Beskid Niski i Łemkowszczyzna w literaturze
"Ginąca natura" - L. Hrabski
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta
  • Część V-ta
  • Część VI-ta
Andrzej Stasiuk
  • "Opowieści galicyjskie" - fragment
  • "Fado" - Andrzej Stasiuk (fragment)
"Życie Łemka" - Fedor Gocz
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta
  • Część V-ta
  • Część VI-ta
"Kasarnia powodem dramatu" - L. Hrabski
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta
  • Część V-ta
  • Część VI-ta
Tomasz Fuerst - eseje
  • Pierwsze spotkanie
  • Hajda na Baranie
  • Radosna świątynia
  • Jeden dzień wolności
  • Zapiski z Nowicy
Władysław Graban
  • Wiersze wybrane
Jan Gajur
  • Kermesz - fragment książki "Od Magury po Osławę"
Martin Pollack
  • Po Galicji
Stanisław Kłos
Portal beskid-niski.pl
  • Miejscowości
  • Cmentarze wojenne
  • Cerkwie i kościoły
  • Obiekty
  • Przyroda
  • Galeria
  • Zdjęcia archiwalne

 

/ Beskid w literaturze / Jeden dzień wolności
 
Tomasz Ch. Fuerst

JEDEN DZIEŃ WOLNOŚCI

Nie ma dobrych pomysłów na życie w wielkim mieście w zaraniu XXI wieku. Rzeczywistość zagęszcza się i tężeje jak brudna magma, zaciska się pętla frustracji i stresu. Uciec daleko i na zawsze? Nie potrafię... Uciec blisko, choć na jeden dzień - tak, to jeszcze czasem się udaje!

Jesienią uciekłem w Beskid Niski - mój skrawek świata ukochany, a właściwie jedyny, gdzie tak naprawdę chce mi się żyć. Pojechałem do wioski Puławy Dolne i ruszyłem wzdłuż Wisłoka na południe. Za Puławami zaczynają się pustkowia - można wędrować dzień cały i nie zobaczyć ani człowieka, ani żadnych śladów cywilizacji. Czasami tylko kamienny krzyż przypomni, że kiedyś istniały tu ludne łemkowskie wsie. Szedłem w zupełnej ciszy. Grzbiety gór spowite były porannymi mgłami, ale wiedziałem, że wkrótce opalizujące welony opadną, bo już pulsowały wewnętrznym światłem, już czułem ciepło słońca na skórze. Ścieżka urwała się nagle na brzegu rzeki - widać było jej dalszy ciąg po drugiej stronie rwącego i z pewnością lodowatego nurtu. Tym brzegiem, na którym stałem, nie można było iść dalej, bo stawał się zbyt stromy, nie miałem też ochoty moczyć nóg, postanowiłem więc skręcić na zachód, zatoczyć półkole leśnymi traktami i dotrzeć do dużej polany nad Wisłokiem kilka kilometrów dalej na południe. Najpierw wszystko zgadzało się z mapą, ale po jakimś czasie dukt, zamiast kierować się ku wschodowi, zaczął coraz bardziej oddalać się od celu wędrówki. Zrozumiałem, że nie tędy droga i skręciłem w jar potoku, który musiał być dopływem Wisłoka. Brnąłem przez chaszcze i grzęzawiska, wąwóz był coraz węższy, co kilka metrów leżały omszałe, butwiejące pnie zwalonych drzew, na błotnistym brzegu widziałem liczne ślady dzików, szedłem i szedłem, robiło się coraz bardziej ponuro, a Wisłoka ani widać, ani słychać, choć, według mapy, odległość nie mogła być duża. Zmordowany usiadłem na kamieniu, zjadłem kanapkę, wypiłem trochę wody i... zasnąłem. Śniło mi się, że pobłądziłem w lesie, złamałem nogę i w końcu umarłem z wyczerpania i głodu. Może to dziwne, ale nie czułem w tym śnie żadnego lęku. Choć przez całe życie byłem niewolnikiem, umierałem jak człowiek wolny, w kojącej ciszy lasu, a nie w przerażającym huku zderzających się samochodów, czy też w bezdusznej atmosferze wielkomiejskiego szpitala. Zbudziłem się z uczuciem spokoju i powędrowałem dalej - okazało się, że do Wisłoka było już bardzo blisko. Wracałem trzymając się biegu rzeki i dwa razy przez nią przechodziłem. Woda była rzeczywiście lodowata, ale za to jakie mogłem podziwiać krajobrazy! Wisłok tworzy w pobliżu Puław Dolnych niezwykle malowniczy przełom wśród potężnych, nagich i stromych skał.

Głodny byłem jak diabli. Ale jak tu pokazać się ludziom na oczy - z butów ciekła woda, a spodnie do kolan pokrywała warstwa mokrego błota... Co było robić - zatrzymałem samochód przy rynku w Rymanowie, poszedłem na bazar, zakupiłem chińskie trampki oraz spodnie dresowe i znów byłem suchy i podobny do człowieka. Na obiad pojechałem do Iwonicza Zdroju. Jest to śliczny kurort XIX-wieczny z drewnianymi pawilonami i pensjonatami w stylu szwajcarsko-uzdrowiskowym. W dawnym Domu Zdrojowym urządzono bardzo elegancką restaurację o wymownej nazwie "Galicja". Usiadłem na końcu długiej sali o bogatym, secesyjnym wystroju i zamówiłem jeden z galicyjskich przysmaków - garniec przysmażanych pierogów. Lepszego, niż moje, trzeba by pióra, żeby opisać rozkosze tej uczty. Chrupiące, złociste ciasto, pachnące i pikantne farsze (pierogów były trzy rodzaje - ruskie, z mięsem i z kapustą!), słoninka, tłuszczyk... A do tego dzban zimnej maślanki przyprawionej koperkiem i ziołami. Kiedy już zapłaciłem i powoli wstawałem, kelner, który bacznie mnie obserwował, podszedł do drzwi wejściowych i tam się zatrzymał. Szedłem w trampeczkach i dresowych portkach, ze starym plecakiem na ramieniu, po puszystym dywanie przez całą tę złotą salę, a kelner stał nieruchomo jak atlant. I kiedy byłem już blisko, uśmiechnął się, skłonił i w tym półukłonie szeroko otworzył mi drzwi. Wyszedłem na Plac Dietla. Było cicho, nie dostrzegłem żadnego samochodu, ulicą sunęły dwie dorożki, a po deptaku przechadzało się kilka pań w długich sukniach i szerokich kapeluszach.

Z Iwonicza udałem się do Dukli, gdzie chciałem zobaczyć cmentarz wojenny, który pozostał po walkach o Przełęcz Dukielską w jesieni 1944 roku (była to jedna z najkrwawszych bitew drugiej wojny światowej na ziemiach polskich). Nekropolię wypełniają duże zbiorowe mogiły, gdzie pochowano tysiące radzieckich i czechosłowackich żołnierzy. Ze zdziwieniem zauważyłem na jednym z grobów epitafium z nazwiskiem i wizerunkiem poległego młodziutkiego czołgisty. Pochodził aż z Syberii. Kilka metrów dalej leżały dwie podobne tablice. Skąd się tu wzięły? Myślę, że to rodziny kilku żołnierzy ufundowały owe pamiątkowe płyty i położyły je na cmentarzu w dalekim, obcym kraju. Nigdzie w Polsce nie widziałem takich epitafiów, takich wyrazistych twarzy cieniowanych w szarym kamieniu. Kiedy w końcu odwróciłem się i powoli poszedłem w kierunku monumentalnej bramy cmentarza, ciągle czułem na sobie przenikliwy wzrok umarłych.

Dzień miał się ku końcowi. Nie chciałem wracać tam, skąd przybyłem, więc pędziłem w przeciwnym kierunku, na południe. Minąłem ostatnie domy Dukli i wtedy zobaczyłem piękne, strome zbocza Cergowej. Przez szczyt przewalały się mgły, choć wszędzie wokół szkliste, wieczorne niebo było zupełnie czyste. Wkrótce i mnie ogarnął siny opar, który pojawił się nagle i nie wiadomo skąd. Było tak, jakby wszystko miało się zacząć jeszcze raz od nowa.
beskid-niski.pl na Facebooku


 
2006

Komentarze: (0)Dodaj komentarz | Forum
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.

Imię i nazwisko:
E-mail:
Tekst:
Suma liczb 4 i 1: (Anty-spam)
    ;


e-mail: bartek@beskid-niski.pl
Copyright © 2003 - 2016 Wadas & Górski & Wójcik
Wsparcie graficzne: e-production.pl
praca w Niemczech|prosenior24.pl
Miód
Idea Team
Tanie odżywki
Ogląda nas 11 osób
Logowanie