskiego, ksiądz Jerzy Pawłyszyn otrzymał od władz państwowych nakaz odprawiania we wszystkich cerkwiach dekanatu nabożeństw w języku polskim. Wypełnienie takiego postanowienia "od zaraz" było niemożliwe. Wcześniej metropolia miała przygotować odpowiednie książki cerkiewne. Z powodu ich braku ksiądz dziekan nie śpieszył się i nadal odprawiał po cerkiewno-słowiańsku. Dookoła zaś mówiono o zbliżającej się wojnie. Na Łemkowynie, z dnia na dzień, zwiększała się liczba powołań na przeszkolenie wojskowe.
W 1933 roku, po dojściu Adolfa Hitlera do władzy, w Niemczech rozpoczęły się prześladowania i eksterminacja Żydów i Romów. Następni w kolejności na czarnej liście kanclerza III Rzeszy byli Słowianie. Z ogłoszonym przez Hitlera w 1936 roku na zjeździe NSDAP czteroletnim planem intensywnych zbrojeń dla podniesienia standardu życia narodu niemieckiego i w obronie przed bolszewikami, III Rzesza stała się najbardziej niespokojnym i niebezpiecznym państwem, co nie zapowiadało pokoju w Europie. Dnia 12 marca 1938 roku nastapił Anschluss Austrii, przyłączenie niewielkiej pozostałości dawnej monarchii habsburskiej, zbliżonej jezykowo i kulturowo. Sytuacja w Niemczech sprawiła, że na Łemkowynie od połowy lat trzydziestych wszystkie placówki graniczne z Czechosłowacją otrzymały połączenia telefoniczne. Jesienią 1938 roku, po wykopkach ziemniaków, przygraniczne gminy z Czechosłowacją wizytował sam premier i minister spraw wewnętrznych, generał Felicjan Sławoj Składkowski. Przed tak ważną wizytą, we wszystkich wsiach na trasie przejazdu, zalecono naprawę oraz bielenie płotów i gnojowników gospodarskich. Później, w strefie nadgranicznej w powiatach jasielskim i gorlickim zostały przeprowadzone wielkie manewry wojskowe piechoty i górskiego taboru artyleryjskiego. Ludzie mówili między sobą, iż manewry wojskowe nic dobrego nie wróżą dla regionu. Za niecały rok okazało się, że mieli rację.
Po zakończeniu manewrów, od strony słowackiej zauważono przelatujące samoloty, rozrzucające ulotki.
Jeszcze w 1939 roku władze endeckie II Rzeczypospolitej przygotowały tajne plany przesiedlenia ludności ukraińskiej (wraz z Łemkami), ponad pięć milionów obywateli państwa. W tej sprawie podjęto w marcu 1939 roku tajną uchwałę Rady Ministrów, jak podaje wydany we Lwowie Kalendarz Łemkowski na 2008 rok.
W marcu 1939 roku Niemcy targnęły się na suwerenność Czechosłowacji, część ziem czeskich przyłączając do Rzeszy Niemieckiej, a pozostałe wraz z częścią Śląska Czeskiego i Morawami ogłoszono Protektoratem Czech i Moraw. Ze Słowacji zaś utworzono Pierwszą Republikę Słowacką, w efekcie poddane hitlerowcom, marionetkowe państwo. W ten sposób Niemcy zaczęły sąsiadować z Polską od północy, zachodu i południa - od Prus Wschodnich po Rumunię. Ewidentnie, zapowiadało to kolejny podbój III Rzeszy w kierunku wschodnim. W takiej sytuacji, Polska swoją polityką zagraniczną usiłowała ratować się przed agresją "sąsiada". Przeciw nowocześnie uzbrojonej armii posiadała szwadrony kawalerii konnej ze sławnym hasłem "Silni, zwarci, gotowi".
Od 1938 roku, a częściej od pierwszej połowy 1939 roku, prawie z każdej łemkowskiej wsi do czynnej służby lub na przeszkolenia wojskowe do Cieszyna, Nowego Sącza, Przemyśla oraz innych garnizonów powoływano wielu mężczyzn.
Tylko z Zyndranowej w 1939 roku do wojska zmobilizowano 35, a z Myscowej 32. Należy przypuszczać, że z całej Łemkowyny, w wojsku polskim mogło służyć kilkanaście kompanii. Niezależnie od mobilizacji chłopów, w sierpniu z wielu wsi łemkowskich dla potrzeb wojska, policji, straży granicznej oraz administracji terenowej mobilizowano furmanki konne, tzw. forszpany do dyspozycji cywilnych i wojskowych jednostek terenowych. W ten sposób przygotowywano się na wypadek wybuchu wojny.
Dnia 1 września 1939 roku po czwartej nad ranem, żołnierzy w garnizonach, a furmanów pod urzędami gminnymi lub posterunkami policji zastała druga wojna światowa. Niemcy, bez wypowiedzenia wojny, wkro-czyli na terytorium Polski przez granice północną, zachodnią i południową. Plan zajęcia całego kraju zakładał tydzień czasu. Tego dnia o wschodzie słońca, od południa od strony słowackiej, ponad niektórymi wsiami Łemkowyny, na średniej wysokości przeleciała eskadra samolotów bombowych. Leciały na północny wschód, w kierunku Krosna, skąd po kilku minutach słychać było kilkanaście wybuchów bombowych. Następnie, po kilku minutach, ponad górami i wsiami, bombowce wracały do bazy na Słowacji. Okazało się, że ich celem było zbombardowanie krośnieńskiego lotniska. Ze strategicznego punktu, południowa granica państwa, a szczególnie górskie trakty, wspomniane w rozdziale 3, najniższe przełęcze traktowe i graniczne, od strony słowackiej, pełniły istotna rolę:
- Stara Lubownia - Piwniczna - Nowy Sącz
- Lubotin - Leluchów - Muszyna - Krynica - Nowy Sącz
- Gerlachow - Muszynka - Krynica - Grybów
- Bardejow - Konieczna - Gładyszów - Sękowa - Gorlice
- Bardejow - Grab - Krempna - Źmigród - Jasło
- Świdnik - Barwinek - Dukla - Krosno
- Medzilaborce - Łupków - Komańcza - Sanok

Powyższymi drogami, niemal że o jednej godzinie, ruszyła na Polskę wielka armia niemiecka, zmechanizowane jednostki pancerne: samoloty, czołgi oraz artyleria. Po stronie polskiej, dzień wcześniej ze wszystkich punktów granicznych, odwołano straż graniczną i wojsko ochrony pogranicza. Na granicy, liczącej około 150 kilometrów długości, wojska niemieckie nie napotkały oddziałów polskich.
Do wsi, z dala od traktów, posiadających piesze przejścia graniczne:
- Cigelka - Bieliczna - Izby - Ropa
- Stebnik - Blichnarka - Wysowa - Ropa
- Regetowka - Regetów - Uście Ruskie - Ropa
- Polanka - Radocyna - Czarne - Pętna - Sękowa
- Czertyżne - Czeremcha - Lipowiec - Jaśliska

Ruszyła na koniach niemiecka żandarmeria z orłami SS na piersiach, uzbrojonych w broń maszynową, granaty, lornety i mapy terenowe. Jedna z takich eskadr, składająca się z żołnierzy na koniach, już pierwszego dnia przed południem przejeżdżała przez Radocynę - Czarne - Jasionkę, czego byłem naocznym świadkiem.
Pech chciał, że wyskoczyłem niespodziewanie z domu na drogę i wpadłem wprost na sześciu uzbrojonych jeźdźców na koniach. Wszyscy raptownie w moją stronę skierowali automaty, a jeden krzyknął ostro: Polnischen Soldaten? i dalej szwargotał: "Nach Janka, nach Janka?". Mnie, mocno przestraszonego, wówczas 13-letniego chłopca, wepchnęli pomiędzy wielkie konie i ruszyli dalej drogą w górę wioski. Myślałem, że zaprowadzę ich do sołtysa, który zrozumie, o co im chodzi. Po drodze, kiedy trochę ochłonąłem, ze strachu próbowałem na migi wyjaśniać, że polskiego wojska już nie ma w okolicy. Na środku wsi stały dwie cerkwie. Niemcy, zobaczywszy je, kilka razy głośno powtarzali: Kirche - Kirche! Widocznie, według mapy, byli na dobrej drodze do Jasionki (nach Janka), bo puścili mnie do domu. Okazało się później, że uratowało mnie tylko to, że nie próbowałem uciekać. W innych wsiach, do uciekających strzelano i palono domy.
Najazd wojsk hitlerowskich odbywał się z zachodu na wschód, głównymi traktami drogowymi, a najbliższy na Łemkowynie przebiegał drogą z Nowego Sącza na wschód, przez Grybów, Gorlice, Żmigród, Duklę, Krosno i Sanok. Tą trasą Podkarpacką wycofywało się polskie wojsko wraz z obsługą cywilną, z zachodu na wschód, ostrzeliwując niemieckie samoloty. Na całej trasie, kilka razy dziennie, robiły one spustoszenie na drodze. Po nalotach, na drodze i w rowach leżało dużo zabitych i rannych żołnierzy oraz cywilów, a także zniszczone i palące się części taboru wojskowego i cywilnego. Po nalotach, ciężkie czołgi niszczyły wszystko, co napotkały po drodze. Armia niemiecka nie szła piechotą, lecz poruszała się za pomocą czołgów, motocykli i samochodów. Nic więc dziwnego, że starcia z polskimi oddziałami tylko na chwilę mogły zatrzymać hitlerowską, pancerną nawałnicę. 3 września 1939 roku doszło do wymiany ognia na drodze z Gorlic do Żmigrodu. We wsi Rozdziele, w szeregach wycofujących się oddziałów wojska byli mieszkańcy tej wsi: Wasyl Bajus, Iwan Dudra i Michał Mościwski oraz kapral Stefan Chanas z sąsiedniej Bednarki.
Kapral Chanas otrzymał rozkaz pilnowania porządku w Rozdzielu, aby uciekający na wschód tłum wojska i ludzi mógł swobodnie pokonywać skrzyżowania dróg z Lipinkami i Sękową. Tego dnia, po południu od strony Koniecznej i Sękowej, wojska niemieckie chcąc uniemożliwić przemarsz wojska polskiego, boczną drogą przez Wapienne, dotarły do Rozdziela. Przed skrzyżowaniem z główną drogą, z czołgu wyszedł niemiecki oficer z mapą, aby rozpoznać teren. Wtedy, ukryty za drzewem kapral Chanas, rzuconym granatem zabił oficera. Wywiązała się ostra i długa strzelanina. Na miejscu potyczki pojawiła się wojskowa żandarmeria SS.
Znowu ktoś wystrzelił z tłumu, na co Niemcy odpowiedzieli ogniem. Użyte przez nich naboje zapalne przyczyniły się do spalenia dziewięciu domów i zagród wiejskich. Były też ofiary. Iwan Dragan i jego żona Justyna, która prawdopodobnie ze studni czerpała wodę do gaszenia dobytku, a także Stefan Bajus, Iwan Bubniak, Teodor Borsuk oraz inni cywile i żołnierze. Ich nazwisk ani liczby nie ustalono, ponieważ w płomieniach ognia zginęli żywcem.
Po strzelaninie, SS-mani okrążyli wieś, urządzając łapankę. Cywilów, około 150 mężczyzn, 100 kobiet i dzieci spędzono na środek wsi, zamierzając rozstrzelać co dziesiątą osobę. W tłumie znajdował się Karol Gross - Austriak, który po bitwie gorlickiej w 1915 roku ożenił się w Rozdzielu i gospodarował na kilku hektarach ziemi. Mieszkańcy wsi liczyli na niego. Wiele par oczu zwróconych w jego stronę, czekało, aż przemówi. Ćwierć wieku poza ojczyzną sprawiło, że trudno było mu wypowiedzieć parę słów w ojczystym języku. Kiedy wysunął się przed tłum i wyrzekł słowa: Meine Bruder! (Moi bracia). Niemcy podeszli do niego i nakazali mu mówić. Dość długo trwała rozmowa, w której opowiedział własną historię znalezienia się w Rozdzielu i szacunku, jakim cieszy się wśród jego mieszkańców. Przekonał hitlerowców o niewinności cywilnej ludności. Uwolnili wszystkich. Karol zmarł nagle na zawał serca w 1942 roku zostawiając żonę i dzieci. W 1947 roku zostali oni objęci akcją "Wisła".
W 1943 roku Niemcy aresztowali Piotra Dragana, do którego domu, stojącego na uboczu pomiędzy polami, przychodziły grupy polskich i sowieckich partyzantów, na co nie miał żadnego wpływu. Na policji w Lipinach pobili go do nieprzytomności i na pół żywego kazali zakopać niedaleko posterunku. Inny mieszkaniec, Michał Chymczak zamordowany został w więzieniu jasielskim, a gospodyni Tylawska zginęła przez to, że kiedyś nieznanym partyzantom dała kawałek chleba.
Po trzech tygodniach trwania kampanii obronnej, w tajnym pakcie pomiędzy Niemcami i ZSRR, dokonano czwartego rozbioru Polski, ustanowiając granicę na Sanie i Bugu. Niewiadomą pozostaje liczba łemkowskich uczestników w wojnie obronnej 1939 roku i jej ofiar. Ocenia się, że do wojska polskiego, do kilku kompanii z łemkowskich wsi zmobilizowano kilkaset osób, ale osób zabitych, rannych lub wziętych do niewoli nie sposób ustalić.

a. Okupacja
Od pierwszych dni okupacji na Łemkowynie zapanował strach. Nikt nie liczył na poprawę bytu materialno - społecznego, ale też nie przypuszczał, iż wraz z rozpoczęciem drugiej wojny światowej, rozpocznie się eksodus ludności łemkowskiej. Zaczęło się od pierwszych przesiedleń na Ukrainę oraz przymusowych wyjazdów młodzieży na roboty do Niemiec. Osłabiło to ducha w narodzie, pogłębionego dodatkowo przez nachodzących wsie i ukrywających się w lasach oddziałów partyzanckich. W 1998 roku Elżbieta Styś-Janusz w II rozdziale książki "Nad rzeką Panną" napisze o rozpadzie Łemkowyny.

a.1. Pierwsze przesiedlenia na Wschód - 1940 r.
Dwa miesiące po zajęciu Polski, Niemcy i ZSRR doszły do kolejnego porozumienia, oczywiście za plecami "zainteresowanych". 3 listopada 1939 roku podpisały układ o przesiedleniu około 5 tysięcy Łemków na Ukrainę w zamian za niemieckich kolonistów, żyjących na Podolu k. Tarnopola. Niemcy nie chciały pozostawić ich w ZSRR jako "baworów" - indywidualnych gospodarzy, nie uznawanych przez dążące do kolektywizacji władze sowieckie. Przejęcie ich posiadłości przez kołchozy oraz wywiezienie właścicieli na daleką Syberię, byłoby pewnie kwestią czasu. Podobnie, jak w przypadku polskich i ukraińskich posiadaczy ziemskich na zajętych terenach wschodnich.
W związku z podpisanym układem, w miastach powiatowych: Sanoku, Jaśle i Nowym Sączu utworzono specjalne delegatury obydwu państw, które miały prowadzić na łemkowskich akcję wsiach akcję agitacyjną w sprawie dobrowolnego przesiedlania się łemkowskich rodzin na Ukrainę, aby Niemcy mogli swych ziomków zabrać do Vaterlandu.
Ze wspomnień mieszkanki Izb, Paraskiewy Brejan dowiadujemy się, że na taki apel mieszkańcy tej wsi zareagowali pozytywnie. Jeździli do delegatury w Nowym Sączu, aby zapisać się na wyjazd. Spotykali tam delegatów z Ukrainy, którzy potrafili przekonać izbiańskich rolników, kreśląc skutecznie przed nimi świetlaną przyszłość na Wschodzie, że prawie wszyscy dobrowolnie pozapisywali się. Wtedy krążyła opinia, że tam panuje wielki "raj". Kiedy zbliżał się termin wyjazdu, po 15 lutym 1940 roku, emocje wyjazdowe opadały. Najbardziej dlatego, że wyjeżdżający musieli zostawić cały swój majątek ruchomy i nieruchomy na rzecz okupanta, a ze sobą mogli zabierać tylko ręczne kuferki i pakunki.
Z Izb w 1940 roku wyjechało 49 rodzin, a z innych wsi znacznie mniej. Z Bielicznej, Czarnego, Długiego po jednej rodzinie, zaś z Tylawy k. Dukli wyjechało 28. Z Piorunki zapisało się cztery rodziny, które przed wyjazdem napisały list do władz w Moskwie, pytając w nim o warunki przesiedlenia i osiedlenia się na Ukrainie.
Oczywiście, nie otrzymawszy odpowiedzi, odstąpiono od wyjazdu, ale tylko do 1945 roku. Wtedy, bez pytania o warunki, wyjechało jeszcze więcej rodzin. Pierwsze przesiedlenia na Ukrainę nastąpiły po 20 lutego 1940 roku. Towarzyszył im chaos i brak organizacji. W Grybowie ludzie musieli oczekiwać na wagony przez cały tydzień w budynku szkolnym w temperaturze 20-25 stopni poniżej zera. Pozostawiony inwentarz żywy Niemcy odstawili do rzeźni.
Wagony osobowe, piętrowe do spania, z piecykiem do ogrzewania i gotowania wody na herbatę podstawiono na stacji w Zagórzanach, dokąd trzeba było przewieźć przesiedleńców z innych punktów zbiorczych z zachodniej i środkowej Łemkowyny. W Zagórzanach niemiecka służba ochronna starała się ostudzić entuzjazm wyjeżdżających, uprzedzając: Russe nicht gut!
Na granicy niemiecko-sowieckiej w Przemyślu transport przejęli żołnierze sowieccy, skąd dotarł do stacji Husiatyn, niedaleko Czortkowa w okręgu tarnopolskim. Po rozładowaniu wagonów, Łemków osiedlono na kolonii Łyczkiwci. W domach nie było żadnego wyposażenia, które obiecano w czasie agitacji. Rodziny, ze strony miejscowych władz, otrzymały jedynie po 49 rubli. W najcięższych chwilach, przesiedleńcom, dopóki ludzie nie podjęli pracy w miejscowym kołchozie i na kolei, pomagali tamtejsi mieszkańcy. Prawie nikt nie korespondował z rodzinami ani sąsiadami na Łemkowynie, głównie ze wstydu, a może i z żalu za rodzinnymi stronami.
W 1941 roku Niemcy napadły na Związek Radziecki. Następstwem była likwidacja granicy na Sanie. Wtedy do Izb powróciło 20 rodzin, a do Tylawy kilka. Jaskrawym pozostaje fakt, że od tego przesiedlenia, rozpoczął się nieodwracalny proces zmniejszania się Łemków w Karpatach. Pasmo tragedii, zakończone ostatecznym wysiedleniem w 1947 roku.

a.2. Łemkowie na przymusowych robotach w Niemczech
Od wiosny 1940 roku Niemcy po zajęciu Austrii, Czechosłowacji i Polski, prowadząc wojnę z Francją i Anglią, swe problemy gospodarcze i militarne starały się rozwiązać kosztem podbitych państw. Zapotrzebowanie na tanią siłę roboczą dla rolnictwa, przemysłu zbrojeniowego oraz innych gałęzi gospodarki celem zapewnienia żywności, odzieży, obuwia i broni nie miało końca. Od początku wojny, najpierw w Polsce, a później w innych podbitych krajach, za wyjątkiem Austrii i Czech, władze niemieckie rozpoczęły werbunek dorosłej młodzieży na przymusowe roboty w III Rzeszy.
Koniec lat 30. XX wieku na Łemkowynie odznaczał się dość sporym przyrostem naturalnym ludności. Wielu, śladem dziadków i ojców, emigrowało w różne strony świata. Jednak od 1938 roku, kiedy zaostrzyła się sytuacja polityczna w Europie, emigracja ustała.
W tym okresie miały miejsce nawet powroty z Ameryki i Kanady, aby w razie wybuchu wojny, powracający mogli być razem z rodzinami. Młodzież łemkowska była dla okupanta bardzo przydatną przez cały okres wojny. Obowiązek wyznaczania w tym celu osób, które ukończyły 18 lat, przypadał sołtysom przy nadzorze policji ukraińskiej. Ludzie, rozumiejąc sytuację sołtysów, jak również i własną, nie przeciwstawiali się narzucanej woli okupanta. Za unikanie przed wyjazdem do Niemiec można było trafić do obozu, z którego mało kto wracał. W ciągu pięciu lat (1940 - 1944), nieprzerwanie prowadzono akcję werbunkową. Na robotach w Niemczech znalazło się tysiące młodych ludzi. Korespondując z rodzinami, w ograniczonym zakresie, gdyż w czasie wojny, wszystko podlegało tajemnicy wojskowej, szyframi informowali o życiu w kraju okupanta. W Niemczech nie mieli możliwości otrzymania urlopu czy odwiedzin. Zdarzały się wyjątki, ale tylko wtedy, jeżeli "bawor" - gospodarz lub gospodyni zapewnili Urząd Pracy - Arbeitsamt, że dana osoba wróci. W przeciwnym razie, straciliby możliwość przydziału kolejnej osoby do pracy w gospodarstwie.
W fabrykach również nie było żadnych urlopów, ponieważ w czasie wojny pracowały one ciągle, nawet na zmiany. Przy tym, najistotniejszą rolę odgrywało zachowanie tajemnicy wojskowej, tym bardziej, że we wszystkich okupowanych krajach nasilała się coraz bardziej działalność ruchu oporu. Okres okupacji był początkiem złego dla Łemków, również dlatego, że niekiedy, trwale rozdzielił rodziny. Z okresu przymusowych robót w Niemczech dysponujemy danymi tylko z kilku wsi i opowiadaniami kilkadziesięciu osób. Brak jest pełnych statystyk młodzieży zatrudnionej w Niemczech. Czy kiedykolwiek uda się ustalić szczegółowe dane? Być może jest to wyzwanie dla następnych pokoleń historyków. Tymczasem, na przykładzie posiadanych danych, można w przybliżeniu okreslić liczbę młodzieży przebywającej na robotach w Niemczech, w latach 1940 - 1945, tylko na przykładzie sześciu wsi:

Wieś Ilość rodzin Liczba młodzieży %
Florynka 235 100 43
Bieliczna 35 17 49
Bogusza 150 39 26
Izby 124 35 28
Piorunka 120 24 20
Czarne 65 17 26

Z powyższego wykazu możemy zorientować się w wielkim przybliżeniu, że do prac na rzecz okupanta, prawie co trzecia - czwarta rodzina musiała wysłać swoje dziecko, gdzie pracowali często za wyżywienie, odzież, obuwie, marnując swoje najlepsze - młode lata życia. Dla tych, którym udało się uniknąć wyjazdów do Niemiec oraz młodzieży od 16-18 lat, Niemcy organizowali hufce pracy: Baudienst i Abteilung w pobliskich miastach i miasteczkach Podkarpacia.
W Nowym Sączu, Krynicy, Grybowie, Gorlicach, Jaśle, Krośnie, Rymanowie, Przeworsku, Jarosławiu, Sanoku i innych musieli pracować na towarowych stacjach kolejowych, kamieniołomach, tartakach oraz wykonywać różne roboty publiczne. Tylko na przykładzie danych z jednej wsi, można w przekroju zorientować się, jak potoczyły się losy młodzieży po zakończeniu wojny:

- wieś Czarne z liczby 17 osób
- wróciło i pojechało na Ukrainę 6 (36%) - wróciło i zostało wysiedlonych na Zachód 5 (30%) - wyjechało do USA 4 (22%) - zagubiło się w innych państwach 2 (12%)

Podobny los spotkał młodzież z innych wsi, ale tego, być może, nie dowiemy się nigdy. Jedni, nie chcieli wracać i pozostali na Zachodzie. Inni, śladem przodków, udali się dalej, za morze. W najgorszej sytuacji znaleźli się ci, którzy nie zastali własnych rodzin na Łemkowynie, ponieważ wyjechały na Ukrainę. Mocno rozgoryczeni, wyjeżdżali za nimi na Wschód lub z pomocą tych, co zostali, zajmowali opuszczone gospodarstwa, zakładając własne rodziny. Ich gospodarowanie trwało bardzo krótko, gdyż nastał rok 1947. Rozproszenie rodzin było częścią tragedii łemkowskiej. Niektórym, nigdy w życiu nie dane było spotkać się z rodziną.

b. Zielona granica
Od samego początku hitlerowskiej okupacji, mimo wielkiego strachu i terroru, prawie we wszystkich przygranicznych wsiach, tajne organizacje utworzyły punkty przerzutowe dla osób oraz handlu granicznego, zwanego "szmuglem". Szlak rozciągał się od Piwnicznej do Łupkowa, gdzie wszystkie drogi i ścieżki na południe przez Słowację, Wegry na Zachód prowadziły przez łemkowskie wsie. Tajnych punktów przerzutowych i handlowych było kilkanaście. Najdogodniejsze były wsie, gdzie nie było straży granicznej. Muszynka, otoczona z trzech stron słowac-kimi polami i lasami, najbardziej sprzyjała nielegalnemu przekraczaniu granicy. Tylko od strony Tylicza było tam wówczas niebezpiecznie. W przekraczaniu granicy pomagała niemal cała wieś. Za taką pomoc Niemcy wysyłali do obozów koncentracyjnych.
Do wybuchu drugiej wojny światowej granicy strzegła straż słowacka. Od 1 września 1939 roku strażnice graniczne Niemcy obsadzili własnymi Grenzschutami. Granica ze Słowacją, na całej długości, przebiegała przez góry i lasy, przez co, nazwana zieloną granicą, była najbardziej strzeżoną w środkowej Europie. Jej przekroczenie, bez udziału miejscowych Łemków, będących zaufanymi przewodnikami, było bardzo trudne. Znali oni nie tylko tajne i bezpieczne przejścia, ale i zwyczaje strażników granicznych.
Z ich usług wielokrotnie korzystali działacze prześladowanych organizacji politycznych i wojskowych. Przewodnicy, w wolnych chwilach zajmowali się również handlem granicznym czyli „szmuglem”. Tam po stronie słowackiej mieli zaufanych i gościnnych Rusinów słowackich. Dla pełnego bezpieczeństwa, grupy przerzutowe musiały być małe, najlepiej. kilkuosobowe z jednym, względnie dwoma przewodnikami. Do dzisiejszego dnia nie ujawniono na południowej granicy wpadek, chyba że przewodnikami byli podstawieni zdrajcy, co zdarzało się rzadko. Łemkowscy przewodnicy na całej długości granicy południowej, od Piwnicznej do Łupkowa, w Żegiestowie, Leluchowie, Muszynie, Muszynce, Izbach, Bielicznej, Blechnarce, Regetowie, Koniecznej, Radocynie, Grabiu, Ożennej, Olchowcu, Barwinku, Czeremsze, Jasielu, Radoszycach byli polecani przez węgierskich informatorów, wystawiającym Łemkom najwyższą ocenę. Były komendant Armii Krajowej na Podkarpaciu, A. Rybicki w 1990 roku o przerzutach w Czeremsze wypowiadał się publicznie: "Tu nikt nie zdradził, ja od siebie mogę dodać tylko dwa słowa - Łemkowie Polaków nie zdradzili".
Łemkowscy przewodnicy mieli skuteczne metody wykrywania fałszywych przewodników. Nasłani, chcieli trafić do łemkowskich podziemnych organizacji. Najprostszym i najskuteczniejszym sposobem sprawdzenia fałszywych przewodników była znajomość cerkiewnosłowiańskiego Ojcze nasz i wschodniego sposobu żegnania się trzema palcami. W Kościele wschodnim, znak krzyża na piersiach nakładany jest z prawego ramienia na lewe (odwrotnie niż w tradycji zachodniej), na czym często wpadali podstawieni przewodnicy.
Przeprowadzani przez granicę oficerowie i żołnierze wojska polskiego, którym udało się uniknąć niewoli niemieckiej, pragnęli znaleźć się w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. W ten sposób uciekali po podpisaniu układu granicznego pomiędzy Niemcami a ZSRR przed represjami sowietów zza Sanu i Buga: byli to właściciele ziemscy, nauczyciele, dostojnicy Kościoła i Cerkwi. Zieloną granicę przekraczali też uciekający przed masową zagładą, Żydzi. Po 1941 roku, polskim partyzantom udawało się uwalniać z transportów wywożonych do Niemiec sowieckich jeńców i ludność cywilną. Zielona granica w latach 1941-1944 odegrała ważną rolę. W 1942 roku przez lasy Kornuty na Słowację uciekł lewicowy działacz partyjny Wiesław Gomułka. Z tajnych przejść Łemkowyny skorzystały setki wojskowych i cywilów.

c. Ruch oporu
Od 1936 roku, wraz z wycofaniem ze szkół języka łemkowskiego, władze polskie rozpoczęły skuteczne ograniczanie swobód obywatelskich Łemków. W ostatnich latach przed wybuchem drugiej wojny światowej, w łemkowskich wsiach uczyli Polacy. Zgodnie z własnymi poglądami polity-cznymi i odgórnymi dyrektywami informowali władze o sytuacji w danej wsi. Zdarzały się również nikczemne prowokcje.
W Piorunce kierownik szkoły Adam Zięba, w sierpniu 1939 roku zdewastował szkolne sale, niszcząc wiszące w nich w portrety dostojników i godło państwowe. Następnie, zgłaszając ten fakt na policji, wskazał na swoich uczniów. Przeprowadzone śledztwo, na podstawie odcisków palców, wykazało, że prowokatorem był sam kierownik szkoły. Zwolniony z pracy, prawdopodobnie trafił do więzienia, ale nie na długo, bo wkrótce wybuchła druga wojna światowa.
Na Łemkowynie tajne organizacje w większości nie miały charakteru zbrojnego. W kilku miejscowościach, w latach 1939-1945, tylko nieliczni utrzymywali kontakty z organizacjami polskiego zbrojnego podziemia.

   c.1. Myscowa. Jedna z największych wsi w powiecie jasielskim. Przed drugą wojną światową mieszkali w niej działacze robotniczo-chłopscy: Grzegorz Wodzik, Dymitr Łabyk, Stefan Malcew. Ich działalności politycznej przyglądały się zaniepokojone władze gminne i powiatowe. Stale informowane przez nauczycieli Polaków wiedziały, co dzieje się we wsi. Latem 1939 roku policja i wojsko zatrzymały 30 chłopów, wśród których byli i wyżej wspomniani działacze. Na policji w Krośnie okazało się, że "listę wybranych" podał miejscowy kierownik szkoły, który po tym zajściu uciekł i wszelki słuch o nim zaginął. Chłopów, po zbiciu i przesłuchaniu, wypuszczono na wolność. Jednak w sierpniu 1939 roku, większość z nich, otrzymała karty mobilizacyne.
W czasie okupacji gminę Krempna obsadzono wielonarodową policją: polską, ukraińską i niemiecką. Doszło do tego, że podziemne organizacje, zdezorientowane, nie wiedziały, komu mogą ufać. Mimo że ludzie znali się dobrze, miały miejsce donosy, podejrzenia i wpadki. Niektórzy gospodarze z Myscowej ciekawi byli, co dzieje się za Sanem, w Związku Radzieckim, dawnej nadziei słowiańskich narodów. W wielkiej tajemnicy wybrali czteroosobową delegację: Dymitra Łabyka, Michała Harasia, Wasyla Gresia z Myscowej oraz Andrzeja Zawiejskiego z Wróblika, aby nawiązali kontakty dyplomatyczne z władzami wojskowymi Związku Radzieckiego do walki z okupantem.Wiosną 1940 roku delegacja pod osłoną nocy udała się na Wschód z zamiarem przekroczenia granicy na Sanie. Pierwsze 40 kilometrów szli wierzchołkami skalistych gór bieszczadzkich, omijając wioski. Podczas wędrówki Andrzej Zawiejski skręcił nogę i musiał wracać do domu.
Pozostałym trzem delegowanym, z wielkimi przeszkodami, pod ostrzałem straży granicznej, udało się przejść na stronę radziecką. We Lwowie czekały ich długie i trudne przesłuchiwania przez NKWD. Zostali potraktowani nie jak dyplomaci, lecz jako niebezpieczni szpiedzy. Dymitra Łabyka odesłano pod eskortą do Moskwy, gdzie po przesłuchaniach uznano za niewinnego. Zdobył nawet zaufanie władz sowieckich na tyle, że otrzymał dokumenty na inne nazwisko, zezwolenie i pomoc w powrocie do Karpat. Po pozostałych członkach delegacji, Harasiu i Gresiu, ślad zaginął.
Władając kilkoma językami, prawdopodobnie zostali uznani za szpiegów. Pewnego letniego dnia do Myscowej wrócił Dymitr Łabyk, ale o tym wiedzieli tylko jego najbliżsi przyjaciele. Nikt nie wiedział, co stało się z pozostałymi, nawet on sam. Od tego czasu, we wsi zapanował większy strach i terror. Gestapo aresztowało Grzegorza Wodzika i kilku gospodarzy. Wieziono ich pod nadzorem policji ukraińskiej w drodze do Dukli, przy pomocy jednego z policjantów, udało się zbiec Wodzikowi. Pozostali nie wrócili do domów już nigdy. We wsi nieustannie poszukiwano Łabyka, który wiedział, że droga przed nim została zamknięta, tak samo w kraju, jak i na Wschód. Zdecydował się na samotną partyzantkę.
Pewnego dnia w Hyrowej napotkał dwóch Niemców, odbierających rolnikom kontyngentowe bydło i zboże. Jeden hitlerowiec przeszukiwał domy, drugi pełnił wartę na podwórku. W tym czasie, Łabyk niepostrzeżenie podszedł do Niemca na warcie, pod żebra wsadzając twarde palce, ostro krzyknął: "Haende hoch!". Zaskoczony żołnierz posłusznie podniósł rece do góry, a Łabyk szybko zabrał mu automat, odzież, pas, czapkę i nakazał leżeć cicho na ziemi. Dzięki zdobytej broni, drugiemu mógł odebrać karabin i odzież. Sołtys i ludzie ze wsi prosili Łabyka, aby nie zabijał Niemców, bo w odwecie, cała wieś zostanie rozstrzelana i spalona.
Przyznając im rację, ze zdobyczami, oddalił się do swojej kryjówki w lesie. Wieść o tym zdarzeniu rozniosła się po okolicy. Z akcji w Hyrowej cieszyli się koledzy Łabyka. Niemcy zaś zaczęli dopuszczać się większego terroru we wsiach. Od tej pory, w lasach musieli ukrywać się Wodzik i Łabyk, którzy 27 sierpnia 1940 roku utworzyli pierwszy oddział partyzancki. Obaj postanowili założyć Łemkowski Komitet Antyhitlerowskiego Ruchu Oporu. W skład Komitetu weszło 22 członków, w tym 11 z Myscowej, dwóch z Zyndranowej oraz po jednym z Banicy, Brzozowej, Grabiu, Desznicy, Krosna, Królika, Mszany, Pielgrzymki i Terścianej. Jego działalność opierała się na wielkiej odpowiedzialności i narzuconej sobie, twardej dyscyplinie, gdyż za drobne uchybienie można było zapłacić życiem. Głównymi zadaniami Komitetu była walka i sabotaż wszędzie tam, gdzie było to możliwe. Z transportów kolejowych ratowano ludzi przed wysyłaniem na przymusowe robory do Niemiec oraz ochraniano gospodarstwa przed zabieraniem kontyngentu.
Jesienią 1940 roku nasiliła się kolejna fala terroru i aresztowań. Z Myscowej policja zabrała Stefana Malcewa, Grzegorza Wodzika i wielu gospodarzy. Wodzik znów zbiegł z transportu, a pozostałych uwięziono w Oświęcimiu, gdzie zginęli. Na wiosnę 1941 roku, do niektórych miejscowości przy granicy wschodniej, ściągnęły większe siły niemieckich wojsk. Dnia 22 czerwca 1941 roku Niemcy napadły na Związek Radziecki. Miesiąc wcześniej, 25 maja 1941 roku z dotychczasowego Komitetu Ruchu Oporu utworzono zbrojny oddział partyzancki o nazwie: Podziemny Komitet Ludowych Mścicieli na Łemkowskiej Rusi - Bojownicy za Wolność.

Odezwa
Karpatoruscy Rusini przerwijcie swój głęboki sen! Ludowy głos Was wzywa! Nie zapominajcie o swoim! Patrioci Zielonych Karpat stawajcie do walki z bandycką - faszystowską propagandą, którą prowadzą zdrajcy swego narodu, dezerterzy ze wschodniej Galicji. Nie wierzcie wrogom swego narodu.Wskazujcie na tych, którzy współdziałają z niemiecko-faszystowską policją, wystawiajcie im tajne wyroki, nie ukrywajcie ich przed narodem.
Drodzy przyjaciele pamiętajcie, że w każdej wiosce mamy człowieka, który powiadomi nas, ludowych mścicieli. W trudnych dla was warunkach ukrywajcie się we wioskach i nie oddawajcie swego życia w rece faszystowskich zbirów i katów, a my znajdziemy i pomożemy Wam w trudnych dla Was minutach. W każdy czas zdrajcy i gestapo po ujawnieniu będą osądzeni najwyższym wymiarem - rozkazem rozstrzelania.

    25.V.1941 r.

Po ukazaniu się odezwy aresztowano i wysyłano do obozów coraz więcej osób. "Bojownicy o Wolność", którzy działali również w okolicach Rymanowa, gdzie funkcjonował obóz dla 10 tysięcy radzieckich jeńców wojennych. W oddziałach w Pielgrzymce, Foluszu, a najwięcej w okolicach Tylawy, Krempnej, Polan, Myscowej walczyło ponad sto osób w różnym wieku. Wśród nich, ośmioro dzieci z ostatnich klas szkoły podstawowej. Sześcioro pomagało przenosić przez granicę tajne informacje oraz wykonywało też inne ważne zadania. Trzech chłopców: Piotr Chać, Stefan Jankowicz i Dymitr Duń zginęli w Bodakach k. Bartnego. Zdradzeni, dostali się w ręce gestapo. Torturowani, nie wydali żadnych informacji. Zostali rozstrzelani pod wsią.
24 kwietnia 1943 roku z powodu zdrady zginęli Grzegorz Wodzik i jego przyjaciel, Andrzej Zawiejski. Z zawiści o ich osiągnięcia, zdradzono łemkowskich „Bojowników”, urządzając na nich zasadzkę w lesie między Pielgrzymką a Kłopotnicą. Strata tak dzielnych partyzantów nasiliła liczbę aresztowań. W więzieniu w Jaśle przebywało około stu łemkowskich działaczy.
W 25. rocznicę śmierci Grzegorza Wodzika i Andrzeja Zawiejskiego w 1968 roku, w miejscu urządzonej zasadzki, tylko Wodzikowi odsłonięto pomnik. O innych bohaterach nie wspomniano.

    c.2. Aleksandra Wisłocka - (16.V.1912 - 24.IX.1943)
Jedną z tragicznych ofiar jasielskiego więzienia była nauczycielka, Aleksandra Wisłocka. Począwszy od 1931 roku, z braku stałej pracy, zastępowała nauczycieli w Klimkówce, Bednarce, Ropicy Ruskiej, Świątkowej, Rychwałdzie i Kwiatoniu, gdzie zastała ją druga wojna światowa. W czasie okupacji, na podstawie donosów ukraińskich inspektorów szkolnych, Zwiryka i Batiuka, tuż po zakończeniu roku szkolnego 1940/41, zaledwie trzy dni po napadzie Niemiec na ZSRR, 25 czerwca 1941 roku została zatrzymana przez gestapo pod zarzutem sympatii prosowieckich. W ciężkim więzieniu w Jaśle przesiedziała ponad rok. Zwolniona, uczyła we wsi Radocyna.
Młoda nauczycielka udzielała się w rozwijających się tajnych, podziemnych organizacjach. 5 sierpnia 1943 roku partyzanci "Korczaka", przy udziale łemkowskich działaczy, rozbili więzienie jasielskie, uwalniając ponad 120 więźniów politycznych, a wśród nich, czterech łemkowskich działaczy. Na pewno i z tego powodu gestapo przypomniało sobie o Wisłockiej. Przed rozpoczęciem roku szkolnego 1943/44 zostaje ponownie aresztowana i osadzona w jasielskim więzieniu. Zginęła 24 października 1943 roku, rozszarpana na placu więziennym przez rozwścieczone psy. Mimo zadawanych tortur, nie zdradziła swoich współdziałaczy. W tym czasie, obawiając się kolejnych akcji partyzantów, rozstrzelano ponad 60 więźniów jasielskiego więzienia, m.in.: Michała Chymczaka z Rozdziela, Iwana Romcio z Uścia Ruskiego i wielu innych. W Nowym Sączu rostrzelano Jarosława Wysłockiego, 22-letniego nauczyciela z Muszyny, brata Aleksandry.
W 60. rocznicę męczeńskiej śmierci Aleksandry Wisłockiej, 11 października 2003 roku szkole podstawowej w Gładyszowie nadano imię łemkowskiej nauczycielki. W trakcie uroczystości odsłonięto tablicę pamiątkową. Jej postawa daje świadectwo męczeństwa i ofiarności Łemków w czasie hitlerowskiej okupacji.

    c.3. Wieś Banica i jej mieszkańcy
Z Banicy k. Krzywej do organizacji podziemnych należała prawie połowa wiejskich gospodarzy. Nie działali oni we wsi ani w okolicy, lecz w oddalonych powiatach, jasielskim i krośnieńskim. Niemcy Banicę nazywali: Banditen Dorf - wieś bandytów. Po załamaniu się frontu niemiecko-sowieckiego rozpoczął się nagły odwrót wojsk hitlerowskich.
W drugiej połowie 1943 roku, na Podkarpaciu powstał największy w jego historii ruch oporu. W tym też okresie rozstrzelano najwięcej ludzi. W końcu 1943 roku, w miastach i wsiach ukazywały się ogłoszenia w języku niemieckim. Poniżej treść jednego z nich (Nasze Słowo - 1963 r.):

O g ł o s z e n i e
W związku z przestępstwem i zgodnie z paragrafem 1 i 2 do zarządzenia o walce z buntami przeciw niemieckiemu programowi rozwoju w Generalnej Guberni, podaje się do publicznej wiadomości, że wyrokiem Sądu Rejonowego przy Komendzie Policji i Bezpieczeństwa na rejon Krakowski - skazano na śmierć przez rozstrzelanie w dniach 21.XI i 6.XII.1943 r.
- Wasyla Chymczaka z Pielgrzymki
- Andrzeja Chymczaka z Pielgrzymki
- Wasyla Poliwko z Woli Ceklińskiej
- Michała Kołtko z Nowicy
- Michała Fesza z Banicy
- Stefana Fesza z Banicy
- Dymitra Filaka z Banicy
- Wasyla Filaka z Banicy
- Grzegorza Kieca z Banicy
- Stefana Bybla z Banicy
- Andrzeja Szopy z Banicy
- Michała Kossara z Banicy

            Der SS und Polizeifurer
            im Distrikt Krakau

Podobnych ogłoszeń, dotyczących innych wsi z pewnością było dużo więcej.

    c.4. Uście Ruskie (dziś Gorlickie)
W 1943 roku we wsiach łemkowskich powiatów gorlickiego i jasielskiego hitlerowcy przeprowadzili serię aresztowań. Tylko z Uścia Ruskiego aresztowano 23 młodych rolników. Wszyscy, a wśród nich Włodzimierz Tkacz, zginęli z rąk gestapo w więzieniach i obozach za pomoc organizacjom podziemnym, partyzantom Gwardii Ludowej i Armii Czerwonej, działającym w okolicznych lasach.
O Uściu Ruskim (Gorlickim) w książce pt."Nad rzeką Panną z 1998 roku." Elżbieta Styś-Janusz pisze: "Ludność łemkowską, która podczas spisu ludności z dnia 1 marca 1943 r. podała narodowość "ruską" objęła fala wielkich prześladowań. Łemkowie byli wywożeni na roboty przymusowe, osadzani w obozach i represjonowani. Ze szczególnego okrucieństwa znany był posterunek policji w Uściu Ruskim (gorlickm). Sporządzane były "czarne listy" ludności, która jako swoją przynależność narodową podawała "ruską".
Ludzie ci byli publicznie kompromitowani i nazywani "agentami Moskwy", "komunistami" i tp. Natomiast ci, którzy zadeklarowali poparcie dla nurtu ukraińskiego przyjmowani byli do tzw; "Komitetiw Dopomohowych", dzięki czemu otrzymywali koncesję na prowadzenie pożydowskich i polskich sklepów i warsztatów rzemieślniczych”.
W 20. rocznicę aresztowania uściańskich rolników, 22 lipca 1963 roku na rynku miejscowości, odsłonięto pomnik Gwardii Ludowej, Armii Ludowej i Armii Czerwonej, opatrzony dwujęzycznym napisem, po polsku i łemkowsku. Na uroczystość przybyło sporo delegacji łemkowskich z różnych państw. Obecne były również działające wówczas łemkowskie zespoły pieśni i tańca.

    c.5. Florynka - Wasyl Dubec.
Okres Narodowej Republiki Łemkowskiej niewątpliwie odcisnął piętno na mieszkańcach Florynki, stolicy utworzonej w 1918 roku Naczelnej Rady Łemkowyny. Po 25 latach, kilku patriotów spotkała tragedia, związana z Radą Ruską. W czasie okupacji hitlerowskiej nadeszły ciężkie czasy. Szczególnie dla młodzieży, której na przymusowe roboty do Niemiec wyjechało ponad 100 osób.
Gospodarz, Wasyl Dubec od lat młodości świetnie orientujący się w sytuacji Łemków, zarówno w czasach monarchii austro - węgierskiej, a później II Rzeczypospolitej oraz w latach okupacji brał czynny udział w życiu kulturalnym swoich rodaków. Jako syn miejscowego wójta miał dostęp do wielu, przysyłanych z tyułu urzędu ojcu, gazet, czasopism i książek. Oprócz pasji czytelniczej, w świetlicy wiejskiej brał udział w przedstawieniach scenicznych. W czasie okupacji czytelnia publiczna została przeznaczona na inne cele. Wtedy Wasyl, dla podtrzymania kultury we wsi, zaoferował dwa pokoiki na nową czytelnię we własnym domu.
Wszyscy we wsi wiedzieli, że przychylnym okiem spoglądał na Wschód, co nie wszystkim się podobało. 1 maja 1942 roku odważył się przeczytać publicznie w miejscowej karczmie, krytyczną w treści ulotkę podziemnej organizacji, rozpowszechnianą w powiecie gorlickim. Donosiciele, tylko czekali na taką okazję. Po trzech tygodniach, 22 maja 1942 roku gestapo aresztowało Wasyla Dubeca. Po kilku tygodniach przesłuchań i ciężkich tortur w Grybowie, Nowym Sączu i Tarnowie, trafił do obozu w Oświęcimiu, skąd po 15 tygodniach, 7 września 1942 roku, żona Maria otrzymała zawiadomienie następującej treści: "Wasz mąż Wasyl Dubec zmarł w obozie w Oświęcimiu".
Za pielęgnowanie wschodniej wiary i kultury poniósł największą ofiarę. 19 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej, 1 października 1961 roku w Grybowie odsłonięto pomnik upamiętniający ofiary drugiej wojny światowej. Na tablicy widnieje napis: "Nigdy więcej wojny". Wśród 134 nazwisk ofiar faszyzmu znalazły się nazwiska mieszkańców Florynki. Jan Wilczacki, Grzegorz Wilczacki, Wasyl Dubec, Grzegorz Klucznik, Tomasz Maksymczak oraz sześciu żołnierzy Armii Czerwonej, którzy zginęli na froncie sowiecko-niemieckim, od Cieszyna do Pragi: Stefan Hasiura, Wasyl Dubec (z innej rodziny), Jarosław Merena, Piotr Pecuch, Michał Płonka i Leon Łuczkowec. Musieli oni w szeregach Armii Czerwonej walczyć o wyzwolenie ziem polskich tj. "Za Naszą i Waszą wolność" - "Wieczna im pamięć i sława".

    d. Kontyngenty
Z chwilą wywołania przez Niemicy hitlerowskie wojny i ich ekspansji na terytorium Europy i części Afryki powstało wielkie zapotrzebowanie nie tylko na broń, odzież i obuwie. Najbardziej okazały się potrzebne artykuły spożywcze i drewno. Potrzeb wielomilionowej armii hitlerowskiej i jej zaplecza nie były w stanie zaspokoić niemieckie rolnictwo i cały przemysł przetwórczy. Okupant wyznaczył obowiązkowe kontyngenty ludności w krajach okupowanych, więc i Łemkowie musieli oddawać część swoich produktów:
- zboża na mąkę i paszę,
- ziemniaki,
- bydło i świnie na mięso,
- mleko, wełnę, odzież, obuwie,
- drzewo i runo leśne
- kamień łupany.

Pola Łemkowyny, a szczególnie gospodarze nie były zasobne w zboża i ziemniaki z uwagi na małą wydajność gleb górskich. Ponadto, liczne rodziny do wyżywienia były przyczyną, że łemkowskie gospodarstwa nie miały możliwości, ani nie były skłonne do dobrowolnych dostaw produktów do miast. Kiedy, zdaniem okupanta, dostawy były niewystarczające, wówczas Niemcy w niektórych wioskach organizowali karne egzekucje przy udziale zmotoryzowanego wojska. Odbywały się one niespodziewanie. W wyznaczonych wsiach zabierano rodzinom ostatnie produkty rolne przeznaczone do własnego użytku. Ładowano na samochody zboże, ziem-niaki, bydło i świnie. Zapłatą za zabrane produkty były kartki na wódkę, proszek lub mydło do mycia i prania, czasem kawałek skóry. Natomiast, za towary zabierane egzekucyjnie, zapłaty nie było, lecz papierek, który można było okazywać innym egzekutorom.
- Dostawy mleka przeprowadzano tylko tam, gdzie istniały zlewnie mleka, gdyż odciągano tylko śmietanę, a mleko chude oddawano dostawcy.
- Wełnę owczą dostarczać musieli rolnicy hodujący owce, najwięcej w gminie Tylicz. Przed strzyżeniem musiały być kąpane w rzece, aby wełna była czysta.
- Karpackie lasy obfitowały w drzewostan, głównie drzewo bukowe i jodłowe, które w przemyśle drzewnym – meblarskim stanowi materiał najwyższej jakości. Niemcy w czasie okupacji sprowadzili w Karpaty specjalny oddział policji leśnej zwanej, "forschutami", organizującej wiejskie grupy robocze, mające na celu:
   - ścinkę i korowanie drzew,    - zwożenie drzewa z lasów, do tartaków wiejskich i miejskich,    - zwożenie desek, bali i innych produktów na stacje kolejowe.

Na Łemkowynie prawie każda wieś usytuowana była blisko wielkich obszarów leśnych, dlatego gospodarze byli zmuszani do pracy w lesie. Jedni do ścinki drzewa, a ci, co posiadali konie, do zwózki drzewa przez okrągły rok. Niektórzy furmani, zmęczeni tym, że poza swoją pracą na roli musieli zwozić drzewo z lasów do tartaków, bez godziwej zapłaty, często decydowali się na sprzedaż koni. W ten sposób, nie tracili na paszę dla nich i uwalniali się od kłopotliwego obowiązku. Tym bardziej, że praca w lesie była marnie opłacana, najczęściej wódką.
- W niektórych lasach, latem można było zbierać jagody, borówki, maliny, ale straż leśna i leśniczy mieli obowiązek wydawania zezwoleń na zbieranie owoców leśnych pod warunkiem, że owoce będą oddane do wyznaczonych punktów skupu. Znany punkt skupu owoców leśnych w Piorunie funkcjonował w ramach wymiany kilograma malin za 0.90 kilograma mąki, przy tym często cena spadała do 0.50 kilograma mąki.
- Na przełomie 1942 i 1943 roku, podczas ostrej zimy, na froncie wschodnim pod Moskwą i Stalingradem, sporo żołnierzy niemieckich poodmrażało sobie nogi, ręce i uszy. Niemiecki sztab wojskowy zarządził obowiązkową zbiórkę ciepłej odzieży i obuwia: kożuchów, waciaków, swetrów, rękawic, szali oraz filcaków. Zbiórki prowadzone przez sołtysów oraz w urzędach gminnych dały skromny efekt, bo łemkowska ludność zapasów ciepłej odzieży nie miała, a tym bardziej obuwia. Nikt nie był w stanie oddać noszonych kożuchów czy kierpców.
- Bardzo cenne dla okupanta były złoża kamienia łupanego, wysyłane na eksport do Niemiec oraz używane w remontach dróg, zniszczonych przez cieżki sprzęt wojskowy, czołgi, artylerię i inny transport pancerny. Złoża wydobywano z kamieniołomów w Krynicy, Bartnem, Foluszu, Krempnej, zasobów kamienia szlachetnego i przemysłowego.

   e.Udział Łemków w II wojnie światowej 1939-1945
Hitlerowskie Niemcy po napadzie na Związek Radziecki w 1941 roku nie wzięły pod uwagę wielu ważnych, jak się okazało, czynników. Nie przewidziały, że na wielkim obszarze państwa radzieckiego panują zróżnicowane przyroda i klimat. Najbardziej jednak, nie przewidzano ducha walki oraz odwagi Rosjan. Po zajęciu Polski, Francji i innych krajów europejskich, Niemcy przewidywali zajęcie europejskiej części ZSRR przed nadejściem zimy. Tymczasem, udało się im dotrzeć tylko pod Moskwę aż w 1942 roku, gdzie zostali zatrzymani, nie zdobywając stolicy. Obrona oblężonego przez 900 dni Leningradu (Sankt Petersburga), gdzie od kul, głodu i mrozu zginęło ponad milion żołnierzy i cywilów, przeważyła szalę na korzyść Rosjan. Jednak punktem zwrotnym w historii tej wojny była obrona oblężonego w tym samym czasie, na przełomie zimy 1942-1943, Stalingradu. Okrążenie i zniszczenie kilku doborowych dywizji armii hitlerowskiej radykalnie zmieniło sytuację na froncie wschodnim, przyczyniając się do całkowitego odwrotu. Trzy lata wojny na terytorium ZSRR przyniosły około 20 milionów ofiar oraz wielkie zniszczenia materialne.
W połowie 1944 roku, wycofujący się front wschodni, dotarł na tereny polskie do linii Grodno-Brody-Tarnopol. Na Łemkowynie odgłosy ciężkiej kanonady artylerii i katiusz ożywiły nadzieje na zakończenie wojny. Już w połowie sierpnia 1944 roku, po kolejnej ofensywie, wojska radzieckie zbliżyły się Łemkowyny, na linii Sandomierz-Dębica-Krosno-Sanok.
Wraz z wkroczeniem wojsk radzieckich na terytorium Polski, tymczasowe władze polskie i radzieckie rozpowszechniały gotowe projekty dekretów, uchwał i ulotek uzgodnionych z Krajową Radą Wyzwolenia Narodowego.

„Do ludności wyzwolonych terenów Polski"
O porządku przeprowadzenia mobilizacji na wyzwolonem terytorium Polski


1. Niniejszym podaje się do wiadomości obywateli, że prawo mobilizacji obowiązanych do służby wojskowej na terytorium Polski, przysługuje Polskiemu Komitetowi Wyzwolenia Narodowego, jako rządowemu organowi Polskiego Suwerennego Państwa. Z polecenia PKWN mobilizację może przeprowadzić także Dowództwo Armii Czerwonej.
2. Mobilizacja, przeprowadzana na terenie Polski przez różne organizacje polskie, nie mające nic wspólnego z PKWN jest nieprawna i osoby przeprowadzające taka mobilizację podlegają natychmiastowemu aresztowaniu, jako agenci niemieccy szerzący zamęt wśród ludności polskiej.

Dowódca Wojsk I Ukr.Fr. Marszałek ZSRR - Koniew
Członkowie Rady Wojennej - gen .lejtn. Krajniukow
2 sierpnia 1944r. - gen lejtn. Kalczenko

W oparciu o powyższą odezwę, podpisaną przez trzech radzieckich generałów z 2 sierpnia 1944 roku, dowództwo Armii Czerwonej na wyzwolonych terenach Polski dokonywało mobilizacji młodych mężczyzn. Przez dwa tygodnie trwały walki w powiecie sanockim i krośnieńskim, następnie, 8 września 1944 roku, wojska radzieckie i czechosłowackie przygotowały nową ofensywę. Do boju ruszyło ponad 1500 dział i katiusz, które gradem kul dały się we znaki obronie niemieckiej. Piechota radziecka pod dowództwem marszałka Koniewa i korpus czechosłowacki pod dowództwem generała Ludwika Swobody, ruszając na okopy i bunkry niemieckie, przerwały w kilku miejscach linię frontu. Był to początek ofensywy dukielskiej. Na tym odcinku, śpieszącej z pomocą powstańcom słowackim, którzy w sierpniu 1944 roku rozpoczęli w Bańskiej Bystrzycy powstanie przeciwko niemieckim faszystom oraz sprawującemu rządy księdzu Tyso. Szybka pomoc była konieczna dla ochrony przed zniszczeniem miejscowości słowackich i rusińskich.
Nie spodziewano się jednak, że na Przełęczy Dukielskiej, wojska niemieckie dokonają niespotykanych dotąd umocnień okopów betonem i zaporami z drutów kolczastych oraz dużą ilością różnego rodzaju min piechotnych i przeciwpancernych. Po trzech dniach ciężkich walk, wojska radzieckie i czechosłowackie weszły do Rymanowa, Krosna i Dukli, ale do granicy słowackiej pozostało im jeszcze sporo nieprzewidzianych i tajnych umocnień. W niektórych miejscach, przez przełęcz w Ciechanii - Hawrańcu, udało się połączyć z powstańcami słowackimi, ale na krótko.
Żołnierzom czechosłowackim, choć byli tak blisko ojczyzny, było bardzo cieżko dojść do niej. W walkach o Przełęcz Dukielską zginęła duża liczba żołnierzy radzieckich i czechosłowackich, szacowana, według różnych źródeł, na około 70-150 tysięcy. Z tego powodu Przełęcz Dukielska została nazwana Doliną Śmierci.
Po nieudanej ofensywie, front zatrzymał się na linii Iwla - Myscowa - Polany - Żydowskie - Ciechania - Komarnik prawie na cztery miesiące. Jego nowa linia rozdzieliła ziemie łemkowskie na dwie części, wschodnią, już wyzwoloną i zachodnią, nadal pod okupacją niemiecką.
We wschodniej części, od zaraz, agenci sowieccy przystąpili do działania w dwóch kierunkach: werbunku młodzieży do Armii Czerwonej oraz agitacji celem przesiedlania Łemków na Ukrainę. Najpierw werbowano "dobrowolców", których, zgodnie z podaną ulotką, "mobilizowano" pod przymusem do wstępowania do Armii Czerwonej. Mężczyzn, po ukończeniu 18 roku życia, kierowano na trwające od tygodnia do trzech przeszkolenia w punktach zbornych w Sanoku, Bachurzu, Chocieniu, Smolniku i innych. Po kilku tygodniach, wielu z nich trafiło na linię frontu na Przełęczy Dukielskiej, gdzie brali udział w ciężkich walkach w Dolinie Śmierci. Niektórzy z nich, zostali tam na zawsze. Sporo rannych umieszczono w pobliskich szpitalach, zaś pozostali, w połowie stycznia 1945 roku z nową ofensywą, poszli dalej wyzwalać okupowane ziemie łemkowskie, polskie i czeskie. Choć wiadomo, że od linii dukielskiej, wielu Łemków musiało wstapić do Armii Czerwonej, to nie znane są liczby uczestników i ofiar.
Drugi kierunek propagandy sowieckiej w tym samym czasie opierał się na pracy agentów, którzy chodzili po łemkowskich wsiach namawiając ludność do przesiedlenia się na Wschód. Ich namowom uległa większa część mieszkańców wyzwolonych miejscowości. Jedni, z powodu zniszczeń frontowych, a inni, naiwnie ufając rozpowszechnianej propagandzie o przyszłym i beztroskim życiu po wojnie pod rządami władzy sowieckiej.
Po stronie zachodniej frontu karpackiego, wojska niemieckie nakazały ludziom wyprowadzić się za linię frontu na odległość 10-20 kilometrów, a sami, dla swoich potrzeb, zajęli wszystkie pozostawione dobra. Złożone na strychach siano i słomę, a w spichlerzach zboże dla koni, używanych do transportu broni i kanistrów z żywnością w trudno dostępnych terenach górskich. Produkty okopowe, drób i drewno zabierano do wojskowych kuchni polowych dla wyżywienia całej obsługi frontu. Ze wsi codziennie zabierano młodych mężczyzn do robót na potrzeby wojska i frontu: kopania okopów na linii frontu, prac przy naprawach dróg i mostów, wykopków ziemniaków pod linią frontu po wysiedleniu ludności oraz innych, niezbędnych dla wojska robót.
W pierwszej połowie 1944 roku front wschodni dotarł do wschodnich ziem polskich. Niemcy zaplanowali w zachodnich wsiach Łemkowyny budowę nowej linni frontowej w Izbach, Banicy, Śnietnicy, Brunarach, Florynce, Grybowie i dalej, na północ.
Do kopania okopów i bunkrów planowanej linii frontu Niemcy przy pomocy ukraińskiej policji zmuszali mieszkańców sąsiednich i dalszych wsi. Ci ostatni, musieli mieszkać u gospodarzy we wsiach położonych blisko powstających okopów i być na ich utrzymaniu. Kuchnie wojskowe były słabo zaopatrzone w artykuły żywnościowe i dlatego, większą część wyżywienia ludzi pracujących przy nowej linii frontu, ponosiła miejscowa ludność. Praca przy okopach na górskim i kamienistym terenie, z uwagi na okres jesienno - zimowy, mokry, wietrzny i zimny, była bardzo ciężka, szczególnie dla kobiet, których było więcej niż mężczyzn. Wielkim szczęściem dla mieszkanców wsi położonych obok linii okopów był fakt, że po ostatniej ofensywie na Przełęczy Dukielskiej, 12 stycznia 1945 roku, front wschodni nie zatrzymał się na przygotowywanej linii, lecz przesunął się w okolice Bielska - Białej, bliżej granicy Czechosłowacji z Niemcami.
Po przeszło pięcioletniej wojnie i okupacji hitlerowskiej, cały świat wyczekiwał wolności i zakończenia wojny. Dla Łemkowyny wolność, zdawało się, była blisko. Nadeszła w drugiej połowie stycznia 1945 roku. Zimą, kiedy we wsiach nie można było dostrzec niczego, poza bezkresną bielą śniegu. Rodziny, pozostałe w powiecie gorlickim i nowosądeckim, zastanawiały się nad losem swoich bliskich, będących na przymusowych robotach w Niemczech. Front przesunął się daleko na Zachód, nie było słychać odgłosów kanonady, ale wojna była jeszcze nie zakończona. Nikt nie myślał, ani nie spodziewał się, że właśnie po wyzwoleniu Łemkowyny spod okupacji hitlerowskiej, rozpocznie się pasmo tragedii dla jej ludności:
- wcielanie młodych chłopców do Armii Czerwonej i ofiary wojny,
- przesiedlenia na Wschód większej części ludności,
- akcja "Wisła", wysiedlenie reszty ludności na Ziemie Odzyskane, a przez to zniszczenie, od wieków zamieszkującego Karpaty, narodu.

Póki co, nikt z Łemków nie przypuszczał, że z chwilą zakończenia drugiej wojny światowej i okupacji niemieckiej, nastąpi rozmyślnie zaplanowane rozproszenie ludności łemkowskiej. Akcja, która miała zniszczyć wielowiekowo wypracowywaną tradycję gospodarczą, obyczajową i kulturową w tej części Karpat.
Po wyzwoleniu Karpat, 18 lutego 1945 roku w Gorlicach, grupa działaczy łemkowskich, którym udało się uniknąć więzień, obozów i śmierci postanowiła założyć nową organizację o nazwie "Ludowo-Robotniczy Komitet Łemkowyny". Jego program zakładał tworzenie łemkowskich szkół, zespołów artystycznych i teatralnych oraz zawierał apel o pomoc w mobilizacji ochotników do Armii Czerwonej, jako rzecz najważniejszą.

A p e l

Rusińscy patrioci! Sporo biedy i cierpienia przysporzyli nam niemieccy - faszystowscy okupanci. Oni rozbili nasze rodziny. Dużo naszych braci i sióstr zabrali do siebie na poniewierkę w Niemczech, którzy z niecierpliwością oczekują godziny swego wyzwolenia. Pomożemy Armii Czerwonej rozbić hitlerowską armię i wyzwolić narody z ich niewoli.
Wstępujcie w szeregi Armii Czerwonej i bądźcie pierwszymi patriotami sławnej Armii Radzieckiej. W mieście Gorlicach, Uściu Ruskim, Śnietnicy i Pielgrzymce działają Komisje do przyjmowania ochotników: rusińskich i ukraińskich do Armii Czerwonej.
           Gorlice - 27 marzec 1945 r.

Domyślać się należy, że Komitet wiedział o postanowieniach układu podpisanego w dniach 2 i 21 września 1944 roku pomiędzy PKWN a USRR o wymianie ludności ukraińskiej-łemkowskiej, zamieszkałej w Polsce na ludność polską, zamieszkującą na Ukrainie i w ZSRR. Wiedząc, nie zapoznał ludności z treścią podpisanych porozumień. W 1945 roku również zostali nimi objęci wspomniani działacze.
Jeszcze przed ogłoszeniem powyższego apelu, bo już od 10 marca 1945 roku, agenci sowieccy zabrali jako "ochotników" chłopców z Florynki i okolicznych wsi. Podobnie z Czarnego - 18 marca, z Izb, Boguszy, Mochnaczki i innych wsi - 20 marca. Od tej pory, codziennie do Rabki przyjeżdżali pociągami łemkowscy "dobrowolcy". Podobnie, jak na wschodniej Łemkowynie przed ofensywą dukielską, w zachodniej i środkowej części, werbunek prowadzili agenci wojskowi. Zwykle, dwóch lub trzech żołnierzy radzieckich w każdej wsi uświadamiało ludziom, że toczy się wojna i trzeba podporządkować się władzom wojskowym, które muszą prowadzić ciężką i kosztowną wojnę wyzwoleńczą (apele powyższe nie były znane).
Na obszarze Łemkowyny nie było wówczas innej władzy. Po wyzwoleniu, wdzięczna ludność słuchała, tych, którzy przynieśli im oczekiwaną wolność, wyzwalając spod okupacji hitlerowskiej. Oficer z żołnierzami przychodząc do wsi, u sołtysa wydawał rozkaz na przygotowanie kilku furmanek wiejskich, potrzebnych do transportu na stację kolejową zwerbowanych chłopców. Dla powiatu gorlickiego stacja kolejowa znajdowała się w Grybowie, skąd wszystkie pociągi jechały do Rabki, gdzie stacjonował Pułk Uzupełniający IV Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej.
Niektórzy rekruci stawali przed komisją lekarską już w Grybowie, ale ważniejsza czekała ich w Rabce. Tam wydawano opinię o przydatności każdego rekruta do specjalności wojskowej, którą najczęściej była piechota, gdzie trzeba było nauczyć się obsługiwać używane rodzaje karabinów i automatów. Zwerbowanymi żołnierzami piechoty najczęściej uzupełniano pierwszą linię frontu, ponieważ tam było najwięcej ofiar.
Do Rabki przyjeżdżały też transporty dowożące młodzież rusińską ze Słowacji oraz z innych miast i szpitali, aby stamtąd, po zgrupowaniu wyruszyć ponownie na front.W przypadku, kiedy rekrutacja na Łemkowynie liczebnie była niska, wtedy agenci sprytnie stosowali „patriotyczną” metodę. Z grupy wcześniej zwerbowanych chłopców wybierali w Rabce aktywnych, zaufanych żołnierzy łemkowskich, którzy w mundurach pomagali im przekonywać rodziców i chłopców do wstępowania do Armii Czerwonej.
Dawało to lepsze efekty. W trakcie akcji rekrutacyjnej niestety, ze strony administracyjnej na Łemkowynie, nie prowadzono żadnej ewidencji wstępujących do wojska, oczywiście poza sołtysami, którzy przeważnie nazwiska rekrutów zachowali jedynie w pamięci. Również agenci sowieccy nie mieli obowiązku imiennej rejestracji, poza obowiązkiem dostarczania jak największej liczby "dobrowolców" na ciągle zmieniającej się linii frontu. W Rabce i innych punktach zbornych ten, który znalazł się za murami koszar, musiał podporządkowywać się wojskowej dyscyplinie, bez prawa wychodzenia na przepustki, a nawet kontaktów z miejscową ludnością ze względu na zachowanie tajemnicy wojskowej. Tydzień do trzech spędzone w koszarach, w pełni wypełnione były szkoleniami. Głównie, o charakterze propagandowo - politycznym i teoretycznym. Najmniej czasu poświęcano na szkolenia praktyczne w zakresie bojowym. Po tygodniu składano wojskową przysięgę na wierność Związkowi Radzieckiemu, a za tydzień lub dwa, w zależności od zapotrzebowania, następowały zbiorowe wysyłki "na pół wyszkolonych" żołnierzy na front.
Pod samym frontem wyposażano ich w broń i naboje oraz przydzielano do określonych jednostek bojowych, które na linii frontu były bardzo ruchome ze względu na szybką zmianę sytuacji. Łemkowie z powiatów leskiego, sanockiego i krośnieńskiego na froncie sowiecko-niemieckim walczyli najdłużej, 9 miesięcy. Dwa miesiące, czasem kilka dni walczyli żołnierze z powiatów gorlickiego i nowosądeckiego. Byli i tacy, którzy nie zdążyli wziąć udziału w walkach frontowych, lecz odbywali służbę w jednostkach pomocniczych na tyłach frontu. Szacuje się, że z Łemkowyny, z 165 wsi w Armii Czerwonej służyło ponad pięć tysięcy żołnierzy. Z braku ewidencji, brakuje też bliższych danych. Szczególnie, jeśli chodzi o ofiary.
Ten najbardziej bohaterski odcinek naszej historii, uwypuklam dlatego, gdyż był to faktycznie okres znamienny, kiedy Łemkowie w szeregach Armii Czerwonej walczyli za wolność „Naszą i Waszą”, głównie niepodległość Polski. "Dowodem wdzięczności" okazały się zakulisowe układy i prześladowania "obydwóch sasiadów". Najpierw wysiedleniami na Wschód, a później na Zachód. Bez żadnych skrupułów, po zakończeniu wojny tych, co walczyli na froncie, uznano nawet za bardzo niewygodnych w Polsce Ludowej.
Dysponując sporym materiałem, dotyczącym udziału chłopców łemkowskich na różnych frontach, poniżej zamieściłem fragmenty osobistych wspomnień, które przybliżą czytelnikowi tragedię II wojny światowej.

    e.1. Przełęcz Dukielska Jan Masek - Zyndranowa
"Kiedy wyzwolono naszą wieś Zyndranową i Barwinek, 6 października 1944 roku, linia frontu przesunęła się na sąsiednie okolice: Myscową-Olchowiec-Ciechania. Zaraz z naszej wioski zabrali 12 młodych chłopców do Dukli, gdzie było spotkanie z oficerami, którzy mieli uczyć nas rzemiosła wojennego, jak walczyć i jak zniszczyć groźnego okupanta. Następnego dnia powieźli nas do Krosna, a stamtąd do zapasowego pułku w Bachorzu, na przeszkolenie.
Po tygodniowym przeszkoleniu odbyła się przysięga i wyjazd na front w pobliskie okolice, na Przełęczy Dukielskiej. Od października, w górzystym terenie Karpat, Niemcy mocno okopali się na wygodniejszych stanowiskach górskich i byli groźnymi przeciwnikami. W tym czasie, w górach spadło dużo śniegu, a nas, w ataku pchali w kierunku góry Suchania (ok. 600 m.n.p.m.) koło wsi Polany. Tam Niemcy mieli silne betonowe umocnienia, pokryte grubą warstwą śniegu, skutą silnym mrozem. Na linię frontu nie dowożono ciepłego jedzenia, przez co żołnierze byli głodni, zmarznięci i niewyspani. Niemcy znając teren, jesienią zaminowali minami piechotnymi i przeciwpancernymi wszystkie ważniejsze przejścia górskie, które zimą okazały się bastionem, na którym wszystkie nasze ataki były dremne. Ponieśliśmy wielkie ofiary i straty materialne. Tam było wielkie wojenne piekło, w którym zginęło dużo naszych chłopców.
Jednego dnia Niemcy rozbili naszą kuchnię polowa, co spowodowało, że przez kilka dni nie było nic ciepłego do jedzenia w mroźne dnie i noce. Również w zaśnieżonym terenie występowały braki w dostawach prowiantu suchego, a nawet zakaz rozpalania jakichkolwiek ognisk, nawet do przegotowania wody w menażkach na herbatę, aby Niemcy nie wykryli naszych stanowisk.
Mieszkańcy, którzy nie zostali wysiedleni z linii frontu, pomagali, jak mogli, ale często i im brakowało jedzenia. Sytuacja taka trwała kilka tygodni, aż do 12 stycznia 1945 roku, kiedy przed Nowym Rokiem juliańskiego stylu, zagrzmiały armaty i katiusze, a za nimi ruszyły czołgi i nasza piechota, które już w pierwszym dniu zajęły pobliskie wioski i miasta Żmigród, Gorlice, Nowy Sącz".

    e.2. Okolice Morawskiej Ostrawy - Wasyl Kopcza - Bartne
"Wśród 37 chłopców zabranych z Bartnego do wojska był 18-letni Wasyl Kopcza. Trafił do kompanii strzelców i znalazł się na froncie u wrót Sudetów w okolicach Morawskiej Ostrawy. Okazał się zdolnym mechanikiem, dobrym strzelcem oraz miotaczem granatów ręcznych. Berlin już się poddał, ale tu, na ziemiach czeskich, trwały jeszcze zacięte walki, w których brał udział Wasyl. Na pierwszej linii nauczył się dobrze obsługiwać nie tylko własną broń, ale i broń wroga. Znalezionym "pancerfaustem" zniszczył niemieckiego tygrysa (czołg).
Broni nie brakowało dookoła, w zajętych okopach oraz w przydrożnych rowach. Koło jednej miejscowości, kompania Wasyla poniosła duże straty, gdzie zginął również kolega z Wołowca - Dymitr Chanas. Atak został odparty, ale Niemcy ciągle ostrzeliwali nasze pozycje. Nadszedł rozkaz przeniesienia się na przeciwległą ulicę, ale nam dwóm mnie i Koli, z powodu ostrego i krzyżowego ostrzału, nie udało się tego zrobić. Z tamtego miejsca nie mieliśmy żadnego kontaktu z dowództwem. Kto próbował przeskoczyć drogę, padał tam trupem. Postanowiliśmy obaj zbierać w okopach różną broń i żywność, tak na wszelki wypadek, a najbardziej dla obrony własnej przed atakiem. W okopach nie zauważeni przez nikogo, podjedliśmy sobie do syta i oczekując na dalszy przebieg wydarzeń, udało się też dobrze zdrzemnąć. W tym czasie, obudził nas ryk motorów, co nakazywało rozpoznać sytuację i wybrać bezpieczną pozycję do obrony. W polu obserwacji, z przeciwnej strony, pokazały się cztery ciężkie czołgi wroga. Jeden zmierzał prosto w naszą stronę, a pozostałe trzy jechały wolniej. Jeden obok drugiego, po prawej stronie okopów, przejeżdżając obok nas. Przyjaciel Kola pozostał na miejscu, a Wasyl, pochylony w okopie, pobiegł na spotkanie z trzema czołgami. Kiedy pierwszy z nich przejechał linię okopu, wtedy Kola z pancerfausta strzelił do niego z tyłu. Czołg zapalił się i wtedy z niego zaczęli uciekać niemieccy żołnierze, na których w okopach czekał Kola z automatem.
Po chwili i Wasylowi udało się trafić pierwszy czołg z bocznej strony. Czekał na okazję trafienia drugiego. Kiedy to się udało, pilnował, aby przywitać tych, którzy będą uciekać z obu trafionych czołgów. Trzeci z nich, zbliżał się coraz bliżej, ale kiedy spostrzegł, co stało się z tamtymi dwoma, próbował zawrócić z powrotem, a wtedy Wasyl szybko podbiegł okopem i z tyłu wymierzył i wystrzelił z pancerfausta do uciekającego czołgu.
Nic więcej nie zdążył ani zobaczyć, ani zapamiętać, co działo się dookoła. Przysypanemu ziemią Wasylowi przesuwały się sceny z młodych lat z Bartnego. W jakiś dziwny sposób brakowało mu oddechu. Kiedy przyjaciel spostrzegł błysk nad czołgiem, zaraz pobiegł pomagać Wasylowi, a wtedy daleki podmuch z wybuchem czołgu przewrócił Kolę do okopu. Podniósł się szybko i biegł dalej do przyjaciela wołając na niego, lecz tamten się nie odzywał.
Nagły wybuch i zerwana ciężka kopuła czołgu uderzyła w ziemię okopu i przysypała Wasyla. Kola, kiedy zorientował się, co mogło się stać, zaczął z wielką siłą rozgrzebywać świeżo usypaną ziemię, żeby odnaleźć żywego przyjaciela. Za chwilę trafił na głowę nieprzytomnego Wasyla i rozpoczął sztuczne oddychanie, które spowodowało, że on otworzył oczy, ale straszne - nieswoje, jakby były z innego świata. Po krótkiej chwili wróciła mu pamięć i mowa. Nie był ranny, tylko został przysypany ziemią, z powodu czego, mocno chwiały mu się nogi i miał zawroty głowy. Przy pomocy przyjaciela przeszli do bunkra, w którym musieli nocować, bo zbliżała się noc. Uraz w głowie Wasyla pozostał na dłużej, bo choć spał, to tylko jak zając pod miedzą - słyszał wszystko, co działo się wokół niego. Wczesnym rankiem z miejsca, z którego wczoraj wyjechały niemieckie czołgi, teraz rozpoczął się atak wojsk sowieckich, które nie wiedziały, że tam są ich żołnierze. Na ten atak Wasyl z bunkra wystawił białą chusteczkę, powieszoną na bagnecie karabinu. Potem były spotkania, wiwaty, fotografowanie, pochwały i od generała Mielnikowa i medale: "Za odwagę" oraz order "Czerwonej Gwiazdy", a najważniejsze to, że obaj, Wasyl i Kola, doczekali w zdrowiu końca wojny".

    e.3. Front na Odrze - Andrzej Śliwa - Bogusza
"Z książki wojskowej, która zachowała się u mnie wynika, że do Armii Czerwonej zostałem zabrany 20 marca 1945 roku, gdzie w Rabce po tygodniowym przeszkoleniu trafiłem na front, który przebiegał przez Oświęcim, Gliwice, Racibórz, Ołomuniec. Trafiłem do oddziału, który na Śląsku zajmował się hitlerowcami, którzy zostawali, aby organizować tam działalność dywersyjną. W drugiej połowie kwietnia 1945 roku organizowano nową dywizję szybkiego reagowania, którą z pełnym uzbrojeniem kilkudziesięciu różnych pojazdów mechanicznych, w tym czołgów i katiusz, w ciągu jednej doby przerzucono nad środkową Odrę, pomiędzy Ścinawą a Głogowem, omijając ówczesną twierdzę "Festung Breslau".
Na odcinku frontowym nad Odrą, zacięte walki przechodziły kilka razy w jedną i w drugą stronę. Z tego powodu, miasta nad Odrą były bardzo zniszczone, np. Ścinawa około 70 %, Głogów około 80 %. Nad ranem dotarliśmy do miasteczka "Kóben" (Chobień), zniszczonego ponad 80 %, gdzie znaleźliśmy się na przeprawie pontonowej przez Odrę, bo tymczasowy most drewniany Niemcy podminowali w ostatniej chwili.
W Chobieni od dawna stał wielki pałac ważnego działacza hitlerowskiego, w którym przed wojną założono szkołę dla młodych Hitler Jungend, przez co ciężko było hitlerowcom opuścić miejsce, którego zaciekle bronili. Dawne miasteczko Chobień, po ciężkich walkach zostało zamienione w zrujnowaną wieś. Po przeprawieniu się na drugą stronę Odry, naszą jednostkę rozdzielono na dwie grupy. Jedna poszła w dół Odry przez Radoszyce i dalej, przez Kulm do Orska, gdzie w lesie koło Kulmu natrafiliśmy na silny opór niemiecki. Tam, nasze wojska nabojami z ciężkich karabinów maszynowych, wycięły w pień połowę lasu. Druga połowa poszła prosto przez Nieszczyce, Brodłowice, Kębłowo i Wysoką. W walkach na polach Brodłowic zginął mój wiejski kolega, Janek Ślezion. Dalej, w dolinie między Orskiem a Gawronami, na polach dzisiejszej wioski Studzionki, na tym terenie, spotkały się ostatni raz sowieckie i niemieckie czołgi, z których na tych polach zostało po kilka maszyn z jednej i drugiej strony.
Po ciężkich bojach nastąpił krótki odpoczynek w miejscowości Rudna, gdzie przyszedł rozkaz, jechać na południe. Drogą, przez zniszczone miasto Lubin, Legnicę, Jelenią Górę znów w czasie jednej doby znaleźliśmy się aż pod czeską Pragą, gdzie po dwóch dniach nastąpiło zakończenie II wojny światowej. Tam, po kilku tygodniowym postoju w lasach czeskich, nadszedł powrót na Wschód. Powrót ten, piechotą przez całą Polskę, trwał prawie dwa tygodnie, gdzie za granicą, za Sanem nasz garnizon znalazł się w miejscowości Nadworna k. Stanisławowa, skąd po kilku tygodniach zostałem zdemobilizowany z wojska i wróciłem do domu w Karpatach".
Ten fragment drogi frontowej Andrzeja Śliwy przytaczam głównie dlatego, że po dwóch latach, w 1947 roku, pozostali mieszkańcy ze wsi Bogusza, 76 rodzin wysiedlono na Zachód. Rodzina Andrzeja Śliwy znalazła się w drugim transporcie, wśród 32 rodzin, które rozładowano na stacji w Ścinawie i osiedlono dwa kilometry od Chobieni. Akurat tam, gdzie walczył Andrzej i w pobliżu gdzie zginął jego kolega z Boguszy, Janek Ślezion.

    e.4. Pod Pragą czeską - Stefan Skwitniański - Berest
"Dnia 8 maja 1945 roku nikt z nas nie myślał, że do końca strasznej II wojny światowej pozostało tylko kilka godzin, gdyż na linii frontowej z powodu ciężkich walk o każdy metr ziemi, nadal nie było czasu na żadne rozmyślania. W okolicach Pardubic doszło do okrążenia wojsk niemieckich i tam nasza kompania szła w pierwszej linii ulicami jakiegoś miasta. Tam, na skrzyżowaniu ulic, koło kiosku trzeba było leżeć obok chodnika ostrzeliwując okrążające kamienice, w których bronili się Niemcy. W pewnym momencie, zza kiosku wyskoczył żołnierz Andrzej z powiatu gorlickiego (nazwiska nie pamiętam) i od razu padł na chodnik, a spod niego wyciekła kałuża krwi. Do dnia dzisiejszego słyszę w uszach jego ostatnie słowa: "Mamo, mamo!".
Zastanawiam się, czy w tej samej chwili i ona - matka odczuwała jakiś odruch, jakiś znak wypływajacy z serca? Wierzę że tak, bo serce matki zawsze czuje nieszczęście swego dziecka, gdzie by ono nie było.
W tym też czasie Niemcy rozpoczęli ostrzał z moździerzy, z których szrapnele rozrywały się wokół na ulicy, skąd leciały na nas: ziemia, kamienie i kawałki asfaltu. Mnie wypadło podnieść głowę, aby wyciągnąć nową taśmę z nabojami, gdy w tym momencie odczułem uderzenie w hełm nad lewym okiem. Nie odczułem, że jestem ranny, ale mój sąsiad zawołał: Zostałeś ranny w twarz, masz opatrunek?. Wyjąłem z kieszeni płaszcza swój pakiet i tam, pod osłoną muru, koledzy zrobili mi opatrunek. Przeskakując do tyłu przez ogrodzenie, wśliznąłem się do jakiegoś ogródka, gdzie do mnie podszedł sanitariusz i pokazał drogę do polowego punktu sanitarnego.
W tym czasie nasi artylerzyści podciągnęli swoje działa i katiusze, z których dokonali celnego ostrzału niemieckich pozycji i zmusili ich do ucieczki. Na drodze spotkały mnie czeskie sanitariuszki i pomogły trafić do polowego punktu sanitarnego.
Następnego ranka w szpitalu obudziła nas strzelanina na ulicach miasta i wielki ruch na korytarzach. Kto tylko mógł wstać z łóżka, ciekawy był, co się stało w mieście. Był to koniec drugiej wojny światowej - dzień 9 maja 1945 roku. Po kilku tygodniach leczenia w różnych szpitalach zostałem wyleczony i zdemobilizowany do cywila".

    f. Koniec II wojny światowej
9 maja 1945 roku ogłoszono Dniem Zwycięstwa. Nadeszła chwila oczekiwana przez wszystkich, a szczególnie, żołnierzy z pierwszej linii frontowej oraz będących w drodze na front z pułków uzupełniających i szpitali. Tego dnia wszędzie, gdzie stało wojsko, odbywały się mityngi, na których przemawiali różni rangą oficerowie: marszałkowie, generałowie, pułkownicy i inni stopniem. Strzelano na wiwat. Jednak żołnierze szeregowi nadal pełnili wszystkie swe obowiązki, łącznie z wartą i musztrą. Od pierwszych godzin pokoju trzeba było organizować w czeskich lasach własne pola namiotowe na postój koszarowy. Dla większości żołnierzy, choć były to ostatnie dni wojny, to jednak ostrożność potrzebna była na każdym kroku, gdyż bojówki SS nie chciały się poddać. Nadal bardzo aktywne, zagrażały nam z ukrycia.
Wieczorami, wszystkie lasy, gdzie stacjonowały wojska, rozbrzmiewały śpiewem. Po kilku tygodniach, spora ilość jednostek przygotowywała się do powrotu do Związku Radzieckiego. Problem był w tym, że wielkie i zwycięskie dywizje, pułki i bataliony musiały wracać piechotą ponad dwa tysiące kilometrów w ciągu dwóch-trzech tygodni. Wszystkimi drogami na Wschód ciągnęły wojska radzieckie przez ziemie sudeckie, czeskie i polskie. Po drodze były postoje i mityngi, a co gorsze, pogłoski, że trzeba będzie iść jeszcze na wojnę z Japonią, którą dotąd się nie poddała.
Niektóre dywizje sowieckie na ziemiach polskich, żołnierzy łemkowskich traktowały wyjątkowo, zabierając im broń i amunicję, zwalniając z obowiązku pełnienia warty. Dowództwo obawiało się, że wracając na Wschód, obok ziem łemkowskich, w odległości około 100 kilometrów, osoby te mogą uciec w pobliskie lasy i tam zbrojnie wystąpić przeciw tworzącej się władzy ludowej. Broń i aminicję oraz wszystkie obowiązki żołnierskie przywrócono im po przekroczeniu granicy wschodniej na Sanie.
Była też inna zasadnicza sprawa, w tym czasie na Łemkowynie odbywała się na szeroką skalę akcja agitacyjna ludności na wyjazd na Ukrainę. Powracający żołnierze, którzy dobrze poznali politykę sowiecką, mogliby swoim krajanom odradzać owych wyjazdów. Należy wspomnieć, że przez cały czas pobytu Łemków w Armii Czerwonej, żadna z rodzin nie otrzymała listu z frontu, gdyż wszystkie wysyłane były pocztą polową i kierowane do zainteresowanych poprzez cenzurę w Moskwie. Ponadto, w Karpatach nadal nie było spokoju z powodu działalności różnych grup dywersyjnych, które blokowały tworzenie się nowego państwa polskiego.
Za granicą na Sanie, wszystkie jednostki powracające z frontu, kierowane były do tamtejszych koszar wojskowych celem zagospodarowania ich na stałe. 6 sierpnia 1945 roku Japonia ogłosiła kapitulację i zakończenie wojny na Dalekim Wschodzie.Tego dnia, najwyższe władze wojskowe ZSRR wydały rozkaz demobilizacji wszystkich żołnierzy, nie posiadających obywatelstwa radzieckiego, w tym Łemków. Zgodnie z tym rozkazem, jednostki wojskowe musiały zwalniać takich żołnierzy, zaopatrując ich w odpowiednie dokumenty i pisma o odznaczeniach. Od tej pory, każdym pociągiem, skierowanym ku granicy polskiej, wracali zdemobilizowani żołnierze do swoich domów.
Wszyscy powracający, od czasu rozłąki z rodzinami, nic nie wiedzieli o własnych rodzinach. Wiedząc o agitacji na wyjazd na Ukrainę, nie znali jej rozmiarów. Teraz, po zwolnieniu z wojska wracali, nie wiedząc, że spora ilość rodzin w tym czasie wyjechała z Karpat na daleką wschodnią Ukrainę. Większość z nich, w domu nie znajdowała swoich bliskich, co było wielkim rozczarowaniem. Musieli oni szybko zdecydować, czy jechać za rodziną lub pozostać na gospodarstwie rodziców i tu zakładać własne rodziny. Wszystko zależało od tego, czy we wsi został ktoś z rodziny, sąsiadów, znajomych. Decyzje podejmowano różne. Najczęściej, wyjeżdżano za rodzicami, mniej pozostawało na ojcowiźnie.
Były i takie przypadki, że niektórzy decydowali się wyjechać na ziemie poniemieckie, które sami wyzwalali. W wyniku zmian granic, przypadły one Polsce jako Ziemie Odzyskane. Jak już wiemy całkiem inaczej było w powiecie nowosą-deckim, gdzie powracających z wojny łemkowskich żołnierzy traktowano jak zdrajców. Rok 1945, choć był rokiem zakończenia II wojny światowej, był rokiem wielkiej nadziei dla wygranych narodów, w tym i Łemków. Nikt nie przewidywał, że stanie się on początkiem ich tragedii.

Poza kilkoma przedstawionymi fragmentami wspomnień z dziejów frontowych, z lat 1944 – 45 poniżej zamieszczam fragmenty losów żołnierzy walczących na innych frontach II wojny światowej, warte przypomnienia.

Andrzej Adamczyk - Tylawa k. Krosna
Zgodnie z podpisanym paktem pomiędzy Niemcami i ZSRR z dnia 3 listopada 1939 roku o wymianie ludności łemkowskiej za kolonistów niemieckich osiadłych na Ukrainie, ze wsi Tylawa na przesiedlenie w 1940 roku na Ukrainę zwerbowano 28 rodzin. Osiedlono ich w okręgu tarnopolskim. Andrzej miał wtedy 18 lat i w poszukiwaniu pracy trafił do huty stali w Donbasie. Dwa dni przed napaścią Niemiec na ZSRR, 19 czerwca 1941 roku został powołany do Armii Czerwonej. Szkolenie wojskowe przechodził w Kursku przez pół roku, skąd z dywizją trafił na front na linii Wielkie Łuki, ale na krótko, bo Niemcy szybko zajmowali coraz większe tereny Związku Radzieckiego, docierając w głąb, aż do rzeki Wołgi pod Moskwą.
"Nad Wołgą w naszej jednostce doszło do powtórzenia przysięgi wojskowej i przyrzeczenia, że dalej wycofywania naszych wojsk nie będzie. W jej wyniku, żołnierze wykazując zawziętość do hitlerowskiego wroga, przejawiali wielkiego ducha walki.. Do tego czasu byłem już dwa razy lekko ranny, ale niewielkie rany goiły się szybko i po krótkim leczeniu na tyłach frontu, wypadło iść znów na pierwszą linię.
Nad Wołgą otrzymaliśmy rozkaz ataku na miasto Rżew, skąd dalej nie wycofywaliśmy się. Od tej pory rozpoczęły się kontrataki na niemieckie pozycje. Codziennie przeżywaliśmy prawdziwe piekło na ziemi, w którym hitlerowcy stracili już wiarę w błyskawiczny podbój Związku Radzieckiego. W tych ciężkich walkach, naszym wojskom udało się przejąć inicjatywę wojenną i zabrać do niewoli dużo jeńców niemieckich.
Był styczeń 1942 roku, kiedy z frontu zostałem wywieziony do szpitala na Uralu, gdzie przyszło mi leżeć do września 1942 roku. Rany były ciężkie, trzy odłamki w klatce piersiowej, z których dwa udało się usunąć, a z trzecim musiałem żyć, bo jego usunięcie groziło śmiercią. Tamte walki nad Wołgą zachowałem w głębokiej pamięci. Szczególnie tkwi we mnie zimowy czas, jaki dokuczał nam na froncie. Raz, leżąc w okopie pod gradem kul z góry przykrywał nas śnieg, a od spodu, topniał on od ciała. Płaszcz wojskowy przymarzał nocą do ziemi i aby wstać, musiałem odciąć jego kawałek. Po wyjściu ze szpitala, dostałem skierowanie do pracy na poczcie w Ałma - Acie, gdzie równocześnie nauczyłem się zawodu kierowcy samochodowego. O rodzinie nie wiedziałem nic, bo ziemie koło Tarnopola od pierwszych dni wojny były zajęte i poczta przez front nie docierała. Wraz z zakończeniem wojny, ożyła nadzieja na odnalezienie rodziny, z którą chciałem wrócić do rodzinnej Tylawy.
Ponieważ wojnę zakończono tylko z Niemcami, trzeba było jeszcze zakończyć wojnę z Japonią, która jeszcze się toczyła. W Ałma - Acie wróciłem trochę do zdrowia, dlatego w drugiej połowie maja 1945 roku zostałem powołany znów do wojska i przydzielony do floty morskiej. Na szczęście, wkrótce ogłoszono kapitulację Japonii i wróciłem do życia w cywilu. Od tego czasu rozpocząłem poszukiwania rodziny. Wiedząc, że brat i siostra byli na robotach w Niemczech, nie wiedziałem tylko, czy oni żyją. Napisałem do bliskich w Tylawie, gdzie list trafił do brata, który wrócił z Niemiec. Wróciła również i siostra, gdyż po napadzie Niemiec na ZSRR, rodzice wrócili z Ukrainy do Tylawy, nie na długo, bo w 1945 roku wyjechali znów na Ukrainę. Tu dojechał brat i siostra, i po pięciu latach nastapiło znów spotkanie całej rodziny".

Kirył Brejan - Izby - żołnierz armii generała Andersa
Swoją drogę frontową opisał w książce pt. "Moja długa druga wojna światowa 1939-1948 r."
Czynną służbę wojskową odbył w latach 1936-1938, a gdy wrócił z wojska. Małżeństwo trwało pół roku, kiedy znów otrzymał kartę mobilizacyjną na wojnę obronną w 1939 roku. Z Nowego Sącza, cofając się przed wojskami niemieckimi, zawędrował do Stanisławowa, gdzie dostał się do niewoli sowieckiej. Obiecywano im powrót do domu, ale po załadowaniu do pociągu, zamiast na Zachód, skierowano ich na Wschód, do kopalni węgla w Donbasie. Ciężka była praca w kopalni węgla, głęboko pod ziemią. Po półrocznej pracy w kopalni, władze sowieckie niespodziewanie przewiozły tysiące jeńców polskich na północ kraju, gdzie żyją białe niedźwiedzie. Do nowego miejsca pracy i pobytu jechali pociągiem cały tydzień przez Charków, Moskwę, Kirów do Kotłasu, a później, rzeką Wyczegdą w stronę morza Barentsa.
Wieźli ich w zamkniętych wagonach towarowych, które otwierano raz na dobę, aby podać im coś do jedzenia. Podczas każdego postoju kontrolowano, czy ktoś nie uciekł. Na dalekiej północy późną wiosną ziemia była jeszcze zamarznięta. Aby tam mieszkać i żyć, trzeba było najpierw wybudować sobie osiedle. Następnie zbudować linię kolejową między najdalej wysuniętymi na północ miastami: Kotłas i Workuta, gdzie były złoża węgla kamiennego. Z powodu ciężkiej pracy i marnego wyżywienia, a także ostrego klimatu, sporo ludzi chorowało i umierało. Po zakończeniu budowy linii kolejowej, budowano stacje kolejowe i budynki dla ich obsługi. Z tej pracy na wspomnienie zasługuje budowa mostu na rzece Wyczegdzie w temperaturze, sięgającej 50 stopni poniżej zera. Tymczasowy most budowano z gałęzi, śniegu i wody, które w takiej temperaturze marzło i wytrzymywało wielkie ciężary. Obok tego prowizorycznego mostu budo-wano most betonowy, gdzie ani betonu, ani żelaza nie można było dotykać gołymi rękami, gdyż po dotknięciu na mrozie, odchodziła skóra od ciała.
Kiedy nadeszła wiosna 1941 roku, po napadzie Niemiec na ZSRR, 22 lipca, wszystko się zmieniło. Już w drugiej połowie czerwca 1941 roku przyszedł rozkaz wyjazdu z północy na południe, do Wiaźmy k. Moskwy, gdzie wracało nas parę tysięcy jeńców. Była radość, ale i wielka niewiadoma, co będzie dalej. Na komisji wojskowej w Wiaźmie, nikt nie wykręcał się od służby wojskowej, bo tylko w niej była nadzieja na życie lub godną śmierć. Po dwóch miesiącach przenieśli nas pod granicę Kazachstanu, gdzie utworzono trzy pułki. Dano nam odzież i obuwie uzbierane z różnych formacji wojskowych: sowieckich, litewskich, estońskich i polskich. Niektórzy, z braku takich ubiorów, dostawali odzież cywilną. Najważniejszy był nastrój psychiczny i fizyczny, jaki poprawił się po kilku miesiącach.
Odczuwano, że poza plecami żołnierzy działo się coś nie przewidywanego, a mianowicie, że polskie władze na Zachodzie chcą polskich jeńców wyrwać z niewoli, na co nie było zgody władz sowieckich. Dopiero po napadzie Niemców na ZSRR i ich zwycięzkim marszu na Wschód oraz zadeklarowanej pomocy wojskowej Zachodu dla Związku Radzieckiego, uzyskano zgodę na utworzenie z jeńców polskich nowej armii pod dowództwem generała Andersa. Z tego powodu dostaliśmy ciepłą angielską odzież, obuwie i rozkaz do wyjazdu do Afryki przez pustynię Kara Kum - Aszchabad - Morze Kaspijskie do Iranu, gdzie były kłopoty z odmiennym klimatem i jedzeniem. Prawie miesiąc trwała kwarantanna.
Później była dalsza droga przez Irak, Jordanię, Palestynę do Egiptu. W każdym kraju panowały inne obyczaje i różne warunki życia. Choroby oraz plagi szarańczy i skorpionów. Była to droga długa i ciężka, przeplatana częstymi kwarantannami. Dopiero w Egipcie przygotowano się do udziału połączonych wojsk alianckich przeciwko Hitlerowi i Mussoliniemu, którzy zażarcie bronili południowych terytoriów Europy. W czasie tej długiej drogi wojskowej każdy miał okazję do poszerzenia swoich kwalifikacji i zmiany zawodu. Byłem już żołnierzem, budowniczym, furmanem, kucharzem i na koniec wyszkoliłem się na kierowcę różnych samochodów. Z Egiptu trzeba było wyruszać do Europy przez Morze Śródziemne statkiem z Aleksandrii do Tarante na Sycylii. Po wielkich mrozach północy, gorących stepach i piaskach Kazachstanu, Średniej Azji i Afryki przyszła kolej na drogę morską, która przez cały czas trwania nie była łaskawa dla wielu żołnierzy.
Z początkiem kwietnia 1944 roku nasze wojska dotarły pod Monte Cassino. Pierwszą ofensywę przygotowano w nocy z 11 na 12 maja, w której udział wzięło ponad 2 tysiące różnych dział artyleryjskich, które strzelały ciągłym ogniem przez dwie godziny. Niemcy mocno zabarykadowali się na górze w klasztorze w wielkich i głębokich bunkrach, które nawet po ataku ciężkiej artylerii i bomb lotniczych nie zdobyto. Po kanonadzie armat nastąpiły naloty bombowców, które nie tylko za pomocą bomb, ale i beczek z benzyną paliły wszystko dookoła. Mimo wielkich sił i strat, nie udało się zdobyć szczytu góry. Moim zadaniem było zwożenie sanitarką rannych z linii frontu pod silnym i gęstym ostrzałem, pod osłoną dymną.
Po upływie czterech dni, przygotowano nową i lepiej zorganizowaną ofensywę. Przyszły nowe i większe siły do walki o każdy kawałek góry i klasztoru. Po dwóch dniach ciężkich walk, dnia 18 maja 1944 roku zakończyła się bitwa o Monte Cassino. Dzięki udziałowi armii generała Andersa zdobyto klasztor i podniesiono polski sztandar na słynnej górze Monte Cassino. Po kilku tygodniach nastapiło zakończenie wojny, po którym przyszedł rozkaz wyjazdu do Anglii. Sporo żołnierzy już z Włoch zdecydowało się na powrót do Polski. Większość, a między nimi i ja, popłynęliśmy do Anglii do koszar wojskowych. Tam w Anglii, po kilku dniach, aby było co jeść, trzeba było iść na wykopki ziemniaków, które dla nieprzyzwyczajonych żołnierzy były bardzo ciężkie. Po kilku tygodniach zdecydowałem wrócić do kraju, nic nie wiedząc o żonie i rodzinie. Pojechałem do Londynu, aby w ambasadzie polskiej zorientować się, jak wrócić do kraju. Tam okazało się, że ja Ukrainiec, a w Polsce takiej narodowości już nie ma, bo jedni wyjechali na Wschód, w tym i żona, a reszta żyje na Ziemiach Zachodnich Polski. Tam też dostałem pouczenie, że moje miejsce jest na Ukrainie, na co odpowiedziałem, że ja urodziłem się w Polsce i tam chcę wrócić.
Stanęło na tym, że pojechałem do Polski przez Gdańsk i Wrocław do Legnicy, gdzie znalazłem siostrę i braci. Osiedliłem się w Legnickim Polu, gdzie założyłem nową rodzinę i gospodarkę. Rodzina powiększyła się o troje dzieci. Kiedy druga zona nagle zmarła, zapragnąłem namówić ślubną żonę Olgę, aby wróciła do mnie z Ukrainy. Olga, po utracie rodziców, nie mając własnej rodziny i dzieci, zdecydowała się zaopiekować trogiem moich dzieci i po 30. latach rozłąki postanowiła wrócić do mnie".

Stefan Bubniak - Wapienne
W 1939 roku został zmobilizowany do Podhalańskiego Pułku Strzelców w Nowym Sączu. Brał udział w wojnie obronnej 1939 roku i razem z innymi trafił do niewoli sowieckiej. Jako jeniec pracował w różnych obozach. Kiedy w 1943 roku w ZSRR organizowała się Pierwsza Dywizja im. Tadeusza Kościuszki w Siedlcach k. Riazania zgłosił się do wojska, z którym przeszedł długi i ciężki szlak bojowy od Lenino - Kiwerców - Chełma - Warszawy przez Wał Pomorski do Berlina. Jego losy stanowią jeden z wielu przykładów Łemków walczących dla polskiej racji stanu. Podobne historie frontowe przeżyli i inni Łemkowie, walczący w różnych armiach, a między nimi byli:
- Ilko Paszko z Bartnego,
- Andrzej Dec z Bartnego,
- Wasyl Spilnyk z Łosiego k. Gorlic

Ciąg dalszy nastąpi...

Tytuły następnych rozdziałów
8. Nieodwracalne tragedie po II wojnie światowej
      a) Przesiedlenia na Wschód w latach 1940 i 1945-46
      b) Akcja "Wisła" 1947 r. i jej skutki
      c) Łemkowie ofiarami COP w Jaworznie
      d) Życie na wygnaniu 1947 - 1956
9. Ratowanie tożsamości narodowej po 1956 r.
      a) Powroty, organiz. społeczne, zespoły artystyczne,
      b) Organiz. społeczne, Watry, szkolnictwo
10. Łemkowyna po 60 latach - jej rozwój i zniszczenia
      a) Wykaz nieistniejących wsi
      b) Kącik łemkowskich dziejów i ciekawostek
11. Asymilacja
12. Zakończenie
13. Bibliografia - źródła
Chmury i słońce nad Łemkowyną - część I-sza
Chmury i słońce nad Łemkowyną - część II-ga
Chmury i słońce nad Łemkowyną - część III-ia



beskid-niski.pl na Facebooku


 
7405

Komentarze: (0)Dodaj komentarz | Forum
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.

Imię i nazwisko:
E-mail:
Tekst:
Suma liczb 8 i 7: (Anty-spam)
    ;


e-mail: bartek@beskid-niski.pl
Copyright © 2003 - 2016 Wadas & Górski & Wójcik
Wsparcie graficzne: e-production.pl
praca w Niemczech|prosenior24.pl
Miód
Idea Team
Tanie odżywki
Ogląda nas 7 osób
Logowanie