|
|
 |
|
Tomasz Ch. Fuerst
WIELKA SOBOTA
Wielka Sobota A.D. 2000. Upał jak w lipcu. Przejeżdżam przez małe wioski na zachodnich krańcach Beskidu Niskiego. Mochnaczka, Czyrna, Piorunka, Berest, Polany, Binczarowa, Bogusza, Królowa Górna, zwana dawniej Ruską... Wszędzie tu przed rokiem 1947 mieszkali Łemkowie i wszędzie zbudowali drewniane greckokatolickie cerkwie. Łemków już tutaj nie ma (a jeśli nawet, to jest ich bardzo niewielu), ale świątynie pozostały i, co ciekawe, w większości przypadków nie naruszono zbytnio ich pierwotnego kształtu architektonicznego, ani wystroju wnętrza. Klękają więc wierni przed ikonami, śpiewają rzymskokatolickie pieśni bizantyńskiemu Pantokratorowi na chwałę...
Wielka Sobota to dla mnie dzień zwiedzania cerkiewek i kościółków na głębokiej prowincji, z dala od miast, wśród pustych gór, w dolinach, do których czasem już tylko polnymi drogami można dotrzeć. Wielka Sobota to najlepszy dzień na zwiedzanie świątyń - stoją otworem od wczesnego ranka do wieczora, mszy się nie odprawia, więc nikomu przeszkadzać nie będę, przy Grobach Chrystusowych tylko zmieniają się warty pełnione przez strażaków w srebrnych, lśniących hełmach, a grupki kobiet szepczą modlitwy. Dziwią się znajomi moim wyprawom i ja sam trochę się dziwię, bom przecie stary agnostyk i antyklerykał... A jednak nawet mnie potrzeba mistycznego wyciszenia.
W Wielką Sobotę wsiadam więc do samochodu i jadę hen, w zaczarowany łemkowski, rusnacki świat, jadę napatrzyć się na brogowe dachy, kopułki i krzyże, jadę nasycić oczy poczerniałymi polichromiami i barokowymi albo klasycystycznymi ikonostasami.
To właśnie ikonostas decyduje o specyfice i odmienności cerkiewnego wnętrza, o jego kolorycie, niepowtarzalnym nastroju. To dzięki ikonostasowi nawet maleńka, skromna świątynia staje się przestrzenią mistyczną. Dla kogoś, kto zna tylko kościoły rzymskokatolickie i nigdy w cerkwi nie był, ikonostas jest zawsze wielkim estetycznym zaskoczeniem. Czymże więc jest tak naprawdę ikonostas? W sensie materialnym ozdobną ścianką, albo raczej wypełnioną obrazami ramą oddzielającą prezbiterium od nawy. W sensie religijnym czymś więcej - symboliczną granicą pomiędzy światem materialnym i duchowym, pomiędzy Ziemią i Niebem, pomiędzy profanum i sacrum. Ikonostas prawie całkowicie oddziela nas od świętej przestrzeni prezbiterium, w której znajduje się ołtarz, w której dokonuje się mysterium obcowania człowieka z Bogiem i w której, w czasie nabożeństwa, przebywać mogą wyłącznie kapłani. W ikonostasie są wprawdzie trzy otwory - środkowe Wrota Carskie i dwoje Wrót Diakońskich po bokach, ale trudno przez nie cokolwiek dojrzeć. Mroczna otchłań sacrum nie należy się oczom zwykłego śmiertelnika i chyba jest w tym jakiś głęboki sens...
A może ikonostas w gruncie rzeczy nie dzieli, lecz łączy dwa światy? Właśnie tak - łączy! Teologicznie jest to spostrzeżenie jak najbardziej poprawne. Przecież na ikonach widzimy wizerunki Chrystusa, Matki Boskiej, świętych i proroków, a czyż oni wszyscy nie są, wedle pewnych kanonów wiary, pośrednikami pomiędzy człowiekiem a Bogiem? Patrząc na ikonostas i duchowo przeżywając jego treść, zbliżamy się do Nieba, jest więc ikonostas granicą, która przybliża, a nie oddala, granicą, która przyciąga, a nie odpycha, granicą, która oddziela tylko w wymiarze materialnym, architektonicznym, ale łączy w wymiarze duchowym.
Wszedłem do cerkwi w Mochnaczce, usiadłem z boku, patrzę i... coś mi się nie zgadza. Ikonostas, owszem - jest, ale nie tam, gdzie zawsze... Całe prezbiterium odsłonięte, widać ołtarz, a ikonostas za nim, całkiem przy tylnej ścianie. Takie rozwiązanie to oczywiście efekt przeróbki wystroju wnętrza, której dokonano po wysiedleniu Łemków i przejęciu świątyni na potrzeby wiernych wyznania rzymskokatolickiego. W Boguszy też tak zrobiono, a ponieważ ikonostas był znacznie szerszy od prezbiterium, musiano go załamać w dwóch miejscach i teraz wygląda jak jakiś ogromny tryptyk... Nie wszędzie jednak tak postępowano, pomimo, że ikonostas właściwie nieco przeszkadza w liturgii rzymskokatolickiej. W wielu cerkwiach, pełniących obecnie rolę kościołów rzymskokatolickich, ikonostasy pozostawiono na pierwotnym miejscu, ustawiając jedynie mensy przed Carskimi Wrotami.
Cerkiew w Bereście - wyjątkowo mroczna. Ściany poczerniałe ze starości, okienka malutkie, a świateł nie zapalono. Siedziałem chwilę w ciszy, a potem podszedłem do prawych Wrót Diakońskich i zajrzałem do środka. Jeszcze jeden krok - i oto stałem w prezbiterium. Przeszył mnie dziwny dreszcz, choć to nie świętokradztwo, bo przecież żadne nabożeństwo akurat się nie odbywało, a i świątynia też już nie obrządku wschodniego. Ale coś w tym było niesamowitego... Prezbiterium w jeszcze większym półmroku pogrążone niż nawa, na ścianach spełzłe, wyblakłe, ledwo widoczne polichromie, od okienka wpadł wąski promień światła z wirującym prochem, pachniało drewnem, kadzidłem, kurzem... I cisza. Cisza. Nagle kroki gdzieś z boku i szmer rozmowy. Przyszły dwie kobiety, pewnie sprzątać kościół. Jedna mówi, że ją zęby całą noc bolały, a ta druga, że trzeba do dentysty zaraz po świętach, że nie ma na co czekać. Czar prysnął, wychodzę ze świątyni, jeszcze tylko rzut oka na pokrytą gontem wieżę, wsiadam do samochodu, zapalam silnik, odjeżdżam. Mistyczne chwile nigdy długo nie trwają...
A w cerkwi w Boguszy zupełnie mnie zauroczył Święty Mikołaj. Bo też wyjątkowo piękni są ci Święci Mikołajowie z karpackich ikonostasów, a szaty ich całe w złocie, czerwieni... Padł promień słońca na ikonę, wyjątkowo dobrze ją oświetlił, co się w małych, ciemnych wnętrzach bardzo rzadko zdarza, więc chwytam za aparat, podchodzę, przyklękam, trzask migawki, zdjęcie zrobione! A tu z zakrystii nagle wypada kościelny.
- Ma pan zezwolenie na fotografowanie? - pyta niezbyt grzecznie.
- Tak, tak - odpowiadam. - Jestem historykiem sztuki i tak tu sobie właśnie jeżdżę po okolicy... -
- Nie o to mi chodzi - kościelny jest coraz bardziej zirytowany - tylko, czy ma pan zezwolenie naszego proboszcza? -
- Oczywiście - kłamię dalej jak z nut - dobrze znam waszego księdza... -
- Aha... - łypie na mnie cokolwiek niedowierzająco kościelny i chowa się z powrotem do zakrystii.
No, tym razem już sobie nie posiedzę dłużej w zacisznym cerkiewnym wnętrzu. Lepiej nie czekać na konfrontację ze "znajomym" proboszczem. Jadę dalej, odpocznę gdzieś indziej... Dużo jest jeszcze cerkiewek w Beskidach, wystarczy mi ich na dziś i pewnie na wiele jeszcze Wielkich Sobót. Dużo jest jeszcze na szczęście cerkiewek - śpią w dolinach, na pagórkach nad strumieniami, otoczone wieńcami starych lip. I trwają. Na przekór szalonemu światu śnią swój drewniany sen o Bogu, który stał się Człowiekiem. Na przekór ludziom, którym wydaje się, że stali się bogami.
Na koniec muszę jeszcze dorzucić, iż owego proboszcza z Boguszy - wielce zasłużonego dla ratowania zabytków Beskidu Niskiego ks. Mieczysława Czekaja - miałem później okazję poznać osobiście i sporo z nim korespondowałem na temat cerkwi murowanej, o której pisałem w Magurach '06".
beskid-niski.pl na Facebooku
|
|
 |
1266 Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
|